Ostatnie wnioski…
Zabiorę więc jeszcze na koniec raz głos w sprawie Wojciecha Fortuny. Trochę mnie, powiem szczerze, wkurza (tak dokładnie jest to dobre odzwierciedlenie mojego stanu ducha w tej sprawie - przyp. W.S) dorabianie mu ciągle łatki "mistrza jednego skoku", czy polowania na "tanią sensację" i szukanie "czarnych plam" w jego życiorysie, w czym celują lub celowały niektóre nasze media (a nawet historycy FIS, o czym zaraz poniżej napiszę). Jakoś nikt nie chce przypomnieć i zanalizować tego wspaniałego skoku, jak to potem w marcu 1972 r. zrobił Janusz Fortecki w "Sportowcu". Po pierwsze skok oddany w 1 serii konkursowej na Okurayamie na 111 m pamiętnego 11 lutego 1972 r. należał do najpiękniejszych w historii ZIO, o tym można przekonać się śledząc reakcje na ten skok dziennikarzy sportowych i znawców z całego świata - mimo, że byli lekko "znokautowani" (tak jak i zawodnicy) to jednak potrafili docenić mistrzostwo Fortuny. Takiego skoku nie oddał wcześniej żaden zawodnik na mistrzostwach świata i zimowych igrzyskach. Takiej noty do 1972 r. nie dostał żaden skoczek! To ma swoją wymowę i świadczy samo za siebie. Dlaczego więc tak często krytykujemy Fortunę? To on sam jest po części sobie winien, ale czemu próbujemy "dokopać" mu (niektórzy) albo przynajmniej dokleić kolejną łatkę do wizerunku "fuksiarza" człowiekowi, który jako jedyny Polak w sportach zimowych był tym, któremu na stadionie zagrano Mazurka Dąbrowskiego. Czemu dalej nie potrafimy docenić tego wyniku, oceniając go (Fortunę) z perspektywy tego co się wydarzyło potem. To jest nieco śmieszne, ale i tragiczne i wystawia dosyć niską ocenę tym, którzy wydają takie oceny. Co prawda sobie na to poniekąd sam zainteresowany zasłużył, bo Fortuna zdobył sportową sławę, ale jego późniejsze wyskoki przyczyniły się li tylko do "skrzywienia" jego obrazu, niestety. Nie potrafił bowiem sprostać zaistniałej sytuacji, miał wtedy 19 lat. Przysłowiowa "woda sodowa" uderzyła do głowy. Ale co zrobił to zrobił. Przeszedł do historii, dlatego apeluję byśmy jednak skoncentrowali się na tym co sportowe, i docenili to co osiągnął 11 lutego 1972 r. na Okurayamie. Pamiętajmy też, że przecież w historii olimpiad było przynajmniej kilku takich "mistrzów jednego skoku", exemplum chociażby dwaj Finowie: Antti Hyvärinen 1956, Jouko Tőrmaenen 1980 i jest też podobnych kilku innych, i jakoś nikt nie ma do nich pretensji, czyli nikt im nie zarzuca, że skoczyli dobrze tylko jeden raz na ZIO. Tőrmaenen wygrał olimpiadę raz w 1980 w Lake Placid, a potem "włóczył" się po jakiś 15-16 miejscach, i nikt go w Finlandii specjalnie nie krytykował i nie atakował. Gdy Nykaenen miał kłopoty i chciał sprzedać swoje medale, wielu pomagało mu, a medale wylądowały bezpiecznie w Muzeum w Helsinkach. Tamte społeczności chciały pomóc, naśladujmy i my takie zachowania. Nasze zachowania i ataki (niektórych przynajmniej) są co najmniej dziwne. Rozumiem, że może wynikać z niewiedzy, nie wszyscy mogą