Oficjalne otwarcie skoczni odbyło się w dniu 8 marca 1921 r., mimo, że skocznia była gotowa już w styczniu. W imieniu Polskiego Związku Narciarskiego i klubu SN TT przemawiał Mieczysław Świerz. Na uroczystość otwarcia skoczni przyjechali także przedstawiciele innych klubów: KTN reprezentował S. Tobiczyk, a krakowski TTN Władysław Skórczewski. W 1921 r. w Zakopanem rozegrano II. Związkowe Zawody o Mistrzostwo Polski, zorganizowane przez TTN. Konkurs skoków przeprowadzono w Jaworzynce, były to prawdopodobnie pierwsze większe zawody zorganizowane na tym obiekcie. Pierwszy był Andrzej Krzeptowski I (SN TT) z długością 14 m, jak pisano: - dzięki przepięknej pozycji w powietrzu, drugi Szczepan Witkowski (SN Czarni Lwów), trzeci Krzeptowski (SN TT). Najzdolniejszy, zdaniem trenera Seppa Bildsteina, skoczek z Zakopanego, Aleksander Rozmus upadł.
Rozegrano wtedy także bieg pań w którym zwyciężyła Ela Ziętkiewiczowa (SN TT), bieg z przeszkodami, którego zwycięzcą był Aleksander Schiele oraz wojskowy bieg patrolowy, w którym zwycięzcą był patrol prowadzony przez kaprala Andrzeja Mateję. Skocznia była mała, więc rychło ją przebudowano, zmieniały się bowiem czasy, style i długości skoków. Dla polepszenia stylu i poziomu skoczków PZN sprowadził do Zakopanego znanych w Europie Zachodniej trenerów: szwedzkiego Stolpego i austriackiego Bildsteina. Oni uczyli naszych zawodników nowej techniki, oswajali ich z coraz dłuższymi odległościami, doradzali i wreszcie poprawiali technikę. Tak oceniono ich działalność:
Należy wymienić konkurs skoków w Jaworzynce zorganizowany na zakończenie kursu skoczków prowadzonego przez trenera niemieckiego Seppa Bildsteina. Ten skoczek alpejski jeszcze przed I wojną światową przekraczał odległość 40 metrów. W konkursie zwyciężyła znana nam z mistrzostw Polski czwórka. Bildstein znacznie podciągnął naszych skoczków. Zaczęli według norweskich i alpejskich brać przy odbiciu większe wychylenie do przodu, co umniejszyło pracę rąk w powietrzu. Skocznia w Jaworzynce była starego typu, tak zwana powietrzna. Skoczek wylatywał wysoko, a później opadał na zeskok prawie pionowo. dziś ześlizguje się po stromym zeskoku. Toteż ówczesne skoki były o wiele trudniejsze, jeśli chodzi o lądowanie. Dzięki nowo przyjętej metodzie i stylu Rozmus przekroczył przez cztery powojenne lata odległość 30 metrów[2].
[3] Józef Kapeniak, Tatrzańskie diabły, Warszawa 1971, s. 48.