E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Narty
 Aktualności
   Bezpieczeństwo, porady
Kamery na wyciągach
Giełda sprzętu
 WYCIĄGI NARCIARSKIE
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Poronin
   Zakopane
   Ząb
   Małe Ciche
 SZKOŁY NARCIARSKIE
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Zakopane
 WYPOŻYCZALNIE SPRZĘTU
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Zakopane
   Ząb
 NARTY
   Ciekawostki
    Historia
      Zawody
      Legendy nart
      Teksty archiwalne
      Narty na świecie
      SN PTT 1907 Z-ne
   Wielka Krokiew
   Sprzęt i technika
 SNOWBOARD
   Historia
   Jak powstaje deska
   Snowboard miękki
   Snowboard twardy
   Snowboard dla dzieci
   Snowboard dla kobiet
    Technika jazdy
    Triki
   Jak zostać instruktorem
   Boarder cross
   Galeria
 SKI-ALPINIZM
   Skitury
   Freeride
   Jak zacząć?
   Sprzęt
Forum dyskusyjne
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane


zapamiętaj numer alarmowy w górach!!!
0 601 100 300
 nawigacja:  Z-ne.pl » Portal Zakopiański

Aktualności
Katorżniczy wysiłek jak kromka chleba, bo mistrzyni jest stworzona do biegania
 dodano: 24 Lutego 2009    (źródło: Gazeta Krakowska - www.gk.pl - 2009/02/24)
Kowalczyk nawet dziś nie przepada za zimą. Nie lubi marznąć, zakładać grubych ubrań, ale warto to znosić dla chwil na podium (FOT. JENS MEYER/AP)

O Kowalczyk powstało już 19 ksiąg – w Kasinie. Mama widziała w niej prawnika, Justyna woli śnieg.

„Bywa, że sobą zdumiewam siebie” – jeśli Justyna Kowalczyk czyta ten tekst, na pewno poznaje cytat z „Dzienników” Witolda Gombrowicza. Bo Gombrowicz wielkim pisarzem był. Przynajmniej dla mistrzyni świata w biegach, która dźwiga kilogramy jego książek na zgrupowania, zawody. Kocha czytać. Zresztą ten cytat pasuje do niej całkiem nieźle.


– Ona nas ciągle zdumiewa. Pierwsza medalistka olimpijska, pierwsza mistrzyni świata. Zdumiewa mnie i napełnia dumą – wyznaje nam mama Justyny Kowalczyk, pani Janina. – A mnie zdumiewa, że tak kiepsko zjeżdżam. Przecież w dzieciństwie wolałam stok od biegania – śmieje się Justyna. Bo narciarstwo klasyczne nie było jej pierwszą miłością. W ogóle zima kojarzyła się jej z mrozem, grubymi ubraniami i kilkoma innymi niefajnymi rzeczami. Uwielbiała wędrówki z tatą Józefem do schroniska na Śnieżycy. Potem tata był kierownikiem wyciągu w Kasinie Wielkiej. Chcąc nie chcąc, przychodziła do niego w wolnych chwilach. Przypinała deski i bawiła się na stoku. Tak naprawdę wolała lato: grę w piłkę ręczną, czasem w koszykówkę.

– Tylko w okolicy nie było takiego klubu. Za to na tych nartach biegali i siostra miała je w domu – przyznaje mistrzyni. Nie chciała być gorsza, ale początkowo zupełnie nie czerpała z tego przyjemności. Ponadto, gdy mieszka się w Kasinie Wielkiej, trudno uciec od nart. Kilka domów dalej mieszkali Wiesław i Jan Ziemianinowie. Wtedy mieć takich sąsiadów to było coś. Olimpijczycy, medaliści z największych zawodów. Tata znał ich siostrę, opowiadał w domu o sukcesach. I jak tu nie chwycić za kijki?

W dodatku biegi okazały się stworzone dla rezolutnej blondyneczki. Od momentu, gdy postawiła na nich pierwsze kroki, jakoś nikt nie miał siły jej dogonić. Po trzech miesiącach treningów została mistrzynią Polski młodziczek. Radość była umiarkowana.

– Bo ja wcześniej tak się trochę broniłam przed pójściem do szkoły sportowej i powiedziałam, że muszę najpierw być mistrzynią Polski młodziczek – opowiada mistrzyni świata, która na swoich pierwszych ważnych zawodach pokonała drugą zawodniczkę o 20 s.

