Fenomen naszej królowej zimy kryje się w głowie. Niewyczuwalne tętno i pobór tlenu to atuty mistrzyni.
– Jeśli do kogoś miałbym porównywać Justynę Kowalczyk, to chyba do Lance’a Armstronga – analizuje fenomen Polki dr Robert Śmigielski.
Jeden z najlepszych na świecie specjalistów medycyny sportowej przez kilka lat współpracował z biegaczką. To on jako pierwszy powiedział, że Kowalczyk jest fizjologicznym fenomenem. Dziś to zdanie rozwija.
– Jej parametry nie są na jakimś abstrakcyjnie wysokim poziomie, ale w połączeniu z niezwykłą determinacją, tolerancją na morderczy wysiłek i zdolnością regeneracji, stwarzają z niej sportowca fenomenalnego – dodaje lekarz.
O organizmie biegaczki na pewno nie można powiedzieć, że jest przeciętny. Gdyby jakiś nadopiekuńczy lekarz zbadał jej puls, gdy czyta wieczorem książkę, szybko wezwałby karetkę. Tętno Kowalczyk spada bowiem do 38 uderzeń na minutę. Serce przeciętnego człowieka bije w rytmie 70–80 skurczów.
Niskie tętno to dowód na wytrenowanie organizmu. Justyna wyczynową karierę zaczynała z wynikiem (55). Fascynujące jest jednak to, jak bardzo Polka jest wstanie rozpędzić swoje serce, by tłoczyło krew niosącą tlen do jej mięśni. W krytycznych momentach przyspiesza ono pięciokrotnie. Nie próbujcie tego w domu! Dla zwykłego człowieka jest to najprostsza droga do śmierci. Wystarczy policzyć: jeśli siedząc teraz na kanapie, chwycisz za przegub nadgarstka, wymacasz 75 uderzeń. Zmuszenie serca do trzykrotnego przyspieszenia bicia może zakończyć się tragicznie. Myliłby się ten, kto sądzi, że to doładowanie to jedyna zaleta pompy tłoczącej krew Justyny. Normalny człowiek łapczywie chwyta powietrze po wysiłku przez kilka minut próbując uspokoić oddech i puls. Kowalczyk minutę po biegu będzie miała tętno rejestrowane u przeciętnego Iksińskiego podczas oglądania „M jak miłość”.
Znakiem firmowym polskiej mistrzyni świata są jej piekielnie mocne ramiona. Bo właśnie mocą sięgającą 250 watów zaskakuje od 1999 r. Wtedy pojawiła się po raz pierwszy w zakładzie fizjologii warszawskiego Instytutu Sportu. Aby badać ją miarodajnie, polscy naukowcy zbudowali unikalny na świecie ergometr narciarski.
– Od pierwszych testów niezmiennie imponowała wysokim poborem tlenu. Jej wyniki są bardzo wysokie dla kobiet – tłumaczy dr Andrzej Klusiewicz. VO2Max określa, ile paliwa dla mięśni może przyjąć organizm. Sztab medyczny pilnie strzeże wyników Kowalczyk. Dowiedzieliśmy się jednak, że są one zbliżone do rezultatów badanych w instytucie mężczyzn. Jej płuca nie są wielkie. Mogą nabrać siedem litrów powietrza. To dwa razy więcej niż u normalnego człowieka, ale trudno je porównać do miechów pływaka Michaela Phelpsa (12 l). Z drugiej strony dobrze wykorzystane siedem litrów zawiozły Lance’a Armstronga po siedem tytułów mistrza Tourde France.
Tropienie śladów geniuszu w ciele zawodniczki z Kasiny Wielkiej prowadzi wprost do jej głowy. To tam czai się prawdziwa wielkość. Polka ma nieprzeciętną ambicję. Dr Klusiewicz zdradza, że nawet na testach potrafiła zmusić się do maksymalnego wysiłku.
– Widziałem kiedyś jej trening, gdy ciągnęła za sobą na rolkach oponę po ulicy. Kilkanaście kilometrów w górę i w dół. Morderczy wysiłek. Justyna nawet się nie poskarżyła – opowiada Śmigielski. Jej obciążeń nie wytrzymał żaden polski biegacz. Panowie po kilku sezonach pracy z Justyną musieli stworzyć własną grupę.
– W najbardziej intensywnych sezonach na treningach spędzała 1400 godzin rocznie. Teraz nie przekracza 1200 – mówi trener Aleksander Wierietelny.
Żadna kobieta na świecie tyle nie trenuje. Najsilniejsze Polki ćwiczą po 500 godzin. Jej rywalki do medali olimpijskich – 800. Tylko w tym sezonie w zawodach Pucharu Świata Kowalczyk przebiegła 671 km. W ciągu ostatnich sześciu lat 1936. Z Polski mogłaby dobiec za krąg polarny.
– Nie jestem supermaszyną, ale wiem, że mogę osiągnąć sukces ciężką pracą. Więc zasuwam – przyznaje Justyna. Pracuje z ogromną determinacją. Potrafi przyjść na trening ze zdartym do żywego biodrem po upadku dzień wcześniej i nie zgadza się na taryfę ulgową.
Lekarze próbowali pomóc jej w regeneracji po takim wysiłku, ale Kowalczyk, nawet bez dozwolonej farmakologii, wstaje rano wypoczęta.
– Trzeba ją za to widzieć wieczorem po zajęciach. Potrafi przysnąć przy stole, czekając na kolację w restauracji. Wycieńczona je ogromną porcję [do 6 tys. kalorii dziennie – red.] i idzie spać. Od lata żyje w takim rytmie – kończy trener Wierietelny.
Oskar Berezowski