E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Narty
 Aktualności
   Bezpieczeństwo, porady
Kamery na wyciągach
Giełda sprzętu
 WYCIĄGI NARCIARSKIE
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Poronin
   Zakopane
   Ząb
   Małe Ciche
 SZKOŁY NARCIARSKIE
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Zakopane
 WYPOŻYCZALNIE SPRZĘTU
   Białka Tatrzańska
   Bukowina Tatrzańska
   Czerwienne
   Gliczarów Dolny
   Gliczarów Górny
   Kościelisko
   Murzasichle
   Zakopane
   Ząb
 NARTY
   Ciekawostki
    Historia
      Zawody
      Legendy nart
      Teksty archiwalne
      Narty na świecie
      SN PTT 1907 Z-ne
   Wielka Krokiew
   Sprzęt i technika
 SNOWBOARD
   Historia
   Jak powstaje deska
   Snowboard miękki
   Snowboard twardy
   Snowboard dla dzieci
   Snowboard dla kobiet
    Technika jazdy
    Triki
   Jak zostać instruktorem
   Boarder cross
   Galeria
 SKI-ALPINIZM
   Skitury
   Freeride
   Jak zacząć?
   Sprzęt
Forum dyskusyjne
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane


zapamiętaj numer alarmowy w górach!!!
0 601 100 300
 nawigacja:  Z-ne.pl » Portal Zakopiański

Aktualności
Bezradni bohaterowie
 dodano: 8 Lutego 2008    (źródło: Gazeta Krakowska - www.gk.pl - 2008/02/08)
Czy ktoś z miłośników skoków pamięta Zdzisława Hryniewieckiego, tego, który miał jako pierwszy zdobyć dla Polski złoty olimpijski medal w sportach zimowych (1960 r., gdy otrzymał jako pierwszy nominację olimpijską) (ZE ZBIORÓW WOJCIECHA SZATKOWSKIEGO)

W sporcie kiedy kończą ci się sukcesy mówią ci po prostu spadaj.

W czasach małyszomanii, lukratywnych kontraktów sponsorskich, z których najwybitniejsi zawodnicy czerpią niemałe zyski, łatwo zapominamy o tych, którym się gorzej powiodło. Mamy dla nich co najwyżej od czasu do czasu litościwy gest – pisze Marek Lubaś-Harny.


Kiedyś pisały o nim sportowe gazety: „Nie ma chłopaka na Krzysztofiaka”. Wśród skoczków narciarskich był uważany za jednego z najbardziej eleganckich stylistów. To było dawno. A trzy tygodnie temu były mistrz Polski, reprezentant kraju i olimpijczyk, zmarł w Zakopanem w zapomnieniu i nędzy.

Adam Krzysztofiak nie był jedynym mistrzem skoków, który przeżył podobny dramat. Losy nieżyjącego już od lat Zdzisława Hryniewieckiego czy borykającego się z ciężką chorobą Stanisława Bobaka to kolejne dowody, że życie nawet wybitnych skoczków bywa okrutne. W czasach małyszomanii, lukratywnych kontraktów sponsorskich, z których najwybitniejsi zawodnicy czerpią niemałe zyski, łatwo zapominamy o tym, którym się gorzej powiodło. Mamy dla nich co najwyżej od czasu do czasu litościwy gest.

Zrzutka na węgiel

Historyk Wojciech Szatkowski, autor publikacji i książek nt. dziejów polskiego narciarstwa, wspomina: – Bardzo mi go żal. To był miły, spokojny człowiek, w milczeniu znoszący zarówno biedę, jak i chorobę płuc, która nękała go od lat. Odwiedzałem go wiele razy i choć się nie skarżył, widziałem, jak cierpi. Jedno płuco miał praktycznie wyłączone, ledwo oddychał. Każda zmiana pogody, zwłaszcza długotrwała, zabijała go. Wreszcie ta ostatnia zabiła go naprawdę. Trzydzieści i czterdzieści lat temu urodzony pod Krokwią Krzysztofiak nie myślał o tym. Całym jego życiem były skoki.

