Nowa skocznia powstała w ciągu ledwie 8 miesięcy. Najważniejsza impreza 1 stycznia pozostaje w Ga-Pa.
Niemieccy inżynierowie musieli użyć aż 28 blisko kilogramowych ładunków, by wysadzić w powietrze rekord Grosse Olimpiaschanze, należący od 2001 r. do Adama Małysza (129,5 m). Zrobili to złośliwie?
Nie, po prostu musieli. Po sezonie 2006/2007 stało się jasne, że olimpijski obiekt w Garmisch-Partenkirchen to staruszek z siwą brodą, zwykły skansen. Nie spełniał już podstawowych wymogów FIS, a brak homologacji groził, że miasteczko straci jeden z konkursów Turnieju Czterech Skoczni.
Z rekordem Małysza i całym obiektem rozprawiono się więc 14 kwietnia minionego roku. Popiół nie zdążył opaść, gdy zaczęła się walka z czasem. Niełatwa walka, bo przecież trzeba było się uporać z nią w ciągu ośmiu miesięcy. Tymczasem rosnące koszty budowy(14 mln euro) sprawiały, że Bawarczykom zaczęło zaglądać w oczy widmo katastrofy. Władze FIS oraz samego Ga-Pa uruchomiły jednak rezerwy zgromadzone na czarną godzinę i z niemiecką precyzją zamknęły temat. 21 i 22 grudnia na nowym obiekcie rozegrano zawody Pucharu Kontynentalnego, po których rekordzistą obiektu został Martin Schmitt (135,5 m).
Dotrzymanie harmonogramu prac wykonanych w Ga-Pa powinno stać się czytelnym sygnałem dla ludzi odpowiedzialnych za renowację skoczni w Wiśle-Malince.
Istnieje szansa, że najsłynniejszy mieszkaniec Wisły odzyska rekord obiektu w Ga-Pa. A nawet dwa rekordy! Obok nowoczesnych torów najazdowych, wieży sędziowskiej i wyciągu, które już funkcjonują, Niemcy planują bowiem zamontować urządzenie do mierzenia siły odbicia. Ponoć pracują już nad tym najtęższe umysły. A Małysz, jak wiadomo, odbicie ma atomowe. Może więc dostanie jeszcze szansę, by na nowo tworzyć historię w tym miejscu.
Ta stara, związana z Garmisch-Partenkirchen, także ma swoje smaczki. Zburzony obiekt powstał w 1935 r. z myślą o igrzyskach olimpijskich, które odbyły się rok później. Otwierał je Adolf Hitler. Musiał się jednak usunąć w cień wobec wyczynów Birgera Ruuda, który wywalczył na skoczni złoto, podobnie jak cztery lata wcześniej w Lake Placid.
Norweski mistrz wziął także udział w kombinacji alpejskiej, a po zjeździe prowadził z przewagą 4,4 s. Ominięcie bramki podczas slalomu kosztowało go jednak medal – skończył jako czwarty.
Wracając do teraźniejszości, niektórzy twierdzą, że atmosfera podczas noworocznych zawodów TCS jest nieco śnięta. Helikopter lata przecież nie tylko nad skocznią, ale też w głowach wielu podchmielonych kibiców. To jednak zawsze najważniejsza impreza 1 stycznia. Bo przecież konkurencją w regionie pozostaje tylko koncert wiedeńskich filharmoników.
Wojciech Koerber Garmisch-Partenkirchen