Najwięcej wypadków było w Białce. To efekt dużej liczby szusujących narciarzy.
Do końca sezonu narciarskiego zostało jeszcze parę tygodni a już liczba wypadków narciarskich jest rekordowa. Takiej ilości kontuzji i poważniejszych wypadków pod Tatrami jeszcze nigdy nie było.
Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe od początku sezonu narciarskiego zanotowało już ponad 1650 tego typu zdarzeń. Każdego dnia statystyka zwiększa się o kolejne. Jest to zapewne wynik zwiększającej się co roku liczby wyciągów, jak i samych narciarzy, ale także błędów popełnianych przez nas ciągle na stokach.
Ratownicy, jak już obliczyli, do chwili obecnej udzielali pomocy w ponad 1650 zdarzeniach narciarskich. A to rekord.
– Pewnym usprawiedliwieniem jest fakt, że ostatniej zimy otwarto kilka wyciągów narciarskich – mówi Adam Marasek, zastępca naczelnika TOPR. – Przybyło więc narciarzy na terenie obsługiwanym przez TOPR. Niemniej zanotowana przez nas liczba wypadków jest naprawdę spora.
Niestety, z jednej strony jest więcej zdarzeń na trasach, bo więcej osób jeździ. Z drugiej strony i sami narciarze przyczyniają się do powstawania wypadków.
– Już samo złe przygotowanie się do sezonu jest jedną z przyczyn – wylicza Marasek. – Chodzi tutaj o tak zwane wstawanie zza biurek i wskakiwanie na narty. Do tego dochodzi brak kondycji. Trzeba pamiętać o doborze sprzętu. Oczywiście mamy też za mało tras narciarskich. Istniejące zaś najczęściej są bardzo zatłoczone. A to automatycznie zwiększa ryzyko niebezpiecznych zderzeń na stoku.
Ze statystyk wynika, że najwięcej wypadków narciarskich jest na Kotelnicy Białczańskiej. Zanotowano tam dotąd 770 wypadków. Choć wcale nie oznacza to, że jest to jakieś niebezpieczne miejsce.
– Tam po prostu jeździ najwięcej narciarzy – tłumaczy Adam Marasek. – To największa stacja narciarska ze zdolnością przewozową około 10 tysięcy osób na godzinę. I wypadków tam jest najwięcej.
Mamy więc już rekord połamanych. Tymczasem pod Tatrami można jeszcze jeździć na nartach. Możemy się więc spodziewać, że statystyka może się jeszcze zwiększyć.
Przemysław Bolechowski