W Mszanie Dolnej szukają nowej Kowalczyk. Gdyby nie medal w Ustrzykach, nie byłoby Liberca. Albo mistrzostwo Polski, albo koniec kariery. Takie cele stawiała sobie po roku treningów.
Pierwszy klub Justyny Kowalczyk, Maraton Mszana Dolna, nie istnieje. Niewiele brakowało, a dwukrotna złota medalistka mistrzostw świata skończyłaby karierę nimby ją naprawdę zaczęła.
Fakt, że woli trenować sama, wyłącznie z trenerem Wierietielnym, nie jest w żadnym razie dowodem na to, że woda sodowa uderzyła jej do głowy. Po prostu zawsze taka była – samodzielna, harda, ambitna do bólu. Wiem to bardzo dobrze, bo karierę Justyny śledzę niemal od pierwszego dnia, gdy założyła narty. Dla nas w Nowym Sączu od początku była gwiazdą...
Jako nieźle zapowiadającą się sportsmenkę wypatrzyli ją na gminnych zawodach w 1998 roku trenerzy Janusz Kałużny i Krzysztof Jarosz. Postanowili namówić młodą zawodniczkę, która była wtedy uczennicą siódmej klasy podstawówki, do startów w biegach narciarskich. Justyna jednak się wahała. Wybrać prawo, jak chcą rodzice, medycynę jak brat Tomasz, czy pozostać w sporcie, który nie dawał gwarancji sukcesu i nie zapewniał finansowej przyszłości. Tym bardziej że jej siostra – Ilona zrezygnowała z biegów.
Gdy Justyna została zaproszona na zajęcia do Stanisława Mrowcy z Maratonu Mszana Dolna, podjęła wyzwanie. I od razu dostała kubeł zimnej wody na głowę. Mrowca zaczął szkolenie dziewczyny od tego, że... nie zgodził się, by wystartowała w mistrzostwach Polski młodziczek. Przekonywał, że osoba, która dotychczas nie biegała na nartach, zajmie jedno z ostatnich miejsc, zniechęci się do dyscypliny i szybko zrezygnuje ze sportu.
Justyna pozostała więc w klubie. Przez rok solidnie trenowała, przygotowywała się do kolejnych mistrzostw kraju. Przed wyjazdem na zawody do Ustrzyk Dolnych zawodniczki Maratonu miały zgrupowanie w Domu Nauczyciela w Nowym Targu, którego dyrektorem był Mrowca. – Justyna, wówczas uczennica ósmej klasy, zaczęła wspominać o szkole średniej, która dałaby jej dobre przygotowanie przed pójściem na medycynę – wspomina Mrowca. – Usłyszałem wtedy od niej, że jeżeli na trasach w Bieszczadach nie zdobędzie mistrzostwa Polski, kończy przygodę z narciarstwem. Nie wierzyłem w to, co słyszałem. Tak ambitne cele postawiła przed sobą dziewczyna, która dotychczas nie miała żadnych sukcesów w biegach, do pokonania 120 rywalek i ledwie 12 miesięcy treningów za sobą!
– Podczas jej pierwszych wżyciu poważnych zawodów, kiedy starter wystrzelił z pistoletu, Justyna chyba przestraszyła się huku, bo zamiast biec, stanęła, a później wręcz usiadła na nartach – dodaje Marian Mrowca, także trener Maratonu.
– Obawiałem się czy zdoła dogonić rywalki. Na mecie wpadliśmy sobie w objęcia. Była pierwsza! – wspomina szkoleniowiec. Kowalczyk wkrótce trafiła do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. – Zdawałem sobie sprawę, że w Maratonie nie jesteśmy w stanie zapewnić jej przyszłości. Zaczęło brakować pieniędzy na sprzęt, wyjazdy na zawody. Nie mogliśmy liczyć na pomoc Urzędu Miasta czy Gminy. Wsparcia udzieliła nam wprawdzie firma PZU Życie, ale to było za mało. To był pierwszy sponsor Justyny, ale nie na tyle przekonany do młodej zawodniczki, aby można było oprzeć na nim dalsze funkcjonowanie Maratonu – wyjaśnia Mrowca.
W SMS w Zakopanem pojawiły się kolejne problemy. Justyna mieszkała w internacie. Młoda, początkująca biegaczka zaczęła zagrażać pozycji bardziej doświadczonych koleżanek, które starały się uprzykrzać jej życie.
– W pierwszym roku w naszej szkole miała chwilę zwątpienia. Ale nie trwało to długo. Nie mogła się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu – wspomina trener Ludwik Tokarz z SMS. – Bardzo wierzyła, że to, co wykonuje, przyniesie jej sukces. Doskonale pamiętam, jak w okresie ferii zimowych bardzo chciała być w domu. Odpowiedziałem, że musi trenować dwa razy dziennie. I proszę sobie wyobrazić, że potrafiła dojeżdżać ponad 60 km z przesiadkami, z Kasiny Wielkiej do Zakopanego i wracać do domu! Podziwiałem ją. Przecież musiała bardzo wcześnie wstać. Podobała mi się ta jej ambicja. Ona lubiła dużo trenować i nie miała przy tym oporów – dodaje trener.
W 2004 roku Justyna Kowalczyk, młodzieżowa mistrzyni świata w biegach narciarskich została zdyskwalifikowana na dwa lata. Błąd popełnili lekarze podając zawodniczce zakazany środek przeciwbólowy. Po złożeniu odwołania i skróceniu karencji do 11 miesięcy, w grudniu 2005 roku powróciła jednak do sportu. – Rok przerwy w startach nauczył mnie wiele. Stałam się odporna psychicznie – mówi dziś Justyna.
Jej ostatnie sukcesy spowodowały, że także wśród działaczy Maratonu odżyły nadzieje. Chcą reaktywować klub...
– Mam już na oku kilka nowych takich jak Justyna Kowalczyk – kończy Mrowca.
Dariusz Grzyb - Kasina Wielka