Roman Gąsienica-Sieczka - drugie pokolenie skoczków…
W ślady ojca poszedł jego syn Roman. Urodził się 30 kwietnia 1934 r. Jego ojciec, Stanisław Gąsienica-Sieczka, skoczek i olimpijczyk, zachęcał od młodych lat syna, by ten poszedł w jego ślady. Czasami opowiadał mu o swoich wyczynach na skoczniach Polski i Europy. Tak pierwsze skoki Romana Gąsienicy-Sieczki wspomina znany działacz TZN, sędzia FIS, były zawodnik AZS Zakopane, Władysław Gąsienica-Roj:
Nie pamiętam już, który to był rok, może 1938 lub 1939. Miałem wtedy 4-5 lat. Rano wybrałem się na narty. Na drodze do Rojów obok domu Sieczków małe poruszenie. Romek i Kazek oraz 2-3 innych naszych rówieśników budowało skocznię "za Drzymałą". Ojciec Romka i kazka, a mój wujek, słynny przed wojną skoczek narciarski - olimpijczyk Stanisław Sieczka na pewno opowiedział synom coś niecoś o skokach i zaraził ich z miejsca tą "chorobą". Skoczenia była bardzo malutka, a my nie mieliśmy w skokach żadnego doświadczenia. Rozpoczynaliśmy tego dnia naukę. Romek Sieczka, chociaż o pół roku młodszy ode mnie w skokach był najlepszy. My na odległościach nie znaliśmy się, ale najstarszy z nas Kazek Sieczka już chodził do pierwszej klasy i znał się na tym trochę. Przyniósł od mamy miarę krawiecką i dokonywał pomiarów,. Skoki były imponującej długości, 45, 48, a Romek skoczył dodaj 57 cm. Liczyło się tyły nart. Były też zabawne historie, kiedy na skutek złego odbicia, zwłaszcza zbyt wczesnego, nie udawało się przeskoczyć progu skoczni i ucinało się go tyłami nart. Minusowych odległości oczywiście nie mierzyliśmy, ale takie do 15 cm zdarzały się kilkakrotnie. Nie wiedzieliśmy wtedy, że stajemy na początku drogi która prowadzić nas będzie przez wszystkie skocznie na terenie kraju i wiele zagranicznych, że spotkamy się z bohaterami przedwojennych i współczesnych nam konkursów skoków w twardej, a niejednokrotnie zwycięskiej walce. Wtedy żyliśmy naszymi 0,5 m długościami, a licząc środki nart, jak to się robi przepisowo, skokami na odległość 1 metra[i].
Wybuch II wojny światowej przerwał te "skokowe" ambicje i marzenia młodych chłopców, ale jak tylko wojna się skończyła powrócili oni na narciarskie trasy. Władysław Gąsienica-Roj wspomina dalej pierwsze powojenne starty w barwach zakopiańskiego AZS:
Zaraz po wojnie ruszył sport narciarski. Odżyły kluby działające przed wojną i chociaż narciarstwo poniosło spore straty, a część narciarzy przebywała jeszcze na emigracji, organizowano już zawody. Jak zwykle największym zainteresowaniem cieszyły się skoki na Dużej Krokwi. Chodziliśmy na te skoki i z otwartymi gębami oglądaliśmy loty do 70 m długie. Słabsi zawodnicy skakali po 30 m, niekiedy to i tabliczek brakowało do "buli", a stojąc gdzieś blisko pod zeskokiem nie było widać lotu, tylko sylwetka skoczka wysuwała się zza garbu i przemykała na Bruchu w dół zeskoku. Najlepszy spiker wszechczasów Zdzisiek Motyka informował wtedy przez swoją tubę "skoczył… i zjechał. To były początki, my zaś byliśmy zachwyceni odwagą tych młodych chłopców - często naszych starszych kolegów. Ponieważ dla młodzieży nie organizowano zawodów, zorganizowaliśmy je sobie sami. Pierwszymi zawodami był slalom gigant rozegrany w 1946 r. z Pająkówki na Szymaszkową. Trasę wyznaczyli i rolę głównych sędziów przyjęli znani już wówczas zawodnicy rozpoczynający karierę: Andrzej Gąsienica-Roj i Walenty Obrochta. Udeptanie trasy należało do uczestników, a po ok. 15 min. Odpoczynku ruszyliśmy w dół. Część trasy prowadziła przez gęsty las i tam też większość uczestników straciła szanse na zwycięstwo. Numerów startowych nie trzeba było, wszyscy znali się wzajemnie bardzo dobrze. Pomimo dwóch upadków uzyskałem trzecie miejsce, inni leżeli częściej. Wygrał Romek Sieczka. W nagrodę otrzymałem kilka znaczków pocztowych z egzotycznych krajów. Zafundował nagrodę Walek Obrochta[ii].