– Przyznam szczerze, że nie do końca mnie to cieszyło. Wiedziałam, że moja najmłodsza córka będzie musiała iść do szkoły z internatem. Martwiłam się o nią – wspomina mama. I słusznie. Życie w szkole sportowej nie jest łatwe. I nie tylko dlatego, że trzeba zakuwać do klasówek i ciężko zasuwać na treningach. Takie szkoły rządzą się swoimi prawami po godzinach. Są starzy i młodzi. Trzeba przestrzegać miejsca w szeregu. A jeśli jest się kimś nieprzeciętnym, z ambicjami i talentem, to takie podporządkowanie nie przychodzi łatwo. Justyna miała dosyć po tygodniu. Chciała wracać do Kasiny. Ale właśnie ta nieprzeciętność powstrzymała ją od ucieczki. Postanowiła udowodnić innym, że jest ponad to, co dzieje się naokoło, bo górę wzięła chęć wygrywania. I jeszcze w SMS-ie została mistrzynią Polski seniorek.

– Pamiętam te zawody. Wtedy pomyślałam pierwszy raz, że warto tęsknić za dzieckiem, które robi to, co kocha – dodaje mama.

Gombrowicz opisał to kiedyś. Takimi słowami: „Nie można walczyć z tym, co dusza sobie wybierze”.

– Chciałam, żeby miała młodość, korzystała z życia, ale ona właśnie na nartach realizowała swoje marzenia – dodaje pani Janina Kowalczyk. Pogodzona z losem mama ze smutkiem popatrzyła na półkę z książkami, które zbierała dla córki. Myślała, że dziecko wybierze karierę naukową. W rządku stały równiutko podręczniki historyczne, tomy wprowadzające w gąszcz przepisów prawa. Justyna już w szkole podstawowej zdradzała humanistyczne zdolności. Uczestniczyła w olimpiadzie polonistycznej. Doszła do szczebla wojewódzkiego.

– Umiała wyrazić siebie w wypracowaniach. Książki pochłaniała jedną za drugą – wspomina mama, która jest polonistką.

Rodzeństwo biegaczki wybrało studia. Brat Tomasz i siostra Ilona skończyli medycynę. Druga siostra, Wioletta, jest polonistką, jak mama. Justyna też nie rezygnuje z wykształcenia. Kończy właśnie katowicką Akademię Wychowania Fizycznego. Na najważniejszego mężczyznę w swojej sportowej karierze trafiła dopiero po skończeniu SMS-u w Zakopanem. W1999 r. trafiła pod opiekę Aleksandra Wierietelnego. Twardy facet z Kazachstanu był wtedy świeżo upieczonym trenerem kadry. Trafił do niej z biatlonu. To Wierietelny wychował choćby Tomasza Sikorę. Jego biografia mogłaby służyć za kanwę do filmu przygodowego. Rodzice to Białorusini, którzy przez wojenną zawieruchę trafili do Finlandii. Tam na świat przyszedł Aleksander, jednak wychowywać musiał się w Kazachstanie. Niespokojny duch przeszkadzał mu w szkole. Wolał polowania i jazdę kombajnem. Ostatecznie został trenerem biatlonu. Skończył studia i zawędrował aż do Moskwy. Tam się zakochał. Barbara Piątkowska przekonała męża do przyjazdu do Polski. Potem związał się z biatlonistami. Gdy podziękowali mu za współpracę, Wierietelnego przechwycił Polski Związek Narciarski. Rządzi szkoleniem twardą ręką. Plany poprzedników wywalił do śmieci. Stwierdził, że tak to mogą juniorzy trenować, a on chce zdobywać medale z seniorami. Potrzebował twardych ludzi, którzy zgodzą się na katorżniczą pracę. Justyna była idealna. Dziś biega 1400 km rocznie, przez 300 dni w roku jest na zgrupowaniach, choć mama twierdzi, że tak naprawdę zabiera jej to więcej czasu.

– W zeszłym roku w domu była może 10 dni. Wie pan, jak wyglądały święta Bożego Narodzenia? Przyjechała kilka godzin przed kolacją. O drugiej w nocy stała już z walizkami w rękach przed drzwiami. „Muszę lecieć na zawody mamusiu”, wytłumaczyła i zniknęła – opowiada mama. Kiedyś mogła dla niej chociaż naleśniki przygotować. Teraz Justyna je w rytmie faz treningów.

– Już się pogubiłam, kiedy może pieczone, kiedy gotowane. Jej życie jest podporządkowane sportowi – martwi się mama. To Wierietelny zaszczepił w niej ten profesjonalizm. A ona odpłaca mu się sukcesami. Po siedmiu latach ciężkiej pracy po raz pierwszy znalazła się na podium zawodów Pucharu Świata. Zajęła trzecie miejsce w biegu na 10 km techniką klasyczną w Otepää w Estonii. Tyle że zanim przyszedł pierwszy sukces, głośniejsza była jej pierwsza wpadka.

