Nieoficjalny rekordzista Krokwi - 93,5 m…
Było to 2 kwietnia 1956 roku, kiedy odbył się na Wielkiej Krokwi otwarty świąteczny konkurs skoków, bo rozegrany w drugim dniu Świąt Wielkanocnych, w którym zwyciężył Roman Gąsienica-Sieczka przed Andrzejem Gąsienicą-Danielem. Na starcie stanęła cała czołówka polskich skoczków: Franciszek Gąsienica-Groń, Józef Huczek, Janusz Fortecki, Leopold Tajner oraz legendarny "Dziadek"- Stanisław Marusarz, który jako przedskoczek skoczył z najwyższego rozbiegu dwa razy po 86,5 metra. Po oficjalnym konkursie Marusarz zachęcił młodszych kolegów do skoków z pełnego rozbiegu i do próby pobicia rekordu Krokwi, który wtedy należał do znakomitego niemieckiego skoczka - Harryego Glassa - 88 metrów. Wyzwanie przyjęło dwóch najlepszych polskich skoczków: Roman Gąsienica-Sieczka i Andrzej Gąsienica-Daniel. Pierwszy skakał Marusarz, jak zwykle potężnie i dynamicznie wyszedł z progu i skoczył aż na 93 metr Wielkiej Krokwi. Lądowanie z wysokiego pułapu prawie na równinę rozbiegu silnie "prasuje" "Dziadka" i skok kończy się jednak podpórką. Mimo to wyczyn 43-letniego zawodnika budzi wielkie uznanie widowni i huragan braw. Drugi skacze Sieczka, który pewnie ląduje na 89,5 metra, bijąc rekord Glassa o 1,5 metra. A więc ponownie Polak jest rekordzistą Krokwi. Ale na tym nie koniec. Przecież na rozbiegu jest jeszcze Andrzej Daniel, brawurowy skoczek z Krzeptówek. Idealne wyjście z progu, wysoki lot.. i lądowanie na 92,5 metrze Krokwi - tego jeszcze nie było. To nowy rekord zakopiańskiej skoczni. Skoczkowie ze względu na dobre warunki postanawiają skakać jeszcze raz. Na rozbieg idą Marusarz, Andrzej Daniel, Sieczka i Huczek. Śnieg zaczyna podmarzać, zwiększa się szybkość na progu, więc publiczność liczy na jeszcze dłuższe skoki. I nie zawodzi się. Pierwszy skacze ponownie "Dziadek" Marusarz. Skacze ostrożniej, ale ląduje pewnie na 91 metrze. A przecież "Dziadek" skacze z zawodnikami młodszymi od siebie o prawie 20 lat. Jest fenomenem Krokwi, "królem skoków", wiecznie młody, i tak jak za dawnych lat bardzo dynamicznie wychodzi z progu. Skaczący po nim Huczek ma upadek na 88, 5 metrze. Teraz wszyscy czekają na dwójkę stojącą na górze.
Pierwszy skacze Sieczka, z progu jak pisał red. Matzenauer, wyszedł jak z katapulty. Ląduje pewnie na 93,5 metrze. Na górze został już tylko Andrzej Daniel. Chce skoczyć jeszcze dalej, będzie więc lądował prawie na równym. "Daniel wychodzi wspaniale z progu, tuz potem przybiera najbardziej aerodynamiczną sylwetkę, leży wprost na deskach, wychylony do przodu. Jego skok ciągnie się jakby wiekami, wreszcie ląduje na 98 metrze".
