Nowy kłopot z zatrudnieniem na Podhalu. Juhas umiejący doić owce to już dziś rzadkość.
Doroczny wypas owiec już się zaczął na Podhalu, ale okazało się, że brakuje chętnych do pracy w bacówkach. Bacowie wybierając się w tym roku na hale mieli kłopoty ze skompletowaniem pracowników. Zabrakło juhasów, którzy pomagaliby im w wypasie owiec.
Młodzi górale, którzy najlepiej nadają się do tej roboty, albo wyjechali za granicę, albo nie garną się do ciężkiej roboty za niewielkie pieniądze. Właściciele bacówek i w tym roku muszą podkupywać juhasów konkurentom. Problem jest nawet z tzw. honielnikami, czyli kandydatami na juhasów, którzy zajmują się samym wypasem owiec. Dzisiaj nawet ci, którzy kiedyś byli podstawą tego zawodu, czyli młodzi ludzie bez jakiegokolwiek wykształcenia, wolą w lecie iść do lżejszej pracy, niż pilnować owiec przez całą dobę.
Właściciele stad nie ukrywają, że problem zatrudnienia jest poważny. Niejeden już pokłócił się ze swoim kolegą, bo ten zaproponował juhasowi większe wynagrodzenie. Ile dzisiaj może zarobić pomocnik bacy? Miesięcznie średnio dwa tysiące złotych na rękę. Niektórzy bacowie dorzucają „coś ekstra”: oferują darmowe papierosy, a niektórzy juhasi niemało palą. Dodatkową premią jest świnia po sezonie wypasowym. Bacowie w zatrudnieniu juhasów liczą przede wszystkim na tych, którzy mają owce, bo wtedy młodzi pracownicy nie uciekną tak łatwo z bacówek. Tacy z jednej strony wypasają swoje stada, z drugiej – za wynagrodzeniem – zajmują się owcami innych baców.
Zdarza się, że niektórzy juhasi w ciągu lata potrafią zmienić nawet trzy, cztery bacówki. Pomimo tego każdy baca przyjmuje ich z ochotą, bo rąk do pracy potrzeba.
– Naszym owczarzom to jakby ciągle wiatr w oczy wiał, no bo kto by pomyślał, że w czasach, gdy tylu ludzi nie ma pracy, będzie problem z zatrudnieniem – ubolewa Jan Janczy, dyrektor Związku Hodowców Owiec i Kóz w Nowym Targu.
Dawniej było tak, że juhasi idąc na bacówki mieli swoje owce i to ich trzymało. Dzisiaj są zwykłymi pracownikami. Wciągu sezonu potrafią paść u kilku baców. Janczy przyznaje, że młodzi ludzie wolą pracować na budowach.
– Tam dostają ponad sto złotych dziennie, a na bacówce bez prądu i bieżącej wody zarobią najwyżej kilkadziesiąt złotych – dodaje Janczy.
Władysław Klimowski, prezes baców, nie ukrywa, że w tym roku wszyscy bacowie mieli problem z obsadą.
– Ledwo, ledwo uzbierałem do siebie ludzi na dwie bacówki, bo jedną mam w Nowym Targu, a drugą w Jaworkach w Szczawnicy – mówi Klimowski.
– Dobrze, że mam juhasa, który pracuje u mnie już od 20 lat i mogę na niego liczyć – cieszy się.
Sytuacja zmusiła baców do zmiany mentalności. Jeszcze kilka lat temu obecność kobiet na bacówkach była nie do pomyślenia. Bacowie od zawsze uważali, że kobieta „na sałasie”, nie przynosi szczęścia. Wręcz przeciwnie, kobiety to samo zło. Ostatnio jednak wszelkie zabobony poszły w zapomnienie.
– Dzisiaj to już normalność, że baby pomagają na bacówkach, bo bez juhasów to ani rusz, a jak baba nie pomoże to kto – nie kryje Klimowski. – Pewnie, że nie pasą owiec, czy ich nie doją, ale już pomogą umyć kielety, czyli specjalne naczynia i oscypka zrobić.
Według Klimowskiego, od jakiegoś czasu na Podhalu coraz więcej jest tzw. bacówek rodzinnych. Podczas sezonu wypasowego na Podhalu, który trwa od 23 kwietnia do końca września, na górskie hale wychodzi ok. 25 tysięcy owiec. Do opieki nad nimi potrzeba ok. 80 juhasów. Stadem liczącym około 1000 owiec zajmuje się zwykle jeden baca i trzech juhasów.
Józef Słowik