Mówi Marek Pach, mistrz Polski na dużej skoczni z roku 1976: – Oczywiście, że przyszłość sportowca najbardziej zależy od niego samego. Adam w porę o nią nie zadbał. Ale też nie było tak, że po zakończeniu kariery skoczka został na lodzie. Kilka lat był przecież trenerem w ówczesnym klubie Wisła-Gwardia. Zajmował się też rzemiosłem, rzeźbił w drewnie, inkrustował. Dopiero później przestał sobie dawać radę. Szkoda chłopa. Pamiętam go z czasów, kiedy skakaliśmy razem w kadrze i wszyscy nosiliśmy długie włosy. Bardzo fajny facet, do końca taki został.

Jesienią zeszłego roku na Krupówkach zorganizowano aukcję na rzecz Adama Krzysztofiaka i Stanisława Bobaka, dwóch dawnych skoczków szczególnie ciężko doświadczonych przez los. Jej inicjatorami byli Wojciech Szatkowski i Mieczysław Król Łęgowski, znany w Zakopanem twórca ludowy, rzeźbiarz, poeta i kolekcjoner starych nart.

– Trzeba powiedzieć, że z pomocą ruszyło wiele instytucji i prywatnych osób – mówi Wojciech Szatkowski. Na Krupówkach na rzecz kolegów kwestowali tak znani narciarze jak alpejczyk Andrzej Bachleda „Ałuś”, biegacz Józef Łuszczek czy skoczek Wojciech Fortuna. Pomocy nie odmówił Lech Nadarkiewicz, dyrektor Pucharu Świata w Zakopanem. W ciągu paru godzin zebrano prawie 2 tys. 800 złotych, do podziału na dwóch byłych mistrzów.

– Dla Krzysztofiaka, który mieszkał w zimnicy, w wilgoci i dostawał 420 złotych renty, był to poważny zastrzyk – opowiada Szatkowski. – Kupił sobie półtorej tony węgla i piłę do drzewa. Mógł już przetrwać kolejną zimę.

Dziś mistrzowie mają lepiej. Tak przynajmniej może się wydawać. Wg szacunków Ośrodka Informacji Sponsoringowej „Sponsoring Expert” logo na kasku Adama Małysza kosztuje sponsora 300- 400 tysięcy rocznie. Trudno powiedzieć, jak suma ta jest dzielona, można jednak przypuszczać, że zawodnik, który poważnie myśli o życiu, jest w stanie w ciągu kilku lat zapewnić sobie bezpieczną przyszłość. Nawet 13-letni Klimek Murańka ma już swego sponsora. Trudno się dziwić, że niektórych, kiedy to słyszą, zżera zazdrość. Nie biorą jednak pod uwagę, że kontrakty, na których naprawdę można zarobić, są udziałem jedynie bardzo wąskiej grupy największych gwiazd. Małysz jest przecież w Polsce wciąż tylko jeden.

22 lata na wózku

Marek Pach, obecnie wiceprezes klubu Wisła Zakopane, mówi wprost.

– To mity. Ja twierdzę, że w PRL była lepsza opieka nad zawodnikami niż dzisiaj.

Mógłby to potwierdzać przypadek Zdzisława Hryniewieckiego. Kto dziś o nim pamięta? A przecież kiedyś uważano go za tego, który pierwszy zdobędzie dla Polski złoty medal olimpijski w dyscyplinach zimowych. Po dwukrotnym pokonaniu legendarnego skoczka z NRD Helmuta Recknagla, był jednym z faworytów zbliżającej się olimpiady w Squaw Valley w roku 1960. Stało się inaczej. Na ostatnim przedolimpijskim treningu w Wiśle zwany „Kozakiem” skoczek chciał skoczyć za daleko. Efektem był fatalny upadek, złamany kręgosłup i początkowo bezwład niemal całego ciała. Hryniewiecki nie tylko już nigdy nie wrócił na skocznię. Kiedy zmarł w roku 1981, miał za sobą 43 lata życia, z czego 22 spędzone na wózku inwalidzkim.

