Skoczek jednego skoku?... przełamanie mitu
To co wydarzyło się potem przypominało trochę typowy czeski, trochę przydługi i nudny film. Zahaczało swoją wymową o sportową tragedię. Po Zimowych Igrzyskach w Sapporo Wojciech Fortuna startował jeszcze przez kilka sezonów, ale nigdy później nie osiągnął tak wysokiej formy sportowej, jak w Japonii. Dlatego dziennikarze pisali o nim coraz częściej jako o skoczku jednego skoku. Czy jednak tak było naprawdę? Czy Fortuna potrafił skoczyć tylko raz, a po Sapporo stał się nagle skoczkiem-patałachem? Jak to się mówi o takich na Podhalu - "sietniokiem"? Nie sprostał popularności, temu szałowi wokół jego osoby - nie dał rady. Czy miał jednak szansę? Na pewno nie był skoczkiem jednego skoku. W Turnieju Czterech Skoczni był jeszcze w 15-ce, w Grenoble, na olimpijskiej skoczni zajął drugie miejsce. Na skoczniach Czechosłowacji zajmował przeważnie czołowe miejsca. W olimpijskim roku 1972 był jeszcze zwycięzcą Mistrzostw Polski na skoczni K 90 i uczestnikiem I mistrzostw świata w lotach narciarskich na jugosłowiańskiej Planicy, gdzie zajął 20 miejsce (najlepszy z Polaków). Skoczył ok. 130 metrów. Na kolejnych Mistrzostwach Polski był trzeci w 1973 r. Rok później wywalczył brąz na skoczni średniej, za Adamem Krzysztofiakiem i Tadeuszem Pawlusiakiem. W 1975 r. był szósty na skoczni dużej. Potem już coraz, coraz dalej.
Czy radość ze złota była pełna? Częściowo tak, ale… W Warszawie podczas powitania Fortuna czegoś strasznie żałował. Czego? Wspomina: - Jest kilka spraw, których serdecznie żałuję. Najbardziej zaś tego, że właśnie wtedy, w tej Sali gdzie mi gratulowano i dziękowano, nie zapytałem: - Panie ministrze? Dlaczego zamknął pan drzwi przed moim trenerem? Nie zapytałem, bo się nie odważyłem. Lepiej było udawać, szczerzyć zęby, prosić o dalszą pomoc dla klubu. Bezpieczniej było nie ujmować się za bliskim człowiekiem. A przecież słynąłem z odwagi. Jak ktoś nie wierzy, niech wlezie na rozbieg i spojrzy w dół. Tylko, że co innego zmierzyć się z siłami natury, inna zaś sprawa jeśli chodzi o ludzi. Miałem dopiero 19 lat. Zaczynałem dopiero poznawać obłudę. Ten urząd nie mógł być pokalany wejściem osoby, która się naraziła. Bowiem znaleźliśmy się w gronie ludzi prawych. Jednego już poznałem w Sapporo (okradł Fortunę - przyp. W.S). Kiedy w parę miesięcy później zobaczyłem na rynku w Monachium, nieopodal kościoła, jak największy luminarz naszego sportu handluje biletami, powiedziałem: A k… mać z wami!"[7].
Dalsze falowanie i spadanie w dół…
Kolejną ważną imprezą, w której wziął udział, były MŚ w 1974 r. w Falun, ale tam Fortuna nie odniósł żadnych sukcesów: był 29 na skoczni o punkcie K 70 m i 37 na skoczni 90 m. Uważam jednak, że mocno krzywdzące wobec niego jest to, że wielu dziennikarzy pisze o nim jako o zawodniku tylko jednego skoku, któremu udało się, wykorzystał wiatr, noszenie itd. Jest to tylko po części prawda. Dodatkowo wszelkie próby stworzenia jednowymiarowego wizerunku Fortuny nie bardzo się udają, chociaż też nie można pisać o nim wybujałych laurek i peanów. Dlatego przeanalizujmy jeszcze raz jego karierę sportową i pamiętny 111 m skok.
Po pierwsze udaje się tylko najlepszym. Słaby skoczek nie skoczyłby na Okurayamie 111 m i na "czerwoną krechę" punktu krytycznego skoczni. Po drugie Fortuna nie był skoczkiem jednego skoku. Prawdziwsze jest określenie - skoczek jednej olimpiady. Przecież na średniej skoczni olimpijskiej był szósty i zdobył dla Polski jeden punkt olimpijski. Był w związku z tymi wynikami najlepszym skoczkiem Zimowych Igrzysk w Sapporo (6 na K 70 i 1 na K 90). Dzięki talentowi zajął drugie miejsce w skokach podczas Memoriału Bronisława Czecha, rozegranych w 1974 r., za uzdolnionym skoczkiem z NRD - Henrym Glassem. Pokonał wtedy słynnego skoczka Hansa Georga Aschenbacha, jednego z najlepszych skoczków lat 70. A więc jednak tych dobrych skoków było więcej niż jeden! Potem atmosfera wokół Fortuny zaczęła się coraz bardziej psuć. W 1976 r. na obozie w Czechosłowacji powiedziano mu wprost, że albo skoczy 80 metrów albo się pożegna ze skokówkami i z klubem, który nie będzie wydawał ciężkich pieniędzy na słabego zawodnika. Fortuna 80 m skoczył, ale konflikty pozostały. Wtedy trener Janusz Fortecki namówił go do zakończenia kariery, bo skoro źle skacze, to należy skończyć ze sportem, zanim się złoty medal całkowicie nie zdewaluuje. I Fortuna skończył ze sportem. Za swoje zasługi otrzymał kilka odznaczeń. Został taksówkarzem, ale po trzech sezonach znów wrócił do skoków i był w 1979 r. 18. w Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Nie był ani zachwycony, ani zmartwiony tym wynikiem. Mimo przeciwności i negatywnych ocen powrócił do skakania. Po prostu lubił skoki i miał chęć jeszcze raz w swoim życiu popatrzeć na tłum ludzi zgromadzonych pod skocznią[8].
Trzeba wreszcie powiedzieć, że wielu pisze i podaje, że Adam Małysz jest pierwszym polskim mistrzem świata w skokach, gdy tymczasem Fortuna za zwycięstwo olimpijskie oprócz złotego medalu olimpijskiego otrzymał także złoty krążek FIS, za mistrzostwo świata w skokach. A więc on jest pierwszym polskim mistrzem świata w skokach narciarskich. To tyle gwoli tzw. prawdy historycznej. Z Sapporo Fortuna przywiózł więc do Polski nie jeden ale dwa medale. Może to wyjaśnienie przyczyni się chociaż trochę do tego, że skończy się w kraju bardzo płytkie wyobrażenie Fortuny jako zawodnika, czy mistrza jednego skoku.
[7] W. Fortuna, Szczęście…j. w., s. 96.
[8] Jerzy Iwaszkiewicz, Wojciech Fortuna, „Sportowiec” nr 51 (1518) z 18 grudnia 1979 r.