W 2005 r. po mistrzostwach świata w Obersdorfie kraj obiegła informacja – Kowalczyk na dopingu. Do obrony rzucili się lekarze. Dexamethason brała na ich polecenie, jedyną winą Polaków było to, że nie zgłosili leku odpowiednio wcześniej. Gombrowicz napisał kiedyś: „Nie sztuka mieć ideały, sztuka – w imię bardzo wielkich ideałów nie popełniać bardzo drobnych fałszerstw”. I Justyna walczyła, by udowodnić, że nie oszukiwała. Ostatecznie wygrała przed Trybunałem Arbitrażowym w Lozannie. Całe to zamieszanie napędzało Polkę. Była wściekła, że ludzie ją opuścili i szkalowali. Postanowiła się im odgryźć, odnosząc sukcesy. W dzienniczku treningowym wkleiła sobie najbardziej bolesny dla niej artykuł potwierdzający trochę opinię Gombrowicza, że „człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, chociażby ta dusza była kretyniczna”. Przeglądała się więc w tekście o swoim dopingu i ciężko pracowała. Zresztą to gromadzenie wycinków to cecha rodzinna. Mama wykleja już 19. tom w albumie z relacjami prasowymi. Pierwsze artykuły już pożółkły. Pochodzą jeszcze z odległych czasów szkoły podstawowej. Gdzieś w 12. jest przełomowy rozdział dotyczący igrzysk w Turynie. W biegu na 10 km zemdlała. Nie wytrzymała presji. W biegu na 30 km odrodziła się jednak w niesamowity sposób. Prowadziła do ostatniej prostej. Przegrała, bo popełniła błąd taktyczny. Obejrzała się za siebie. Dla Kateriny Neumannowej i Julii Czepałowej, to był impuls jak kropla krwi dla rekina. Zrozumiały, że Polka słabnie. Zaatakowały. Kowalczyk przegrała o dwa machnięcia kijkami. W ostatnią sobotę, gdy biegła po mistrzostwo świata, już nie odważyła się odwrócić głowy. Dobrze odrobionej lekcji z Turynu gratulowała jej Neumannowa, która dekorowała zawodniczki. Na trasie byli rodzice, ale nie zdradzili się przed córką, że chcą przyjechać do Liberca.

– Ona jest taka kochana, że myślałaby o nas, a na mistrzostwach świata musi myśleć tylko o biegu. Stałam przy najtrudniejszym podbiegu i pękałam z dumy – mówi wzruszona pani Janina. – I wreszcie usłyszałem Mazurka Dąbrowskiego – dorzuca tata.

Rodzice już w niedzielę byli w domu. Mama musi wracać do pracy. Tata nie. Od kilku tygodni jej nie ma, po 45 latach roboty w turystyce i na Śląsku przy maszynach węglowych. Rodzice już za nią tęsknią. Rozłąka z dziećmi i noce bezsenne z przejęcia nie są im obce. Gdy córka Ilona pojechała na misję medyczną do Zambii, ciężko zachorowała. Nie było z nią kontaktu. Mama odchodziła od zmysłów ze strachu. Najlepiej wszystkie dzieci byłoby mieć przy sobie, ale te mają inne plany. Z malutkiej Kasiny wyfruwają po kolei.

– Nieważne, gdzie się mieszka. Ważne, by wiedzieć, co się w życiu liczy i być uczciwym wobec siebie – wykłada swoje credo pani Janina. Po cichu liczy, że córka kiedyś wróci do Kasiny. W gospodarstwie nie trzeba już pomagać, jak w czasach dzieciństwa. Z krowy, kur, pola do opieki pozostał jedynie niesforny konik, który miał być pod siodło, a wybrał wolność i biega po podwórku. Ziemi naokoło jest jednak pod dostatkiem. Po 106 startach w zawodach Pucharu Świata i 13 miejscach na podium Justyna uzbierała ładną sumkę. Może na dom?

Tylko w tym sezonie zarobiła na nagrodach w PŚ ponad 107 tys. franków szwajcarskich. Wreszcie słowo „docenienie” ma materialny wymiar. Do tej pory Polski Związek Narciarski traktował ja często po macoszemu. Sponsorów szukali sami z trenerem. Za światowej klasy serwismena płacił Józef Pawlikowski-Bulcyk. Dzięki niemu narty Justyny smaruje Ulf Olsson, który kiedyś pracował choćby dla Neumannowej. Dziś dba o Polkę, a ta czasem się na nim wyżywa. To podobno dobry znak. Wszyscy czekają aż wstanie rano w sobotę i przed biegiem na 30 km pokrzyczy trochę na trenera, obsobaczy serwismena i w końcu się popłacze. A potem wepnie narty i pobiegnie. Po medal.

Oskar Berezowski


Złoty medal zdobyty w Libercu uskrzydlił Polkę (FOT. JENS MEYER/AP)









«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    1682





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2025