Po slalomie gigancie chłopcy zorganizowali konkurs skoków - koronnej swojej konkurencji. Okazało się jednak, że ma zbyt wielu chętnych do zmierzenia się na trudnej, terenowej skoczni, zwanej wśród młodych chłopców bardzo groźnie "Trupiarą", znajdującej się w pobliżu Kościoła Jezuitów na Górce. Największą trudnością na niej była konieczność przeskoczenia przez drogę, gdyż w przeciwnym razie skoczkowi groził fatalny w skutkach upadek prawie na "płaskie". Władysław Gąsienica-Roj tak wspomina tamten konkurs:
Za kilka dni odbyła się druga konkurencja - skoki. Była niedziela. Skocznia znajdowała się za Uboczą w niedalekiej odległości za kościółkiem OO. Jezuitów. Start wyznaczono na godzinę 12-tą. Zgłosiło się 4-ech skoczków, niestety nikt z organizatorów - sędziów się nie zjawił. Nie stanowiło to dla nas żadnej przeszkody, rozegraliśmy skoki i sami ustaliliśmy kolejność. 1. Franek Walczak, 2. Romek sieczka, 3. ja, 4. Wojtek Szeliga. Koło godziny 13-tej zgłosiliśmy się do organizatorów po odbiór nagród. Wtedy dowiedzieliśmy się, że tak tonie może być, zawody muszą być z "sędziami" i wobec tego zostaną powtórzone tego samego dnia o godz. 16-tej. O wyznaczonej porze zgłosiliśmy się znów tylko we czwórkę. Tym razem byli już sędziowie z Krysią Sieczką na czele. Romek na popołudniowe skoki zgłosił się na skokówkach - takich prawdziwych hikorowych, na których przed laty startował jego ojciec a przez okres wojny przeleżały schowane w sianie. Stał się głównym faworytem skoków, chociaż i bez tych nart był nim na pewno. W konkursie oddałem dwa najdłuższe skoki ok. 10 m i wygrałem, liczyła się tylko odległość. Romek był drugi - skokówki hikorowe były za ciężkie dla niego, nie mógł poderwać ich przy niewielkiej przecież szybkości na rozbiegu. Trzeci był Franek Walczak, zwycięzca poprzedniego konkursu, a na czwartym miejscu pozostał W. Szeliga. Potem pomaszerowaliśmy już po nagrody, było ich dużo, ponieważ liczono się, że wystartuje więcej skoczków. Za zwycięstwo otrzymałem rzeźbę górala, kółka od kijków, piłkę tenisową- prawie nową - i latarkę działającą bez zarzutu. Nie pamiętam dokładnie co dostali pozostali uczestnicy, wiem tylko, że Franek Walczak otrzymał jakiś drobiazg i starszą niż moja latarkę. Na drugi dzień, kiedy byłem w szkole, Franek przyszedł do mojego domu i powiedział mamie, ze na skutek złożonego przez niego protestu organizatorzy postanowili, abyśmy zamienili się latarkami, dla niego lepsza, dla mnie gorsza, bo i tak dość dostałem. Mama latarkę wymieniła. Sprawdziłem potem czy Franek mówił prawdę, a kiedy dowiedziałem się że tak - latarkę wyrzuciłem, ale nie ze złości - po prostu nic się z niej nie dało zrobić, była mocno zużyta i zdekompletowana[iii].
