Turyści skarżą się na bałagan informacyjny. Prezes PKL uważa pretensje za nieuzasadnione.
– Jeden wielki bałagan pod tą nową kolejką! Żadnej informacji człowiek nie może tam uzyskać, tylko strata czasu i pieniędzy! – złoszczą się turyści z Podlasia, którzy przyszli do naszej redakcji, by poskarżyć się na to, co się działo kilka dni temu na dolnej stacji kolejki w Kuźnicach.
Takich osób, jak oni, w kolejce do kolejki było wtedy ze sto – twierdzą.
– Kupiliśmy bilety w przedsprzedaży trzy dni wcześniej w jednym z biur podróży. Chcieliśmy mieć pewność, że skoro już tak daleko jedziemy, bez problemu dostaniemy się do wagonika i że zafundujemy naszej córce fajną wycieczkę. Planowaliśmy też poszusować na Gąsienicowej lub Goryczkowej – opowiada pani Anna.
Rano z mężem i córką wsiadła w busa do Kuźnic. Pod kolejką byli ok. godz. 9. Tam już kłębił się spory tłum ludzi. Niektórzy czekali od godz. 8.
– Okazało się, że mamy pecha, bo wieje halny i kolejka nie kursuje – mówi pan Jacek z Podlasia. – Ale usłyszeliśmy przez megafon, że za godzinę będzie komunikat, czy kolejka w tym dniu wystartuje. Za godzinę jednak podano, że halny nadal wieje i że następny komunikat, czy wagoniki ruszą, będzie... za godzinę. Nasza cierpliwość wyczerpała się dopiero po komunikacie o godz. 11. – W między czasie – dodaje żona pana Jacka – chcieliśmy dowiedzieć się od obsługi stacji, czy kursują wyciągi na Hali Gąsienicowej i Goryczkowej. Nigdzie żadnej informacji! Wszystko pozamykane, oprócz kasy, do której zresztą stał spory ogonek! Czy taka firma jak PKL nie może zamontować np. elektronicznych wyświetlaczy z informacją? Cokolwiek, aby ten niesprawny przecież system zmienić?
Gdy okazało się, że halny zbyt mocno wieje i wagoniki nie zaczną kursować, turyści z Podlasia ruszyli, tak jak i sto innych oczekujących osób, do kasy, by zwrócić bilety.
– Czekaliśmy do okienka niemal godzinę i gdy wreszcie się dopchaliśmy, pani nam powiedziała, że ona nam nie zwróci pieniędzy za bilety i powinniśmy się zgłosić do tego biura podróży, które nam je sprzedało. Straciliśmy całe przedpołudnie. Fajny wypoczynek w górach, nie ma co! – mówi zdenerwowany pan Jacek. – Gdybyśmy my na Podlasiu takie usługi naszym gościom serwowali, to ładnie byśmy na tym wyszli! – podsumowują turyści.
Prezes Polskich Kolei Linowych Andrzej Laszczyk uważa pretensje turystów z Podlasia za przesadzone, nieuzasadnione i wynikające z niewiedzy. Poza tym dodaje, jeżeli mieli jakieś zastrzeżenia do jakości obsługi, mogli je wpisać do książki życzeń i zażaleń, która jest w kasie na stacji. Wtedy dyrekcja ma szansę z nimi się zapoznać i ustosunkować do nich.
– To nieprawda, że nie ma odpowiedniej informacji! Co godzina, a czasem nawet i co pół, gdy jest taka potrzeba, podawany jest przez megafony komunikat – podkreśla prezes Laszczyk. – Jednak, gdy wieje halny, trudno jest nam przewidzieć, kiedy przestanie: może za godzinę, może za trzy. Opieramy się jedynie na pomiarach z naszych wiatromierzy i komunikatach ze stacji meteorologicznej.
Prezes Laszczyk wyjaśnia też nieporozumienie ze zwrotem biletów. – Mamy podpisane z biurami, które prowadzą przedsprzedaż biletów, konkretne umowy, na podstawie których biura są zobowiązane do udzielania dokładnych informacji, co zrobić z niewykorzystanym biletem – twierdzi prezes PKL. Dodaje, że system informacji, owszem, będzie udoskonalony, ale turyści powinni też wykazać trochę więcej własnej inicjatywy i np. zajrzeć na stronę internetową PKL lub TPN.
Halina Kraczyńska