– Trzeba przyznać, że Hryniewieckiemu państwo pomogło bardzo – twierdzi Wojciech Szatkowski. – Przede wszystkim Główny Komitet Kultury Fizycznej, którym kierował wówczas Włodzimierz Reczek, znalazł pieniądze na najlepsze leczenie. Poza tym dostał od państwa skodę, którą później jeździł na konkursy skoków. Kiedy się zatrzymywał w Zakopanem pod Krokwią czy w Wiśle, od razu zbiegali się łowcy autografów. Jeszcze przez kilka lat był bardzo popularny.

Rehabilitacja w klinice w Hornbaek w Holandii nie przywróciła Hryniewieckiemu władzy w nogach, bo nie mogła. Jednak na tyle usprawniła górną połowę ciała, że sportowiec był w stanie siedzieć i samodzielnie poruszać się na wózku. Ci, którzy go wtedy znali, twierdzą, że zachował zdumiewającą w jego sytuacji pogodę ducha. Nawet ożenił się ze swą pielęgniarką, którą ujęła siła jego charakteru. Jednak małżeństwo nie wytrzymało próby czasu i skoczek dopiero wtedy się załamał.

– Jego żona marzyła o dzieciach, a to z nim nie było możliwe – opowiada Szatkowski. – Po rozwodzie coś w nim pękło. Coraz częściej bywał zaniedbany, przytył, pojawili się „koledzy”. Zadawał sobie pytanie: „Po co ja żyję”? Wciąż miał dni, w których był taki jak dawniej – tryskający humorem, dowcipny, nie złamany przez los, ale takich chwil było już mniej. Szczerze go podziwiam za to, że mimo kalectwa nie zamknął się w sobie, lecz nadal był otwarty na ludzi. I to jest prawdziwe mistrzostwo Hryniewieckiego.


Kiedyś gazety sportowe pisały o nim „Nie ma chłopaka nad Krzysztofiaka” (1972 r). (ZE ZBIORÓW WOJCIECHA SZATKOWSKIEGO)
Po latach Adam Krzysztofiak aby przeżyć, musiał liczyć na pomoc znajomych. Swoich starych skokówek nie miał, więc przyjaciele podarowali mu współczesne (wrzesień 2007 r.) (WOJCIECH SZATKOWSKI)

Spadaj!

– Pewne rzeczy się w sporcie nie zmieniają – mówi Marek Pach. – Jak jesteś dobry, to cię noszą na rękach, a kiedy sukcesy się kończą, mówią ci: „Spadaj!”. Tak jest w każdym systemie i w każdej dyscyplinie. Także w skokach narciarskich. Póki skaczesz i możesz zdobywać jakieś punkty, wszystko w porządku. Przestałeś skakać, radź sobie sam. Choć może nie do końca. Kiedy jest już całkiem kiepsko, zazwyczaj znajdzie się jakaś dobra dusza. Tak jak w przypadku Adama Krzysztofiaka i Stanisława Bobaka.

– Bobak, choć materialnie nie powodziło mu się aż tak źle, jak Krzysztofiakowi, to i jemu życie cięgów nie szczędziło – zauważa Szatkowski. – Na przełomie lat 70. i 80. należał do najlepszych skoczków na świecie, stawał na podium w konkursach Turnieju Czterech Skoczni i Pucharu Świata. Na Olimpiadzie w Lake Placid zajął dziesiąte miejsce. Osiem razy był mistrzem Polski. Jak na takie osiągnięcia, interesu na skokach nie zrobił. Skarżył się, że po Olimpiadzie były jakieś nagrody, ale on nie zobaczył z tego ani centa.

