"Nie jestem niebieskim ptakiem" - mówi Wojciech Fortuna
Nadal interesuje się sportem narciarskim. Zapytany o to, co dało mu narciarstwo, mistrz olimpijski odpowiada:
Sport to zdrowie. Każdy coś lubi, ja lubiłem narty. Nasze miasto (mowa o Zakopanem) jest położone w górach, tak, że jak ktoś raz przypnie narty to już będzie przypinał do końca życia. Ja sam zawsze mam czas, żeby choć raz w roku stanąć na nartach, wyjechać na Kasprowy Wierch, czy na Gubałówkę. Ja narciarstwo po prostu kocham.
Sportowym wzorem był dla niego kolega z reprezentacji - Stanisław Gąsienica-Daniel:
Ja się wzorowałem na Staszku Gąsienicy-Danielu, bo to był doskonały skoczek. Bardzo pracowity. Kiedyś przychodzę do Staszka do domu i pytam: - Jest Staszek. A ojciec: Nie ma go, jest na treningu. Ja mówię: Na jakim treningu? On na to: Na indywidualnym. I ja zacząłem robić to samo co Staszek, żeby nie tracić formy. On jak widział, że mu coś jeszcze brakuje, to robił trening szybkościowy, skoki i biegi. Ja sobie taką samą ścieżkę treningową ustawiłem na Ciągłówce. Staszek był moim wzorem.
Jakie uczucia ogarniają skoczka na rozbiegu? Strach, euforia, czy może chęć wygrania z samym sobą i rywalami? Czy mistrz olimpijski czuł strach. Wojciech Fortuna odpowiada, że nie:
Jak masz stracha to musisz zostać w domu - tak mawiał Stanisław Marusarz. Miałem wielu kolegów, których skoki kończyły się na Średniej Krokwi, na dużą już nie poszli. Jadąc na próg skoczni 100-metrowej muszę w każdej sekundzie decydować o wszystkim, bo muszę przeżyć, by nic się nie stało. A wypadki zdarzają się przecież najlepszym, chociażby tragiczny wypadek "Dzidka" Hryniewieckiego. Nie ma kalkulacji, wykluczone, jeśli się ma stracha, to już koniec. Tak było przecież w Sapporo. Niejeden zawodnik mógł się przestraszyć odległości, lądowania i tego co się działo, a ja podczas swojego skoku wyłożyłem się na deski w końcowej fazie skoku![9]
Na tym kończy się opowieść złotego medalisty z Sapporo o jedynym, na razie, polskim złotym medalu na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. A także opowieść o Fortunie - człowieku, którego życie chciano zaszufladkować i ustawić wyłącznie z perspektywy Sapporo. A to jest znaczne uproszczenie. Wojciechowi Fortunie pozostała sława mistrza olimpijskiego. Kiedy pojawia się na Wielkiej Krokwi w Zakopanem spiker zapowiada, że wśród widzów jest złoty medalista z Sapporo - Wojciech Fortuna. Wtedy rozlegają się długo nie milknące brawa. I jeszcze jedno: Wojciech Fortuna miał na swoim busie, którym jeździł po Zakopanem i za granicę ma napisany tekst: Sapporo 72, Poland, Gold Medal. Po zakończeniu kariery wiodło mu się różnie. Miał i problemy z samym sobą. Ale, tak naprawdę, któż jest od nich wolny? Po zakończeniu kariery chciał pracować w klubie "Wisła-Gwardia" Zakopane, lecz... otrzymał zeń wypowiedzenie. W 1994 r. był z polską ekipą w Lillehammer, gdzie komentował konkursy skoków. Przebywał w Stanach Zjednoczonych i prowadził tam firmę "Fortuna Service Inc." Potrafił sobie więc dać radę za oceanem, stanął na nogach pod względem finansowym. Za oceanem ukazały się jego wspomnienia. Książka "Szczęście w powietrzu" ukazała się w 2000 roku. Opowiada w niej prawdę o sobie samym, swoim zamiłowaniu do skoków, ale jest też wobec siebie krytyczny: - Niestety wiele osób zawiodłem. Nie jestem alkoholikiem, cwaniakiem i przemytnikiem, żadnym niebieskim ptakiem. Ciągle żyję i nic mi nie trzeba. Tak mówi po latach. Chciał wrócić do kraju i pracować dla ukochanej "Wisły". Wrócił i była konkubina skierowała do sądu mocno naciągany wniosek o pobicie sprzed lat. Wniosek spowodował, że Fortuna wylądował w zakładzie karnym w Nowym Sączu. Na krótko na szczęście jednak. Został zwolniony za kaucją, którą wpłacił Tatrzański Związek Narciarski. Złość pozostała. Na tyle była silna jednak, że Fortuna stwierdził, że ma już dość Zakopanego i sprzedał swoje mieszkanie przy ul. Za Cieszynianką, a obecnie z żoną mieszka w Suwałkach. Żyje normalnie, po swojemu, jeździ na ryby, zbiera grzyby. Czasami wpada do Zakopanego na zawody. Ma rentę olimpijską.
Sam Fortuna tak napisze o tym jak go oceniono w sposób następujący: - Nasłuchałem się wiele razy o "prawdziwych" przyczynach moich późniejszych niepowodzeń. Cóż, nie mam o to żalu. Ludzie chcą słyszeć najprostsze wyjaśnienia. Wszystko, co złożone i skomplikowane wydaje się podejrzane. O, tak, wóda, baby, hazard. Dziś można by jeszcze dodać "prochy". To każdy rozumie. Jest bowiem coś w nas, że chcielibyśmy uwolnić się od tej odpowiedzialności, która na każdym z nas spoczywa. Przecież to co się z nami stało, Staszkiem, Cześkiem, ze mną, naszymi mniej znanymi kolegami, jest trochę bardziej skomplikowane aby to wyjaśnić jednym słowem[10].
[9] Wywiad z Wojciechem Fortuną przeprowadził Wojciech Szatkowski w dniu 27.11.1996 r.
[10] Wojciech Fortuna, Szczęście w powietrzu, Chicago 2000, s. 105.