Urodził się 17 grudnia 1922 r. w Zakopanem. Przed wybuchem II wojny światowej był już dobrze zapowiadającym się juniorem. Jego pierwszym klubem była SN PTT, po 1950 r. startował w barwach CWKS-u. Do SN PTT zapisał się w wieku 12 lat i już pierwsze starty pokazały, że jest znakomitym technikiem. Uprawiał wszystkie konkurencje: zjeżdżał, skakał i biegał na nartach, zaliczając zjazdy przez słynne "wyćwiki". Były to karkołomne wprost zjazdy po reglach, które uprawiali chłopcy z Krzeptówek. Zjazdy stromym terenem, przez las, szybkim skrętem, na złamanie karku - wyrabiały w młodych adeptach narciarstwa refleks, szybkość i odwagę. - Było wtedy kilka grup chłopców, którzy uprawiali sport narciarski: jedna na Małym Żywczańskim, druga na Krzeptówkach, a trzecia w Kościelisku. Pierwsze narty zrobił mi ojciec - były to dobre narty, bo ojciec był znanym i dobrym cieślą - wspomina Jan Gąsienica-Ciaptak. W 1937 r. wygrał slalom juniorów w Suchym Żlebie na Kalatówkach. Zainteresował się nim wtedy ówczesny trener polskich zjazdowców Franz Zingerle. W czasie wojny Ciaptak podpatrzył kiedyś zawodników niemieckich, a ich płynna jazda techniką "równoległą" zrobiła na nim duże wrażenie.
Po wojnie powrócił do sportu. Zaczęła się piękna kariera, ale przerywana także kontuzjami. W 1948 r. jako zawodnik SN PTT startował na swojej pierwszej olimpiadzie w St. Moritz: - Otwarcie olimpiady odbyło się na lodowisku. Strój olimpijczyka otrzymałem dopiero na to otwarcie. Spodnie były za długie, a marynarka za krótka, ale orzełek zobowiązywał... Mieliśmy narty produkcji krajowej z wytwórni Stanisława Zubka w Zakopanem i "Kosche" - chyba austriackie, drewniane, kupione w sklepie. Inne ekipy miały już narty nowoczesne, plastikowe "Atofleksy", dużo lepsze niż nasze. Narty mi nie jechały, ale udało się pożyczyć parafinę i potem było nieźle. Trasa była trudna: szus - ściana - równe, a potem stromą ścianą w dół. Natomiast konkurs skoków odbywał się w kurniawie. Naprawdę dobrze prezentowałem się na skoczni olimpijskiej w St. Moritz. Skakałem w granicach 60 metrów. Miałem bardzo dobre wybicie i nigdy nie bałem się na skoczni. Nazywali mnie "orłem". Na treningu w Pontresinie miałem, niestety, dwa upadki; potem już skakałem dużo bardziej ostrożnie. Zacząłem się gubić na progu skoczni. W konkursie skoków zająłem 36. miejsce.
|
|
Nadal mieszka na Krzeptówkach i czasem jeszcze zapina narty (fot. z 2006 r.) (Fot. Wojciech Szatkowski) |
|
Później zajął się narciarstwem alpejskim. Warto dodać, że na najtrudniejszych trasach alpejskich - w Wengen, Kitzbühel, Ga-Pa, Chamonix, Radstadt, Soelden - wielokrotnie znajdował się w "piętnastce" najlepszych. Lubił zjazd, ale szczególnie dobrze czuł się w slalomie gigancie. Czasami na zawody w Alpy jechał bez ani jednego treningu biegu zjazdowego! Dzisiaj to się nie mieści w głowie, ale kiedyś, w latach 50. tak właśnie było. Braki treningowe i sprzętowe nadrabiał, jak i jego koledzy (m.in. Roj, Dziedzic, Marusarz, Pawlica, Zarycki) góralską brawurą i ogromną odwagą. Słynął z wyśmienitej techniki, a swoją klasę pokazywał też wielokrotnie w Zakopanem podczas Memoriału Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Jego nazwisko wzbudzało podziw u kibiców, którzy tysiącami obstawiali słynną trasę "FIS 2" z Kasprowego Wierchu. Powtarzano: "Ciaptak jedzie!" Na zawody przyjeżdżała wówczas czołówka świata: Austriacy, Francuzi, Włosi; słynni alpejczycy Schranz, Schuster, Zimmerman, Bozon, Allais. Apogeum umiejętności Ciaptaka przypadło na połowę lat 50. Zdarzały się mistrzostwa Polski, z których Ciaptak przywoził na rodzinne Krzeptówki komplet złotych medali.
Pamięta też Stanisława Marusarza, którego chyba właśnie on pierwszy raz nazwał "dziadkiem". Stało się to podczas zawodów w Bańskiej Bystrzycy. Nasi reprezentanci wracali pociągiem z Czechosłowacji do kraju i na jednej ze stacji Marusarz zdobył dla wygłodniałych młodych sportowców kilka bochenków chleba, ale Ciaptak wtedy spał i chleba nie dostał. Gdy obudził się, powiedział z lekkim wyrzutem, ale i szacunkiem: - A o mnie zeście dziadku zabocyli?
W latach 50. i 60. Ciaptak słusznie nazywany był "królem polskich tras zjazdowych" - zdobył na nich aż 28 złotych medali mistrzostw Polski. Karierę zakończył w 1966 r., zdobywając na koniec srebro w kombinacji alpejskiej, brąz w biegu zjazdowym; miał wówczas 44 lata. Rywalem, którego szczególnie się obawiał był "Simek" Zarycki, tak jak i on z Krzeptówek. - Simek często wypadał z trasy, bo jechał jak na złamanie karku, ale jak dojechał do mety, to nie było na niego siły. Jego obawiałem się najbardziej - wspomina.
Opowieści Jana Gąsienicy-Ciaptaka o dawnym narciarstwie można słuchać godzinami. Słynny alpejczyk czasami jeszcze przypina narty, na których rozsławiał kiedyś Zakopane, SN PTT i Krzeptówki.
WOJCIECH SZATKOWSKI