Majątku więc Bobak na sporcie nie zrobił, nabawił się za to ciężkiego urazu kręgosłupa. Ciężary, które dźwigał na treningach, uczyniły z niego niemal kalekę. W tamtych czasach kładziono szczególny nacisk na przygotowanie siłowe. Bobak robił przysiady z ważącą ponad 200 kilo sztangą na ramionach. Na jednym treningu przerzucał 9 ton. Wreszcie organizm powiedział: dość. Bóle kręgosłupa były tak silne, że już nie dało się skakać. Zresztą, lekarze postawili sprawę jasno: o dalszej karierze skoczka trzeba zapomnieć. Sezon 1980/1981 był dla Bobaka ostatni. Niemal prosto ze skoczni trafił na rentę.

– Jak każdy inwalida, ledwo wiązał koniec z końcem – wspomina Szatkowski.

Lata spędzone na skoczniach wspominał dobrze, chociaż z przekąsem twierdził, że niektórzy działacze to „szakale”. W swoim domu w rodzinnym Zębie, gdzie do dziś mieszka z żoną i trójką dzieci, wynajmował letnikom pokoje. Nawet w chwilach, gdy żyło mu się gorzej, potrafił dawać sobie radę. Życie jednak szykowało dla byłego skoczka kolejną dramatyczną niespodziankę. We Francji, gdzie wyjechał, żeby trochę dorobić, znów ciężko zachorował, tym razem na żołądek. Skręt kiszek o mało nie zakończył się śmiercią. Przeszedł ciężką operację, po której skrajnie wycieńczony wrócił do Polski.

– Odwiedziłem go w szpitalu, wyglądał tragicznie – opowiada Szatkowski. – Nie mógł jeść, przy życiu podtrzymywały go tylko kroplówki.

Było to w roku 2005. Szatkowski z Królem Łęgowskim po raz pierwszy zorganizowali wtedy zbiórkę na ratowanie byłego mistrza. TZN w osobie Lecha Nadarkiewicza załatwił pobyt w warszawskim szpitalu, lepiej przygotowanym do leczenia takich przypadków. Jednak już wtedy odzywały się liczne głosy, także na internetowych forach poświęconych narciarstwu, że byłym mistrzom powinna przysługiwać nie jałmużna od czasu do czasu, ale systemowa opieka.

– Mogę się nie zgadzać z takimi mechanizmami, jakie są, ale nic na nie poradzić nie mogę. Co zrobię, jak w Polsce rządzący uważają sport za piąte koło u wozu, a sportowców za darmozjadów – oburza się Marek Pach.

Szatkowski wskazuje, jak to się robi gdzie indziej:

– Na przykład w Norwegii narciarz, który kończy karierę, ma kilka możliwości. Albo zostaje przy sporcie jako trener, albo, jeśli go to nie interesuje, zakłada własny sklep sportowy, wreszcie, jeśli jest niezbyt zaradny, robią go serwismenem albo dają pracę przy obsłudze obiektów. Większość byłych mistrzów ma się znakomicie. No, ale pamiętajmy, że Norwegia to jeden z najbogatszych krajów.

Jak to wygląda w Polsce, wiedzą najlepiej w rodzinie Bobaków. Trzeci zawodnik łącznej klasyfikacji Pucharu Świata z roku 1980 ma dziś 420 złotych renty i to po niedawnej podwyżce, bo wcześniej dostawał 315 zł. A choroba kosztuje. Znów musiał jechać do kliniki do Warszawy. W domu w Zębie została żona dawnego mistrza Stanisława Bobakowa.