Sieczka był dobrze zapowiadającym się juniorem, a potem dostał się do kadry seniorskiej (w 1953 r.). Kolejne jego sukcesy narciarskie opisuje Władysław Gąsienica-Roj, kolega i rywal z AZS zakopane, który walkę na Krokwi i skoki na akademickich mistrzostwach Polski:
Mimo, że w poniedziałek na trasie FIS II rozgrywane były atrakcyjne biegi zjazdowe, główne zainteresowanie uczestników AMP skupiło się w tym dniu na konkursie skoków rozegranym na Małej Krokwi. Jest to zupełnie zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że właśnie w AZS znajdowała się najliczniejsza i najbardziej utalentowana grupa naszych młodych zawodników. Konkurs poniedziałkowy dowiódł, że praca działaczy i trenerów AZS nad młodzieżą przynosi coraz lepsze wyniki, a lokaty skoczków tego zrzeszenia wśród najlepszych w kraju nie są dziełem przypadku. W tej chwili akademicy, oprócz licznej grupy poważnie zaangażowanych skoczków, do której należy zaliczyć Forteckiego, Romana sieczkę, Kozaka, Władysława Roja, Gąsienicę Józkowego, Łatkowskiego, Stanisława karpiela oraz Korzeniowskiego, posiadają również bogate rezerwy, chociaż wymienieni wyżej w większości nie przekroczyli 20 lat… Konkurs otwarty, w którym startowało 27 zawodników - wyłącznie z AZS-u był bardzo ciekawy. Większość skoczków wykazała dalsze postępy, jakkolwiek błędy w poszczególnych fazach skoku nie należały do rzadkości. W pierwszej kolejce ubył z walki o pierwsze miejsce Łatkowski, który po mocnym wychyleniu nie zdołał utrzymać równowagi i zakończył skok upadkiem, wycofując się z konkursu. Korzeniowski miał pierwszy skok nieudany (usiadł przy lądowaniu również zaprzepaszczając szanse na czołowe miejsce). W tej sytuacji walka o zwycięstwo rozegrała się między Sieczka, Rojem i Forteckim, do których niespodziewanie dołączył się Kozak, wykazując dużo lepszą formę niż poprzedniego dnia na Dużej krokwi. Wyniki otwartego konkursu skoków: 1. Sieczka skoki 45, 44 m, nota 203,2, 2. Roj Władysław 45, 46 m, 203,0, 3. Kozak 43,5, 44,5 m, 197,3, 4. Forteczki 44, 45 m, 194,7, 5. Karpiel Stanisław 42,5, 43,5 m, 188,0. Podobnie jak na innych konkursach w tym czasie walka była ostra i równa, trudno określić, kto zdobył przewagę. Forma w tym roku załamała się nagle u Romka na początku lutego , a u mnie w marcu na Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Obaj, jak przystało na rywali, mieliśmy bardzo groźne kapotaże na Dużej Krokwi. Chociaż nie przyniosły one większych skutków fizycznych w psychice naszej pozostały na długo[iv].
Reprezentował barwy klubów: "Sokoła" (bardzo krótko), potem HHN (też krótko), a następnie AZS Zakopane i CWKS Zakopane. Już jako junior błysnął talentem, zdobywając 4 tytuły mistrza Polski w skokach, z powodzeniem startował także w konkurencjach zjazdowych. Wcześnie zaczął rywalizację z seniorami, ale upadek na Krokwi wyłączył go z uprawiania skoków na dwa lata. W 1952 r. lekkomyślni sędziowie wypuścili Romana ze zbyt wysokiego rozbiegu na Krokwi, w dodatku w śnieżnej kurniawie, ten przeskoczył skocznię i miał groźny kapotaż. Potem złapał kontuzję łękotki, nadal z góralską upartością wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. W roku olimpijskim (1956) wygrywa zawody w Gallio we Włoszech, a na zawodach przedolimpijskich w Cortinie był dziewiąty. Roman Gąsienica-Sieczka wziął udział w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Cortina d' Ampezzo we Włoszech i w konkursie skoków na skoczni "Italia" zajął 25 miejsce (skoki 77, 5 i 71,5 m z notą 189,5 pkt). W tym samym roku ustanowił nieoficjalny rekord Krokwi.
[i] Władysław Gąsienica-Roj, Pierwsze skoki, w: XXV lat AZS Zakopane 1949-1974, Zakopane 1974, s. 70-71.
[ii] J.w., s. 71-72.
[iii] J.w. s. 71-72.
[iv] J.w. Władysław Gąsienica-Roj, Akademickie Mistrzostwa Polski, s. 72-73.