Beenhakker świetnie bawił się w Zakopanem. Podtrzymaliśmy sławę najlepszej publiczności. 160 tys. kibiców przez trzy dni oglądało w Zakopanem popisy skoczków.
W Zakopanem przez cały weekend powtarzano te same, co w poprzednich latach zaklęcia. Nikt nie policzy, ile tysięcy razy wypowiedziano zdania: „najwspanialsza publiczność na świecie” i „najważniejsze w sezonie zawody Pucharu Świata”. Fenomen zakopiańskich konkursów polega jednak na tym, że to nie jest tylko marketingowe bicie piany. Mit niezwykłej imprezy podtrzymują i jej uczestnicy – tak jak Gregor Schlierenzauer, który stwierdził, że zawsze marzył, żeby tutaj zwyciężyć – i polscy kibice. Przez trzy dni na skoczni i w jej okolicach zgromadziło się w sumie ponad 160 tys. osób!
Od piątku do niedzieli na Wielką Krokiew przychodziło każdego dnia prawie 30 tys. kolorowo ubranych i rozśpiewanych ludzi, a niewiele mniej zajmowało miejsca poza stadionem. Na ulicach, ławkach, w barowych ogródkach.
– Miejsca w pierwszej klasie. I to za darmo – żartował pan Andrzej, energiczny emeryt z Nowego Targu, który miał widok na cały zeskok i małą restaurację. – Tylko spikera nie słyszę – żałował. Wierzył za to w Adama Małysza. – Ale nawet jeśli będzie nisko, nie będę narzekał, że przyjechałem – zapewniał.
„Adam nawet w tenisówkach wyląduje na Krupówkach” – flaga z tym napisem pojawia się na Wielkiej Krokwi od kilku lat. Dumnie prezentowano ją i tym razem, choć nic nie wskazywało, by Małysz miał doskoczyć w okolice podium, o słynnej, zatłoczonej do późnej nocy ulicy nie wspominając. Znamienne, że nawet w piątek gorsze skoki idola nie wybiły publiczności z uderzenia. Bo dobra zabawa na zakopiańskiej skoczni przestała być uzależniona od kaprysów formy mistrza. Gdy w piątek był dopiero 11., na wietrze wymownie zafalował transparent: „Adam, mordo ty nasza”.
– Wiadomo, że każdy chce, żeby zwyciężył. Ale on już swoje zrobił i ludzie chyba zrozumieli, że nie warto psuć sobie humoru porażkami. Najważniejsza jest dobra zabawa – tłumaczył Paweł Brzyski, handlowiec z Łodzi, który w sobotę na skocznię zabrał żonę, dwóch synów, termos i... pizzę. Nie byli źli, że pogoda przeszkodziła w przeprowadzeniu zawodów. – W niedzielę też przyjdziemy – zapewniali. – Można powiedzieć, że trzecią imprezę dostaliśmy gratis. Ciekawe tylko, co na to moja żona, bo już ochrypła od śpiewu – śmiał się pan Paweł.
Z przełożenia konkursu na niedzielę najbardziej zadowoleni byli jednak ludzie handlujący pod skocznią. – Dzięki Bogu za ten wicher. Przynajmniej jesce cosik sprzedam – cieszyła się właścicielka małego straganu z oscypkami wciśniętego między kolorowe stoiska z biało-czerwonymi gadżetami.
Interes szedł dobrze; i u niej, i u innych. – Dyć się kręci, nie będę narzekała – uśmiechała się. – Tylko te trąby jerychońskie żyć nie dają. Ryk nie do wytrzymania. No, ale ludzie muszą się bawić.
– Trąbka tylko za 10 zł, a trąbi jak za 20! – zachęcał nieopodal sprzedawca. Klientów miał wielu. Na Wielkiej Krokwi liczba decybeli przekroczyła wczoraj chyba dopuszczalną granicę 74.
– Wszystkie „zagłuszacze” idą jak woda – przyznawał w południe jeden ze sklepikarzy. Choć jak zauważył „niezniszczalnym hitem są od lat kowbojskie kapelusze”. Oprócz nich można było kupić wszystko; do wyboru, do koloru, choć prawie wyłącznie biało-czerwonego. Czapy, czapki, szaliki, wieloróg Stańczyka z dzwonkami, kołatki, koszulki, flagi i maskotki.
Tomasz Starosta z Rzeszowa na akcesoria kibica wydał ponad 100 zł. – Duży kapelusz i trąba dla syna, po szaliku i czapce dla mnie i dla żony. I malowanie twarzy – wylicza. – Raz się żyje. Dla nas to taka chwila szaleństwa. Podoba mi się, że przestaliśmy być taką smutną, szarą publicznością. Przez te trzy dni na skoczni spędziliśmy kilkanaście godzin i nie żałujemy – cieszył się.
Magii spektaklu uległ już w piątek selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski Leo Beenhakker. – Mam nadzieję, że tak fantastycznie będziecie nas dopingować też na Euro 2008 – wyraził życzenie Holender. Odpowiedziała mu wrzawa, jaką potrafi wytworzyć... No właśnie, jaka publiczność? – Najlepsza na świecie – znał odpowiedź charyzmatyczny trener Norwegów Mika Kojonkoski.
Przemysław Franczak