Turniej Czterech Skoczni już bez polskiego mistrza. Kibice oczekują na wielki powrót na Wielkiej Krokwi.
Adam Małysz popracuje nad dwoma rzeczami: techniką odbicia i wiarą w siebie.
– Potrzebuję odpoczynku i chwili wyciszenia – oznajmił Adam Małysz i niespodziewanie wycofał się z Turnieju Czterech Skoczni. Wczorajsze kwalifikacje do konkursu w Bischofshofen, ostatniego w prestiżowym cyklu, obejrzał już w rodzinnym domu w Wiśle.
– Proszę nie robić wokół tego sensacji. Wyniki były dalekie od oczekiwań, a moim skokom brakowało stabilności, więc nie było sensu tego ciągnąć. Wspólnie z trenerami podjęliśmy tę decyzję z myślą o jak najlepszym starcie w Pucharze Świata w Zakopanem i mistrzostwach świata w Libercu – tłumaczył najlepszy polski skoczek.
Pomysł na wyjście z kryzysu znany jest tylko w zarysie. Wiadomo, że Małysz postawi na relaks i spokojne treningi, a zrezygnuje z udziału w zaplanowanych na najbliższy weekend zawodach w Bad Mitterndorf. Do rywalizacji wróci dopiero za dziesięć dni w Zakopanem.
– To dla nas najważniejsze zawody PŚ w tym sezonie – przekonuje trener kadry Łukasz Kruczek, który wzorem swoich poprzedników głęboko wierzy, że na Wielkiej Krokwi Adam odrodzi się jak orzeł, pardon, feniks z popiołów. Do tego w poprzednich latach potrzebna była jednak pomoc nie tylko tysięcy szalejących pod skocznią polskich kibiców, ale przede wszystkim Jana Szturca, wujka i pierwszego trenera Małysza. Nikt tak jak on nie potrafi(ł) wyregulować w trudnych momentach czterokrotnego mistrza świata. Na razie jednak nie pytano go nawet o możliwość współpracy.
– I tak nie byłbym w stanie zająć się teraz Adamem, że tak powiem, na pełny etat – macha ręką Szturc, pracujący na co dzień w klubie Wisła Ustronianka. Zaznacza jednak, że w każdej chwili jest gotów służyć radą. – W grę wchodzą też konsultacje na skoczni. Jakby co, jestem na miejscu – dopowiada. Decyzję o wycofaniu Małysza z TCS pochwalił. – Gdyby został do końca, to nadal wegetowałby w drugiej lub trzeciej dziesiątce. A tak będzie miał więcej czasu na trening i pracę nad techniką odbicia. Bo ono jest języczkiem uwagi – analizuje.
Orzeł z Wisły po raz drugi w karierze wycofał się z TCS („To nie jest dla mnie łatwy moment”). Poprzednio zdarzyło się to trzy lata temu za kadencji trenera Heinza Kuttina. Wtedy zdecydowaną reakcję wywołały 13. miejsce w Oberstdorfie i 21. w Garmisch-Partenkirchen, czyli wyniki o wiele lepsze niż teraz. To pokazuje niepokojąco dużą skalę obecnego kryzysu polskiego czempiona.
W 2006 roku krytykowanemu na potęgę Kuttinowi naprawa Małysza udała się połowicznie. Wystarczyła do 7. miejsca na igrzyskach w Turynie. Co zatem jest w stanie zrobić dziś startujący ze znacznie gorszego pułapu Kruczek? – Do osiągnięcia pełnej stabilizacji brakuje kilku dobrych treningów. Takich choćby jak te w Oberstdorfie – mówi enigmatycznie szkoleniowiec.
– Przede wszystkim muszę odzyskać wiarę w siebie – przekonuje z kolei Małysz.
Jedno jest pewne: organizatorzy konkursów Pucharu Świata w Zakopanem (16–17 stycznia) zacierają ręce. Na polskich kibiców nic nie działa równie pobudzająco – może poza herbatą z prądem – jak poczucie, że król może wrócić do wielkiej gry na „swojej” skoczni przed własną publicznością. Z Bischofshofen oprócz Małysza wyjechał też Marcin Bachleda. Ich miejsca w reprezentacji zajęli Łukasz Rutkowski i Maciej Kot.
Przemysław Franczak