bowiem osobiście znać Fortunę, ale często nasza postawa wynika, niestety, też z chęci "dokopania" mu (Fortunie), bo robią tak inni. Często widać to choćby po komentarzach w Internecie, gdzie każdy komentujący może się "wyżyć", bo pisze często pod nickiem, i nie musi brać odpowiedzialności (tak się często dzieje - przyp. W.S) za to co pisze, bo pisze jakby bezosobowo, nie podpisuje się. Albo, co się też często zdarza, atakujący odreagowuje w pewien sposób swoje jakieś zastarzałe kompleksy i negatywne emocje, które w niektórych są bardzo silne, niestety. Myślenie tych osób jest proste: a więc dokopmy mu. Mówiąc krótko: inni mogą, to ja też. Jest to jednak chore. Bo pamiętajmy o jednym, trzeba mieć w tym wszystkim własne zdanie i wiedzę! To jest najważniejsze. Trzeźwo myśląc, analizując to co było przed Sapporo i po, zauważymy być może prawdziwsze oblicze Fortuny, który nie jest przysłowiowym aniołkiem z renesansowych obrazów, słodkim i milusińskim, ale też nie jest rasowym przestępcą, nikogo przecież nie zabił, więc jest po prostu jednym z tych, którzy w życiu mieli niebywałe szczęście, ale konsekwencje tego szczęścia ich przerosły. Tylko tyle, albo aż tyle.
W tej sprawie także wypowiadali się fachowcy. Historycy FIS też ostatnio "atakowali" Fortunę, np. Egon Theiner napisał kiedyś do mnie maila, właśnie w takim tonie: fuksiarz, raz tylko mu się udało, co o nim sądzisz? Odpisałem tak jak tutaj: Fortuna był dobrze przygotowany do ZIO i zrobił swoje, żadnego "fuksu" nie było, a co było potem to inna sprawa. Theiner zrozumiał, albo udaje że zrozumiał. Raczej to drugie.
Byłemu mistrzowi olimpijskiemu przypina się więc wiele "łatek", czynią to często media, ale nie tylko: a więc wizerunek pijaka, "niebieskiego ptaka", "damskiego boksera", czy "skoczka jednego skoku", mieszając bardzo często jego życie sportowe z prywatnym, łatwo wydając oceny, które są jednak zbyt proste i jednostronne, z pewnością nie oddają prawdziwego wizerunku mistrza olimpijskiego jako człowieka. W pogoni za sensacją osoby ferujące tego typu oceny zapominają nieraz o rzetelności albo o przyzwoitości. A to nie jest fair. Tymczasem moje obserwacje (kilkuletnie osobiste nasze kontakty i film "Szczęście na Okurayamie", który o Wojciechu Fortunie nakręciłem w 2004 r., częste wspólne rozmowy i to wielogodzinne) dały mi inny obraz człowieka, który teraz chce ustabilizować swoje życie, wiedząc że w swoim wcześniejszym życiu popełnił mnóstwo błędów i głupstw, ale teraz oczekuje czegoś w formie wybaczenia i z drugiej docenienia tego, co zrobił kiedyś na "Okurayamie". Jest to człowiek, który zawsze mówi wprost to co czuje, czym wielokrotnie mi zaimponował w czasie spotkań w Zakopanem, a także w studiu telewizji polskiej. Mówiący o pewnych sprawach, nierzadko trudnych, w sposób otwarty i bez przysłowiowego "owijania" w bawełnę. Odważny i bezpośredni. Jak kiedyś na skoczni. Dlatego sam wielokrotnie broniłem Fortunę i będę to robił. Nie tylko zresztą ja.
