Mają talent, ale nie mogą pokonać 33-letniego kolegi. Byrt, Zniszczoł, Murańka – na nich stawia Małysz.
„Szukamy następców mistrza” – to flagowy program szkoleniowy Polskiego Związku Narciarskiego. Znalezienie nowego Adama Małysza nie jest jednak wcale takie łatwe. Bo choć talentów mamy ponoć bez liku, to narazie wszystkich przeskakuje nie tylko czempion z Wisły, ale również Robert Mateja. 33-letni zawodnik, który w tej chwili skoki narciarskie uprawia dla przyjemności.
– Niespodzianka – tak w pierwszym odruchu określił srebrny medal Matei w mistrzostwach Polski prezes PZN Apoloniusz Tajner. We wtorek na Wielkiej Krokwi zakopiańczyk wyprzedził wszystkich – wyłączając Małysza – kadrowiczów i całą gromadę młodych wilczków.
– A mówiłem, że Roberta nie można przekreślać? On jest nieobliczalny – z satysfakcją podkreślał Adam.
Mateja od dłuższego czasu jest poza reprezentacją. W tym sezonie w Pucharze Świata pokazał się tylko raz w czeskim Harrachovie, gdzie wystartował przez przypadek. Pierwotnie miał być przedskoczkiem, ale w ostatniej chwili zastąpił w zawodach Piotra Żyłę. Teraz otwarcie mówi o końcu kariery.
– Nie widzę większego sensu, żeby ją kontynuować – stwierdził przedwczoraj. – W Polsce nie ma wielu wewnętrznych zawodów i czasem trenuje się przez cały rok, żeby w marcu wystartować jeden raz. Nie mam motywacji, żeby trenować. Jak będę chciał skoczyć, to przyjdę i sobie z marszu skoczę – wzruszał ramionami.
Tajner nie może odżałować, że doświadczonego zawodnika nie zabrano na ostatnie zawody PŚ. –Teraz widzę, że powinien być w Planicy i tam oficjalnie zakończyć międzynarodową karierę. Na dodatek wydajemi się, że na mamucie nieźle by się zaprezentował – przyznał prezes.
Mateja błysnął za to znowu wczoraj, w zawodach drużynowych na Średniej Krokwi. Znamienne, że wygrał je złożony z weteranów zespół Wisły Zakopane. Oprócz Roberta byli w nim Wojciech Skupień i Marcin Bachleda. Wiekowo wyłamał się jedynie 20-letni Łukasz Rutkowski.
Zdaniem Tajnera to nie jest dowód na pogłębianie się kryzysu polskich skoków. – Fala dopiero się rozpędza – przekonywał. – A słabsze skoki kadrowiczów to rezultat zmęczenia kiepskim skądinąd sezonem.
Pesymistycznych wizji nie snuł też Małysz, choć wśród swoich potencjalnych następców nie wymienił obecnych kolegów z szerokiej kadry, tylko młodziutkich: Tomka Byrta, Klimka Murańkę i Olka Zniszczoła.
– Mają po 13-14 lat, a już świetnie sobie radzą. Trzeba wierzyć, że niedługo będziemy oglądać ich w telewizji, skaczących tak pięknie jak Gregor Schlierenzauer – rozmarzył się. Małysz postawił przed nimi trudne zadanie: Austriak ma dopiero 18 lat, a już 11 razy wygrał zawody PŚ. U nas skoczków w jego wieku trzyma się pod kloszem i uważa za perspektywicznych.
– Podstawowy problem jest taki, że niektórzy świetnie skaczą na Wielkiej Krokwi, ale poza granicami kraju jest klops. I z tym trzeba koniecznie coś zrobić – zauważył Małysz, który o kolejne tytuły mistrza kraju –ma ich już 18 – może być spokojny.
– Próg wyjściowej formy u Adama jest o wiele wyższy niż u krajowych rywali, więc nawet jeśli obniży trochę poziom, to i tak bije wszystkich na głowę – podsumował Tajner.
Dzisiaj na Średniej Krokwi zostanie rozegrany konkurs indywidualny MP. Początek zawodów o 13.15.
Przemysław Franczak
Tajner: Nie będę „nadtrenerem”
Apoloniusz Tajner (prezes PZN)
Ten sezon był na tyle słaby i chaotyczny, że już od czterech tygodni zastanawiamy się nad zmianami. Zawodnicy byli jacyś przytępieni. Nie licząc małych przebłysków, przez kilka miesięcy nie potrafili się otrząsnąć. Ja nie zrzucam wcale winy na trenera Lepistoe, ale pewne metody u nas się nie sprawdziły. Dlatego m.in. podjęliśmy decyzję o nieprzedłużeniu z nim umowy. Mamy przed sobą ważne dwa lata, igrzyska olimpijskie w Vancouver i nie możemy popełnić błędów. Dlatego chcemy stworzyć zespół szkoleniowy, a ja mam zamiar aktywnie uczestniczyć przy jego budowie. Nie będę – jak to się określa – nadtrenerem, ale chcę brać udział w planowaniu przygotowań. I to niezależnie od tego, czy zatrudnimy trenera zagranicznego, czy nie. A decyzję w tej sprawie ogłosimy 28 marca. Koniecznością jest też obecność w sztabie fizjologa. Jeszcze nie przekonałem do współpracy profesora Żołądzia, ale bardzo mi na tym zależy. Na razie profesor zapewne czeka na kształt, jaki ten zespół szkoleniowy przyjmie.