Z Adamem Małyszem, najlepszym polskim skoczkiem narciarskim, rozmawia w Zakopanem Przemysław Franczak:
Wie Pan, ile zdobył już tytułów mistrza kraju?
Ktoś powiedział mi przed chwilą, że ten jest osiemnasty.
Sam Pan ich nie liczy?
Mówiąc szczerze, to mniej zwracam na nie uwagę. Pamiętam, że kiedy zaczynałem startować, to medal mistrzostw Polski był dla skoczka czymś niezwykłym. Te zawody miały klimat, prestiż. A proszę teraz rozejrzeć się dookoła. Pustki. Bardziej popularne są zawody Beskidzkiego Związku Narciarskiego.
Czyli złotym medalem mistrzostw kraju tym bardziej nie da się otrzeć łez po nieudanym sezonie Pucharu Świata.
Nie, nie da się. Choć stwierdzenie o ocieraniu łez nie jest dobre, bo ja wcale nie mam zamiaru płakać. Muszę się wziąć do roboty i walczyć w przyszłym roku.
Jaki był ten miniony sezon? W kilku słowach.
Mogę w jednym: najtrudniejszy.
Dlaczego?
Bo wszyscy – kibice oraz Polski Związek Narciarski – oczekiwali, że powtórzę sukces sprzed roku i znowu przywiozę Kryształową Kulę. Presja była ogromna, a tymczasem zadanie nie było takie łatwe. Zrobiłem, co mogłem, ale nie wyszło.
Skutkiem czego nie przedłużono umowy z Hannu Lepistö. Jak Pan przyjmuje to zamieszanie wokół posady trenera polskiej kadry?
A co ja mogę? Rozmawiałem z prezesami: Tajnerem i Wąsowiczem, którzy poinformowali mnie o swojej decyzji, na co ja odparłem, że mnie się z Hannu współpraca układała znakomicie. Zaznaczyłem jednak, że nie będę się przeciwstawiał pomysłom Związku. Poza tym nie chcę się już wypowiadać na ten temat. Kiedy otwarcie mówiłem, że chcę pracować z Hannu, to potem czytałem w prasie komentarze, że myślę tylko o swoim tyłku, bo innym zawodnikom ten trener się nie podoba.
Kiedy dwa lata temu PZN zatrudniał Lepistö, prezes Tajner pytał Pana o zdanie. Teraz też oczekuje pan takiej konsultacji?
Myślę, że rozmowa, o której wspomniałem wcześniej, spełniała taką rolę. Na pewno nie będę negował decyzji Związku, ale moja opinia się nie zmienia: drugiego tak dobrego trenera jak Hannunie znajdą.
Podoba się Panu pomysł, by stworzyć sztab szkoleniowy podobny do tego z czasów Pańskich pierwszych wielkich sukcesów?
Gdyby miał wrócić do nas profesor Żołądź, to byłby to ogromny plus.
A prezes Tajner w roli trenera koordynatora?
Powiem tak: im więcej jest osób niewspółpracujących ściśle z drużyną, tym gorzej dla drużyny. Chcąc pomóc grupie, trzeba być z nią cały czas. Nie wiem jednak, jak taką współpracę wyobraża sobie prezes, więc nie chcę się wychylać z komentarzami.
Nie boi się Pan, że w przyszłym sezonie okaże się, że teraz to nie forma była słaba, tylko konkurenci zbyt silni i zwycięstwa znów będą mrzonką?
Nie, ciągle wierzę, że mogę sięgać po najważniejsze trofea. Gdyby było inaczej, zakończyłbym karierę.
Plany na wakacje ma pan już gotowe?
Nawet o nich nie myślałem. Narazie marzę o odpoczynku w domu, bo kiedy inni skończyli w ostatni weekend sezon w Planicy, my musimy startować jeszcze w robionych na siłę mistrzostwach kraju. I to nawet w Wielki Czwartek. Kto to wymyślił?
Robert Mateja i Al-Dżazira
Adam Małysz potrzebował mistrzostw Polski, by po raz pierwszy w tym sezonie stanąć na podium.
W kraju ciągle niema konkurencji. Nawet w gorszej formie wygrywa jak chce i z kim chce. Wczoraj na Wielkiej Krokwi przeskoczył wszystkich o kilka metrów (133,5 i 130,5 m). Kroku próbował mu dotrzymać jedynie 33-letni Robert Mateja, dla którego miejsca w kadrze już nie ma i który zamierza zakończyć karierę.
– Było nieźle, ale nie traktuję tego tak, że srebrnym medalem utarłem nosa młodszym kolegom –mówił. –Wskokach raz wychodzi, innym razem nie, a ja wiem o tym jak mało kto. Miewałem wzloty, a zaraz potem upadki. Dziś miałem swój dzień.
Trzecie miejsce zajął niespodziewanie (wyprzedził Kamila Stocha) 17-letni Krzysztof Miętus. – To mój największy sukces w karierze, bo w poprzednich mistrzostwach też byłem trzeci, ale wtedy nie startował Adam – cieszył się.
Zawody, kilkakrotnie przerywane przez śnieżycę, oglądała na żywo garstka ludzi, ale za to reportaż z zawodów zobaczą widzowie... Al-Dżaziry, arabskiej stacji telewizyjnej.
– Chcemy pokazać tradycję i fenomen skoków w waszym kraju – wyjaśniała Joanna Gasiorowska, mieszkająca w Katarze dziennikarka, z pochodzenia Polka. – Bardzo długo musiałam namawiać szefa, żeby mnie tu przysłał, ale w końcu się zgodził. Mamy program, w którym pokazujemy dziwne sporty. Dla naszych widzów skoki będą czymś bardzo egzotycznym – śmiała się.
Dziś zawody drużynowe na średniej krokwi. Początek o 13.15.
Przemysław Franczak