Zapytuję: kto w swoim życiu błędów nie popełnia, niech weźmie kamień i pierwszy rzuci nim w mistrza olimpijskiego. Jestem więc zwolennikiem jednego: oddzielmy to, co zrobił Fortuna dla polskiego sportu (olimpijskie złoto, i to jedyne na razie w sportach zimowych) od tego co się wydarzyło potem, a wiec od jego życia prywatnego, nie mieszając wszystkiego do przysłowiowego "jednego worka". Nie ferujmy tzw. łatwych wyroków, bo one mogą obrócić się przeciwko nam samym, wystawiając nas na śmieszność. Z drugiej strony pewne wydarzenia mocno zaszkodziły byłemu sportowcowi i trudno go nazwać wzorcem dla młodzieży. Jednak takie sytuacje przydarzają się, czy chcemy, czy też nie. Miał je (ostre problemy z samym sobą, stany narastającej, niemal paranoidalnej agresji) mistrz olimpijski Matti Nykaenen i wielu innych sportowców (nie miejsce tu na ich wymienianie). Trudno jest więc czasami sprostać młodemu sportowcowi, w takiej sytuacji, gdy nagle wychodzi z cienia i z przysłowiowego Kopciuszka staje się nagle gwiazdą i numerem jeden. Trudno się w tym wszystkim odnaleźć i "poukładać" od nowa swoje życie, wartości itd. Fortuna nie potrafił. Adam Małysz jest w tym względzie prawdziwym wzorem. Ja jednak nie będę winił tylko Fortuny za to co się stało. Sprawa jest bowiem, jak widać, dużo bardziej złożona. W dodatku nie za bardzo widzę potrzebę, by "wchodzić z butami" w czyjeś życie prywatne. Mimo, że żyjemy w czasach, kiedy taka postawa, tj. przepraszam za wyrażenie - "rycie na chama" w czyimś życiorysie jest trendy, jest esencją pracy niektórych dziennikarzy i ich metodą pracy, to miejmy własne zdanie, i … odpuśćmy Fortunie. Już czas. A hieny dziennikarskie, pozostaną hienami, i będą ciągle nam wmawiać, że świat dzięki takim jak Fortuna jest brudny i zły. Oni widzą i święcie wierzą, że życie to rynsztok, my widźmy gwiazdy lub niebieskie niebo. Miejmy własne zdanie. O to apeluję. I na szczęście, nie musimy im wierzyć do końca. Wiemy, że świat i życie są bardzo złożone, czasami wymykają się słabszym z nas z rąk. Życie w 1972 r. i zaraz potem wymknęło się trochę 19-letniemu Wojciechowi Fortunie i teraz za to cierpi. Zawalił tyle spraw, których nie da się już "odkręcić", ale on wie o tym. Teraz jego życie ustabilizowało się i chce po prostu normalnie żyć. Tylko tyle. Zakopmy więc topory wojenne i wspomnijmy to, co dobre. Mimo, że ciężko zapomnieć to co złe, mamy przecież w nim (Fortunie) jedynego złotego medalistę zimowych olimpiad. O to mi tylko chodzi.
A polskim skokom życzyłbym tylko byśmy mieli co kilka lat takiego Fortunę, który wygra olimpiadę, byłoby całkiem nieźle. I jeśli odejdzie, nie miejmy mu tego za złe. Tak się bowiem w tej właśnie dyscyplinie zdarza. Przypadek Wojciecha Fortuny jest także potwierdzeniem tego, jak ważną rolę w życiu człowieka odgrywa szczęście, które na Okurayamie odmieniło całkowicie jego życie. Nie zawsze na lepsze. Życie jednak samo nieraz pisze zawiłe scenariusze, które są inne, i to w sposób diametralny od tego, co byśmy sami chcieli od niego otrzymać. Jednak Ci na Górze, mają wobec nas własne plany. Także wobec tego, który ma na nazwisko Fortuna i jest byłym mistrzem olimpijskim. Dali mu olimpijskie złoto, potem wylądował nisko, bardzo nisko, a teraz chce żyć jak normalny człowiek. Dajmy mu szansę. Bo każdy z nas na taką jedną przynajmniej szansę zasługuje, i ma ją daną od tych z Góry. Oni przecież najlepiej wiedzą, co czynią.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie