Góralska rodzina to potęga. W codziennym życiu zdarzają się w jej historii różne chwile - lepsze i gorsze, ale jej siłą jest to, że trzyma się, nie uogólniając, zawsze razem, mocna jak granit w tatrzańskiej turni. Mówi się, że prawdziwy góral musi mieć syna, posadzić drzewo i zbudować drewniany dom. Wyjątkowa jest w tej kwestii rodzina Gąsieniców-Sieczków z Kościeliska, gdyż w każdym z trzech pokoleń miała ona skoczka narciarskiego. Jak pisał kiedyś Krzysztof Blauth rodzice żyją dalej w swoich dzieciach, zwłaszcza, gdy te idą w ich ślady. Tak właśnie ułożyła się historia tego góralskiego rodu, że co pokolenie "skokowe" i sportowe geny nie pozwoliły Gąsienicom-Sieczkom zaznać spokoju i ruszali oni na krajowe i zagraniczne skocznie. Nic dziwnego. W latach 20. narciarskie rody: Gąsieniców, Zubków, Bujaków, Kulów, Marusarzów i Bachledów tworzyły historię i potęgę polskiego narciarstwa. Spośród najliczniej - rodziny Gąsieniców wyszło aż 15. olimpijczyków. Wśród nich warto przypomnieć Gąsieniców-Sieczków, rodzinę, z której wywodzi się dwóch olimpijczyków: Stanisław, który jako skoczek uczestniczył w II Zimowych Igrzyskach w Saint Moritz (1928) i Roman, walczący na skoczni "Italia" w 1956 roku, oraz Bartłomiej, który bronił barw Polski podczas Zimowej Uniwersjady 1993 r. w Zakopanem.
Stanisław Gąsienica-Sieczka - on to wszystko zaczął…
Stanisław Gąsienica-Sieczka urodził się 24 października 1904 r. w Zakopanem. Zasłynął jako technik narciarskiego skoku. Reprezentował barwy klubów SN PTT i ON "Sokół" . Sieczka był też pierwszym rekordzistą Krokwi. Było to 22 marca 1925 roku. Kilkuletnie starania Karola Stryjeńskiego zmierzające do powstania w Zakopanem "dużej odskoczni narciarskiej" zostały uwieńczone sukcesem i w tym dniu dokonano ceremonii otwarcia Krokwi. Pogoda była fatalna, padał zacinający deszcz ze śniegiem i dlatego ze skróconego rozbiegu skakała czołówka polskich skoczków: Henryk Mückenbrunn, Aleksander Rozmus, Stanisław Gąsienica-Sieczka i wielu innych. Pierwszy rekord Krokwi ustanowił skokiem na 36 m w drugiej serii konkursowej Stanisław Gąsienica-Sieczka.
W 1928 r. reprezentował barwy Polski na II Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w St. Moritz w Szwajcarii. W konkursie skoków na olimpijskiej skoczni wzięła udział światowa czołówka: Norwegowie Alf Andersen i Sigmund Ruud, pierwszy z rodziny skoczków z Kongsbergu, Szwedzi Nilsson i Lundgren i daleko skaczący Czech Purkert. Sieczka skakał ostrożnie, był po kontuzji (nadwyrężenie ramienia), ale mimo to zajął najlepsze miejsce z Polaków. Był 23. miejsce ze skokami 58 i 41 m, a pozostali z Polaków: Rozmus był 25, Andrzej Krzeptowski I 27, a Bronisław Czech miał dwa skoki z upadkiem i zajął 37 miejsce. Największą sensacją był wynik Bronka Czecha w kombinacji - 10. miejsce wśród światowej czołówki. Po zakończeniu Igrzysk, w dniu 22 lutego, odbył się konkurs skoków w Pontresinie i wśród najlepszych skoczków świata Stanisław Gąsienica-Sieczka zajął wysokie 10 miejsce.
Kolejne wielkie zawody w których wziął udział Stanisław Gąsienica-Sieczka to mistrzostwa FIS w Zakopanem w roku 1929. Ciekawostką jest fakt, że podczas konkursu skoków i biegu zjazdowego mróz sięgał 35 stopni i osiągnął swoje apogeum podczas zimy 1928/29 - dzisiaj w podobnych warunkach zawody nie mogłyby się odbyć. W kombinacji norweskiej Stanisław Gąsienica-Sieczka zajął 13. miejsce ze skokami 34 i 44 metry, a zwycięzcą tej konkurencji był Sigmund Ruud. W niedzielnym konkursie skoków na wspaniale ośnieżonej Krokwi wzięła udział cała czołówka skoczków skandynawskich: Ruud, Johansson, Vinjarengen, Busterud i wielu innych, oraz Polacy. W konkursie skoków Stanisław Gąsienica-Sieczka zajął 38. miejsce, gdyż jego skok na 45, 5 m zakończył upadkiem. Po konkursie najlepsi skoczkowie podjęli próbę bicia rekordu Krokwi. Sigmund Ruud skoczył 71,5 m ale upadł, natomiast Stanisław Gąsienica-Sieczka skoczył 66 metrów i skok ustał. Był to znakomity wynik polskiego skoczka, bowiem rekord świata w długości skoków narciarskich należał wtedy do Norwega, Birgera Ruuda - 76, 5 m (na skoczni w Odnes), tak więc Sieczka skoczył tylko o 10, 5 m mniej od fenomenalnego Norwega. W końcu lat 20. zakończył karierę sportową. Warto przypomnieć, iż Gąsienica-Sieczka wziął udział jako aktor (zagrał Jaśka) w filmie "Biały ślad", w reż. Adama Krzeptowskiego, dziele pokazującym miłość dwójki ludzi na tle tatrzańskiej zimy.
Biały ślad opowiada historię nieszczęśliwej miłości górala Jaśka (Stanisław Gąsienica-Sieczka) do Hanki (Janina Fischer). Fabuła przedstawia się mniej więcej tak: na skraju tatrzańskiej wsi mieszka dwoje sierot: Zośka (Lina Karin) i jej brat Władek (Józef Bukowski). Zośka skrycie kocha się w Jaśku, lecz ten jest zakochany w Hance, która po ukończeniu szkół wróciła do Zakopanego. Jasiek przegrywa zawody narciarskie z Andrzejem (Andrzej Krzeptowski), dlatego Hanka umawia się na wyprawę w góry właśnie z Andrzejem. Niestety, w górach ma miejsce lawina, która ich zasypuje. Jasiek wyrusza na ratunek, odnajduje jednak tylko Andrzeja. W akcję ratunkową zaangażowani są taternicy z GOPR-u, ale po Hance nie ma śladu. Andrzej, który jeszcze nie powrócił do pełni sił, również bierze udział w poszukiwaniach. Sam z kolei traci przytomność. Odnajduje go Zośka i zabiera do swojej chaty, gdzie okazuje się przebywać Hanka, uratowana przez Władka (i jego psa, któremu kilka dni wcześniej sama pomogła). Oboje uratowani padają sobie w objęcia. Widzi to Jasiek, który myśli, że już nigdy nie zdobędzie miłości ukochanej kobiety. Dlatego rusza białym śladem, aby w samotności szukać ukojenia wśród gór. Nie zadaje sobie sprawy, że zostawia za sobą tęskniące serce… Melodramatyczna fabuła - kiedyś pewnie wzruszająca, teraz natomiast, z perspektywy "naszej małej ponowoczesności", śmieszna - zdecydowanie ustępuje miejsca zdjęciom. Wspaniałe kadry ukazujące piękno, majestat, ale też grozę Tatr, a także motyw zawodów narciarskich (skoki, slalom gigant, wyścigi psich zaprzęgów) na pewno zasługują na uwagę. Oczywiście, niewprawna gra aktorów-amatorów powoduje pojawienie się uśmiechu na twarzy widza nawet w najbardziej dramatycznych momentach. (Szczerze mówiąc: większość widzów po zakończeniu projekcji ma łzy w oczach - ale ze śmiechu, a nie ze wzruszenia…). Niemniej jednak oglądanie Białego śladu jest przeżyciem niezwykłym - szczególnie ze względu na to, co niezamierzone. Pojawia się bowiem komizm (gra aktorów, niewyszukane dialogi, tani melodramatyzm). Lecz pojawia się również niezamierzona nostalgia: za tamtymi czasami, za tamtym nieskomercjonalizowanym Zakopanem, za tamtą prostotą i szczerością uczuć i w końcu: za tamtymi niemymi filmami międzywojnia. Gdyby zaś, oglądając film, mieć w pamięci ustalenia teoretyczne dotyczące campu, z Białego śladu powstałoby arcydzieło, którego nie powstydziłaby się sama Susan Sontag…[i]
Niedługo potem w jego ślady poszedł jego syn, Roman - było to już drugie pokolenie skoczków z rodziny Gąsieniców-Sieczków na nartach… znowu było w Zakopanem słychać zachwyty nad skoczkiem z Kościeliska…
[i] Ta obszerna wypowiedź o filmie „Biały ślad” jest autorstwa Mateusza Skuchy i pochodzi ze strony www.bunkier.com.pl. Autor bardzo obszernie opisuje wystawę „Rafał Malczewski i mit Zakopanego” na której pokazywany był „Biały ślad” - przyp. W.S.