Piękna Seiko, powrót do kraju i Złoty Krzyż Zasługi…
Sapporo dla naszego świeżo upieczonego mistrza olimpijskiego to także inne, zupełnie pozasportowe i przyjemne wspomnienia. Wiążą się one z piękną Japonką, o europejskim typie urody, tłumaczką Seiko, którą w naszych mediach nazywano "japońską księżniczką". Fortunie podobała się ta dziewczyna, która jako tłumaczka wzięła udział w rozmowach jednej z japońskich firm sportowych z Fortuną, któremu zaproponowano wysokie stypendium sportowe w zamian za noszenie kombinezonu tej firmy. Potem euforia spowodowana zdobyciem złota spowodowała, że transakcja się nie udała, a Seiko zniknęła z życiorysu naszego mistrza. Były tez momenty nieprzyjemne. W Sapporo Fortunę oszukano. Premię za medal olimpijski wypłacał mu minister, ten zabrał (czyt. ukradł) dla siebie niemal połowę kwoty w dolarach. Gorzką pigułkę przełknął wtedy pan Wojciech, bo cóż miał zrobić. Sprzeciw oznaczał zakaz wyjazdów bądź coś podobnego, albo mógł się zakończyć nawet wyrzuceniem z kadry. Socjalistyczny minister przecież musiał mieć rację i ukradł po prostu te pieniądze. Takie były realia polskiego sportu tamtych czasów. Za to otrzymał Złoty Krzyż Zasługi…
Potem był tryumfalny powrót do Zakopanego, gdzie Fortunę witało przed budynkiem Urzędu Gminy Tatrzańskiej aż 25 tysięcy ludzi. Chyba żaden z tych, którzy go entuzjastycznie witali w rodzinnym mieście, nie spodziewał się, że kariera mistrza olimpijskiego w skokach narciarskich będzie tak krótka. Fortuna stał się narodowym bohaterem. I to go trochę przerosło. Za dużo było odtąd w jego życiu bankietów, a za mało treningów i startów. Mimo nawoływań i apeli trenerów, by Wojtkowi dać spokój, by nadal trenował i skakał, nie udało się już uratować Fortuny w sensie sportowym. Potem już nie odbudował formy, jaką reprezentował w Sapporo, ale duża część winy leży po stronie działaczy krajowych, dla których medal Fortuny, był medalem zdobytym przez kraj socjalistyczny i wpadli na zabójczy pomysł by świeżo upieczonego mistrza pokazać masom. To zabiło Fortunę w sensie sportowym. Bowiem kto w skokach nie trenuje, ten nie osiąga sukcesów.
Skok Wojciecha Fortuny na Zimowej Olimpiadzie w Sapporo udowodnił jeszcze raz, że w takim sporcie jak narciarskie skoki wszystko jest możliwe. Nie ma stuprocentowych faworytów, a szanse są równe. Nokautujący skok Fortuny pokazał, że nawet najwięksi faworyci konkursu: Yukio Kasaya, Gari Napalkow (skakał z pękniętym śródstopiem), Manfred Wolf i inni nie mogli być do końca pewni zwycięstwa, które nagle i to zupełnie niespodziewanie wymknęło się z ich rąk. Do dzisiaj skok Fortuny jest pokazywany w polskiej telewizji jako symbol ogromnego a zarazem niespodziewanego sukcesu. Ostatnio przyćmił go sukces Adama Małysza, ale ich karier nie da się porównać. Fortuna skakał krótko, a Adam już od wielu sezonów jest wciąż w czołówce świata. System okazał się na tyle silny, że zabił w nim prawdziwego sportowca. Fortuna po swoim sukcesie nie podniósł się w sensie sportowym. Ale zrobiono wszystko, mowa o władzach sportowych naszego kraju, by zamiast skakać uczestniczył tylko w bankietach, spotkaniach, wiecach, zrobiono z niego "cudownego Wojtka", który wożony był po całym niemal kraju, zamiast trenować, o co apelowali trenerzy, zajął się czymś zupełnie innym.
Japończycy oglądali w swojej telewizji złoty skok Wojciecha Fortuny aż ok. 85 razy, pokazywano go także wielokrotnie w telewizjach całego świata. Niektórzy mówili, że jest to najpiękniejszy skok w historii Zimowych Igrzysk, a ekipa polska w Sapporo fetowała zwycięstwo Fortuny (impreza była niezła, skoro pokój mistrza olimpijskiego wyglądał jak zdemolowany, ale Fortuna w tym opijaniu medalu nie uczestniczył, był w radio z red. Bohdanem Tomaszewskim - przyp. W.S). - W Zakopanem strzelały butelki szampana, a ludzie zachowywali się tak jakbyśmy wojnę światową wygrali, wspomina Janusz Fortecki. Fortuna wziął udział w konkursie na Wielkiej Krokwi o mistrzostwo Polski. Fortuna wytrzymał ogromne napięcie, musiał przecież i chciał pokazać, że jest najlepszy. Zwyciężyć skoczków polskich, którzy z kolei chcieli pokazać, że są lepsi od mistrza olimpijskiego. Odpowiedzią były jego skoki o długości: 109,5 m i 108,5 m i tytuł mistrza Polski, chociaż według niektórych, w tym i samego zainteresowanego, odległości "ponaciągano" i zwycięzcą nie został Gąsienica-Daniel, mimo, że miał najdłuższe skoki. Musiał wygrać Fortuna i wygrał.