Olbrzymia siła dusi go do zeskoku.. Pod Danielem uginają się nogi, na ułamek sekundy siada na tyłach nart, lecz momentalnie się podrywa i jedzie dalej. Ogłoszony wynik wywołuje spontaniczną owację na cześć tego odważnego chłopca. Mało brakło Danielowi do setki, a jeszcze mniej do ustania tego najdłuższego w historii Krokwi (przed jej przebudową - przyp. W.S) skoku narciarskiego. Andrzej Gąsienica-Daniel lądował z prawej strony i miał pod sobą nie ubity zeskok. Publiczność wyniosła około pięciu tysięcy ludzi i żywo przyjmowała loty narciarskie na Krokwi, bowiem były to już skoki bardzo długie. Tak więc to Roman Gąsienica-Sieczka był ostatnim rekordzistą Krokwi przed jej przebudową - skokiem 93,5 m. Skokom towarzyszyła wspaniała, słoneczna pogoda. Tamten wyjątkowo piękny konkurs tak wspomina Władysław Gąsienica-Roj:
Na skoczniach spotykaliśmy się nadal prawie stale, a w dniu 2 kwietnia 1956 r. Romek jako olimpijczyk w skokach, ja jako akademicki wicemistrz świata w kombinacji klasycznej razem z Andrzejem Danielem, Stanisławem Marusarzem, Władysławem Tajnerem i Józefem Huczkiem (wszyscy olimpijczycy) - podjęliśmy walkę o rekord skoczni. Było to po konkursie, a próba odbyła się w dwóch seriach. Pierwsza przyniosła najdłuższy skok Danielowi 92,5 m (rekord został pobity o 1,5 m), Romek 89,5, Marusarz 91 m. W drugiej serii Romek poprawił rekord na 93,5 m, zaatakował go jeszcze Daniel, ale skoku 98 m nie był w stanie ustać. Podczas tych prób Tajnerowi, Huczkowi mnie brakło trochę do 90-tki, ale pobiliśmy ówczesne rekordy życiowe. Dla mnie najważniejszym było, że brałem udział w spektaklu, którego głównym bohaterem był Romek. Tak więc Romek pozostał na zawsze rekordzistą (nieoficjalnym - przyp.W.S) Starej Krokwi, na której ojciec jego w latach 1925-1929 bił rekordy Polski w długości skoków od 36 m począwszy a na 66 m skończywszy. Potem Romek został jeszcze rekordzistą Średniej krokwi - 68 m, który to rekord pobity został dopiero po przebudowie. Przedtem był już rekordzistą Małej Krokwi - 54,5 m i jest nim do tej pory od lat prawie 20-tu, o czym niewielu już pamięta. Podczas bicia tych rekordów brałem czynny udział, a na Małej Krokwi przez kilka minut byłem rekordzistą 53,5 m. Rekord odebrał mi Romek[i].
Tak więc dwa rekordy Wielkiej Krokwi należą do Gąsieniców-Sieczków.
Straszliwy wypadek w Harrachowie (1957)
Po olimpijski debiucie kariera Romana rozwijała się nadal. Wyniki, które uzyskiwał, spowodowały, że znalazł się w kadrze polskich skoczków, przygotowujących się do Mistrzostw Świata FIS w Lahti w roku 1958. Rok przed tą imprezą Sieczka skakał świetnie - wziął udział w konkursie skoków o Puchar Montgomery'ego w Szwajcarii i zajął w nim trzecie miejsce. W tym samym roku na igielitowej skoczni w Harrachowie doznał bardzo ciężkiej kontuzji, która sprawiła, że już nigdy nie wziął udziału w zawodach na skoczni. Stało się to 24 października 1957 r.
Tamte tragiczne chwile tak wspomina jego żona, Helena Gąsienica-Sieczka:
To stało się na skoczni igelitowej w Harrachowie, jeszcze na rozbiegu, Roman ruszył z rozbiegu, ale upadł i zawisł na drucie, który rozerwał mu nogę. Przez chwilę zanim ratownicy dotarli sam ratował się. Był w szpitalu Czechosłowacji, ale miał tam krwotoki, potem, po powrocie do kraju trafił do kliniki prof. Grucy. Tam był leczony, ale nastąpiła martwica i ze stopy pozostała tylko połowa pięty. Był w tej klinice długo ponad 1,5 roku, odwiedzali go tam koledzy z kadry. Czy to go załamało? Raczej nie, nie był załamany. Po wyleczeniu nie wrócił już do zawodów, ale skakał jeszcze na nartach, nawet z dziećmi. Zrobił sobie sam aparat na nogę, by móc jeździć na nartach taką specjalną protezę. Za wypadek dostał jednorazową zapomogę, za którą kupiliśmy trochę drzewa na budowę domu. Dawał sobie dzielnie radę, mimo, że z początku noga krwawiła. Nadal zajmował się z powodzeniem stolarką, klękał na chorej nodze i pracował, dawał radę. Mówił mi, że cieszy go praca, i że przynajmniej życia nie zmarnował[ii].
