Impas trwa.
Trasa narciarska na Gubałówce najprawdopodobniej przeszła do historii. Ciągnące się prawie od trzech lat negocjacje z rodziną Byrcynów utknęły w martwym punkcie i wszystko wskazuje na to, że już nie ruszą z miejsca.
Trasa narciarska na Gubałówce została zamknięta w grudniu 2005 r. w efekcie sporu Polskich Kolei Linowych z rodziną Gąsieniców-Byrcynów, do której należy kilka gruntów na stoku. Byrcynowie zabronili PKL korzystać ze swoich działek i ogrodzili je płotami. Ponieważ te posesje przecinają trasę na całej długości, nie ma możliwości ominięcia ich. Kiedy negocjacje nie przynosiły efektu, we wrześniu zeszłego roku PKL zaproponowały wszystkim właścicielom gruntów, położonych na trasie narciarskiej, utworzenie spółki. Wkładem do niej ze strony właścicieli byłoby prawo dzierżawy gruntu, a ze strony spółki - grunty i maszyny służące do utrzymania trasy. Byrcynowie odrzucili jednak także i tę propozycję. Ponieważ nie chcieli rozmawiać z prezesem PKL Andrzejem Laszczykiem, do negocjacji włączyła się rada nadzorcza spółki z przewodniczącym Adamem Długajczykiem. W rozmowach zaczął także pośredniczyć burmistrz Zakopanego Janusz Majcher, który obiecał narciarzom, że rozwiąże problem Gubałówki. Byrcynowie jednak nie zamierzali mu tego ułatwiać. Na początku grudnia zeszłego roku na spornych działkach posadzili drzewka, a kilka miesięcy temu okazało się, że chcą przekwalifikować grunty na budowlane. Nic dziwnego, że kilka tygodni temu podsumowujący rok swego urzędowania Janusz Majcher przyznał, że sprawę trasy narciarskiej na Gubałówce uważa za największą porażkę. Wszystko wskazuje na to, że narciarze mogą zapomnieć o Gubałówce.
- W ostatnich miesiącach odbyło się kilka spotkań, ale nie przyniosły one żadnego efektu. Impas trwa i nie ma się co łudzić, że coś się w tej sprawie zmieni... - przyznaje szczerze Ewa Matuszewska, rzeczniczka Urzędu Miasta Zakopanego. (KOV)