– Niby następna operacja przewidziana jest na piątek, ale to nic pewnego – mówi. – Lekarze chyba sami do końca nie wiedzą, co zobaczą, jak brzuch otworzą. Jemu jest już wszystko jedno, niech będzie już tak, albo tak. Cierpi okropnie, a my wszyscy razem z nim. Ostatnio znów nie mógł nic jeść, bo go strasznie bolało. Dobrze, że się nauczył sam sobie dawać kroplówki. Ale jak kroplówki, to znowu co chwila zakażenie i szpital. Musi jeździć pociągiem, bo przecież ja go nie zawiozę. Mam starego malucha, ale bez zimowych opon. Każda taka wyprawa to w sytuacji Bobaków poważny wysiłek finansowy. Ich losem nie zainteresowała się do tej pory żadna ze sportowych instytucji.

– Pomagają nam różni dobrzy ludzie, ale jak długo można pomagać? – pyta retorycznie Stanisława Bobakowa. – Były pisma do PZN, do gminy, do ministra sportu, ale skutku żadnego. Ostatnio mąż stara się o rentę sportową, tak mu poradził senator Kogut z Nowego Sącza. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, bo pytają, gdzie pracował. No, skakał, na skoczni pracował. Szesnaście lat, ale tylko pięć był zarejestrowany na etacie. Miał 25 lat, jak skończył karierę, a przecież nie z własnej winy, tylko lekarze kazali. Ale czy to warto pisać? – wzdycha żona byłego sportowca. – Tyle już różni pisali i nic to nie dało.

Cena superswobody

Zdzisław Hryniewiecki, kiedy był już inwalidą na wózku, został zapytany, jak pokierowałby swoim życiem, gdyby mógł cofnąć czas. Odpowiedział bez wahania: „Skakałbym na nartach”. Mentalność skoczka narciarskiego trudno zrozumieć normalnemu człowiekowi, który nieuchronnie musi zadać sobie pytanie: „Po cholerę oni to robią?”.

– Żeby spróbować zrozumieć, co czuje skoczek narciarski przed skokiem, trzeba przynajmniej raz stanąć na rozbiegu skoczni i popatrzeć w dół. I wyobrazić sobie, że trzeba się w tę otchłań rzucić – radzi profesor Zdzisław Ryn z Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ.

„W locie czuje się superswobodę”, „W powietrzu chciałoby się krzyczeć”, „Lot na nartach to nieopisana szczęśliwość” – zwierzali się skoczkowie w trakcie badań psychologicznych prowadzonych ongiś pod kierownictwem profesora Ryna w krakowskiej AWF. Jednak druga strona tego medalu to lęk. Trudno się nie bać. Niektórzy ze skoczków podczas badań twierdzili, że nie czują strachu. Ciekawe były jednak opisy ich snów. Jeden z nich opowiadał: „Śnię czasem, że lot w powietrzu się urywa i spadam bezładnie na zeskok. Lecę w powietrzu, nagle uderza mnie wiatr i przewraca na plecy, spadam na głowę. To jest śmiertelny sen. Sny o skokach przeplatają się ze snami o umieraniu mojej matki, to znów, że swoją duszę diabłu sprzedaję”.

Widać więc, że nawet ci, którym się wydaje, że się nie boją, jedynie kryją swój lęk głęboko w sobie. Być może u niektórych z nich ujawnia się on dopiero dużo później. W konfrontacji ze zwyczajnym życiem.

Cytaty pochodzą z pracy „Skoczkowie narciarscy. Studium psychologiczne”; Autorzy: Zdzisław Ryn, Józef Krzysztof Gierowski, Maria Ciesielska, Anna Lipowska, Ewa Ryn; Wyd. AWF Warszawa 1990 rok.

Więcej informacji można znaleźć w książce Wojciecha Szatkowskiego „Od Marusarza do Małysza”


Stanisław Bobak przed startem 1979/80 (ZE ZBIORÓW WOJCIECHA SZATKOWSKIEGO)
Stanisław Bobak na sporcie majątku się nie dorobił. Jedną z niewielu pamiątek, jaka mu pozostała, jest kombinezon, w którym skakał w Pucharze Świata zajmując trzecie miejsce (WOJCIECH SZATKOWSKI)







«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    5593





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2024