Roman Sieczka może być podziwiany za swoje achowanie w tamtych chwilach. Mimo trudnej sytuacji, krwotoków, ciągle wierzył, że lekarzom uda się uratować jego stopę, ciągle mocno był przekonany, że powróci na skocznię. Krzysztof Blauth, znany dziennikarz sportowy z tamtego okresu, pisał, że "Romek Sieczk wierzy, jest mocno przekonany, że będzie skakał
Na zakończenie swoich wspomnień o Romanie Gąsienicy-Sieczce Władysław Gąsienica-Roj opisuje jego lata już po wypadku:
Potem skakał jeszcze wielokrotnie, najczęściej na skoczenie "za Drzymałką" przy drodze do Rojów na nartach., z których jedna była specjalnie przystosowana przez niego do chorej nogi. Mimo wszystko były to skoki znacznie przewyższające nasze rekordy sprzed wojny. Podczas tej 20-letniej rywalizacji nie doszło między nami do najmniejszego konfliktu, cieszyliśmy się z sukcesów niezależnie od tego, który je w danej chwili zdobywał. Razem smarowaliśmy narty, układali plany taktyczne. Myślę, że była to rywalizacja, jakiej można życzyć wszystkim sportowcom, tym, którzy chcą w sporcie uzyskać maksimum przyjemności i satysfakcji[iii].
Bartłomiej Gąsienica-Sieczka… trzeci ze "skokowej" dynastii…
Trzecim w rodzinie skoczków jest Bartłomiej. Urodził się 26 września 1973 r. Żeby tradycji stało się zadość poszedł w ślady ojca i dziadka. Startował on z sukcesami w Uniwersjadzie 1993 r. w Zakopanem.. Wystartował on w konkursach skoków na Średniej i Wielkiej Krokwi. W konkursie na Średniej Krokwi Bartłomiej Sieczka zajął drugie miejsce za Naoto Ito z Japonii. W drużynowym konkursie skoków Polacy zajęli trzecie miejsce (reprezentacja w składzie: Marek Tucznio, Stanisław Ustupski, Jarosław Mądry i Bartłomiej Gąsienica-Sieczka). Startował też w zawodach najwyższej rangi - Pucharu Świata. Tak jak jego przodkowie był stylistą skoku, skakałem ładnie, ale nie zawsze daleko - sam mówi po latach. Należy sobie zdać sprawę, że takich wielopokoleniowych rodzin, w których sport narciarski uprawiają trzy pokolenia jest naprawdę niewiele.
Na tym kończy się narciarska saga rodziny Gąsieniców-Sieczków. Takich "rodów" związanych przez wiele pokoleń z nartami inne narodowości mogą nam pozazdrościć. Mamy bowiem: Marusarzów, Bujaków, Zubków, Czechów, Motyków, Bachledów i Gąsieniców, Sieczków - te rodziny tworzyły potęgę polskiego narciarstwa. 29 października 1998 r., w piątą rocznicę śmierci "Dziadka" Stanisława Marusarza ziemię pobrana z progu Wielkiej Krokwi, rozsypali na grobie "króla nart" Roman i Bartłomiej Gąsienica-Sieczka - był to symbol łączności między pokoleniami skoczków narciarskich, startujących na Wielkiej Krokwi im. Stanisława Marusarza. Oprócz tego grób króla nart posypano ziemią z miejsc, gdzie odnosił największe sukcesy: z Planicy, Garmisch-Partenkirchen, Montelupich, spod więzienia, z którego uciekał po życie. Także ziemią z Wielkiej Krokwi, ze skoczni której "Dziadek" był dziewięciokrotnym rekordzistą, a której pierwszy rekord należał do Gąsieniców-Sieczków. W ten sposób, dzięki świetnemu pomysłowi Władysława Gąsienicy-Roja, zamanifestowano łączność pomiędzy pokoleniami polskich skoczków narciarskich. Łączność, która trwała i trwa. Tak kończy się opowieść o trzech pokoleniach skoczków z tej rodziny, opowieść która brzmi jeszcze w tatrzańskich turniach, bo chociaż nie ma już Stanisława i Romana Gąsieniców-Sieczków, tę opowieść, jak i starodawne Sabałowe nuty ciągle słychać w turniach. Przynajmniej ja w to wierzę.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie
[i] Władysław Gąsienica-Roj, Rekord Dużej Krokwi w roku olimpijskim 1956, j.w. s. 73-74.
[ii] Wypowiedź żony Romana Gąsienicy-Sieczki, Heleny, z 10 sierpnia 2007 r. w zbiorach Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem.
[iii] J.w. s. 74.