Był pierwszym biegaczem w powojennej historii polskiego narciarstwa, który przebojowo wdarł się do "dwudziestki" najlepszych. W latach 1956-57 był najlepszym biegaczem Europy Środkowej.
Urodził się w 1923 r. na Krzeptówkach. Jego rodzina zakładała tam filię klubu "Wisła", w czym głównie zasłużył się jego ojciec. Dzieci góralskie garnęły się do sportu, a z terenu Krzeptówek wielu zasiliło szeregi polskiej reprezentacji. Jego ojciec był piekarzem. Dawał dzieciom bułki i to wystarczyło, by ściągnąć je do klubu. Sport był szansą na lepsze jutro..., no i na bułkę od Kwapienia. Dlatego na Krzeptówkach powstała filia klubu "Wisła" w domu Polankowego.
Tadeusz od małego miał pociąg do sportu. Zachęcony przez trenera Woynę-Orlewicza zaczął uprawiać biegi narciarskie.
Na Zimowych Igrzyskach startował trzy razy - po raz pierwszy w St. Moritz w 1948 r. W składzie skromnej polskiej ekipy olimpijskiej znaleźli się: Stanisław Marusarz, Józef Marusarz, Józef Daniel-Krzeptowski, Jan Kula, Jan Gąsienica-Ciaptak, Stefan Dziedzic, Tadeusz Kwapień, Stanisław Bukowski, Jerzy Schindler, Jan Pawlica i Leopold Tajner. Sztandarowym był Marusarz. - Wszyscy gorąco witali "Dziadka" Marusarza - wspomina. - Ja byłem wtedy 47., a najlepsi byli Szwedzi. Szwedzi zwyciężyli wtedy także w sztafecie, a Polacy znaleźli się na 10. miejscu. To była ładna olimpiada i muszę powiedzieć, że byliśmy bardzo elegancko ubrani.
Rzeczywiście, na lekko już pożółkłych fotografiach widać roześmianych chłopaków w marynarkach z orłem, spodniach narciarskich i ładnych czapeczkach z daszkiem.
Zimowych Igrzysk w Oslo (1952) nie uważa za udane, przynajmniej dla siebie: - W Oslo byłem sam jeden. W dodatku tuż przed olimpiadą pojechałem na zawody do Oberhofu w Niemczech i tam się przeziębiłem. PZN postanowił wysłać tylko mnie jednego i ja się tam bardzo źle czułem. Mieszkałem sam jeden w Oslo, zjazdowcy wyjechali na północ do Norefjell. Biegi były w Holmenkollen, więc zostałem sam, nawet bez trenera, co musiało się odbić na wyniku. Biegłem nawet nieźle, ale złamałem nartę. Pamiętam, że stanąłem przy trasie, a wtedy jakiś Norweg dał mi swoją nartę.
Najlepsze zawody? Odpowiada po chwili namysłu: - Dla mnie najlepsze wspomnienia pozostawił w pamięci start w akademickich mistrzostwach świata w Semmeringu w 1953 r., kiedy byłem drugi, za Terentjewem, ale straciłem tylko dwie sekundy. Rosjanie mieli dla mnie wielkie uznanie, a biegacze radzieccy należeli do czołówki światowej. Wtedy poznałem znakomitych biegaczy Kuzina i Kołczina i zaprzyjaźniliśmy się.
Jak wyglądał trening biegaczy w tamtych latach? - Latem trenowaliśmy marszobiegi z kijkami. Nigdy nie wyjeżdżaliśmy na lodowce, tylko trenowaliśmy w kraju na "pierwszym śniegu", np. na Kondratowej, gdzie rano robiliśmy pętle pod Łopatą. Jak śniegu brakowało, to donosiliśmy go w koszach. Były zgrupowania w Pięciu Stawach - w nocy musieliśmy trzymać dyżury i dokładać do pieca. Jedzenie mieliśmy kiepskie, najczęściej chleb z solą, a po pieczywo chodziliśmy do Roztoki. Biegaliśmy po Stawie. Wtedy moje koleżanki biegaczki wpadły do wody - biegły za blisko brzegu, załamały lód i naprawdę cudem się uratowały. Ratował je trener Edward Mróz. Takie to były zgrupowania.
Latem biegał na bieżni i zdobył dwa tytuły mistrza Polski: na 1500 m (1949) i 5000 m (1950); był też 2-krotnym wicemistrzem kraju na 1500 m (1947, 1948). Z czasem wybrał jednak tylko starty na nartach.
Po latach treningu przyszło doświadczenie. Na swoje trzecie Zimowe Igrzyska w 1956 r. Kwapień pojechał już jako w pełni doświadczony zawodnik. Podczas ceremonii otwarcia zawodów niósł jako sztandarowy biało-czerwoną. Wspomina: - W 1956 i 1957 pisano, że jestem najlepszym biegaczem Europy Środkowo-Wschodniej. Byłem wtedy naprawdę dobrze przygotowany do zawodów. Mogłem wtenczas zająć lepsze miejsce, ale posmarowaliśmy narty "klistrem" na mokry śnieg, a w nocy spadł świeży śnieg i zaraz po starcie zalodziło mi narty. Mimo to, moje 12. miejsce na 30 km i 16. na 18 km uważam za duży sukces. W sztafecie Rubiś złamał nartę, a Sobczak miał ciężki upadek na mostku i zajęliśmy 9. miejsce w biegu sztafetowym. No i pamiętam wielką radość w naszej grupie z medalu Franciszka Gąsienicy-Gronia (brąz w kombinacji norweskiej - przyp. W.S.). Z radości z medalu Gronia działacze wzięli nas do kina na western. Groń dostał za medal olimpijski talon na motocykl, za który musiał sobie zapłacić.
Za swoje zasługi dla polskiego sportu Tadeusz Kwapień otrzymał wiele odznaczeń: w 1958 r. Złoty Krzyż Zasługi, tytuł Zasłużonego Mistrza Sportu, Srebrną Odznakę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (1986), Złotą Odznakę za Zasługi dla Zakopanego, odznakę Honorowego Członka Gwardyjskiego Towarzystwa Sportowego "Wisła" (1966). Był członkiem komisji sędziowskiej TZN.
W domu posiada albumy ze zdjęciami i wycinkami z prasy dotyczącymi swoich startów w narciarstwie i lekkiej atletyce. Na półkach stoją puchary, a na ścianach wiszą dyplomy. Czasami zagląda na Krzeptówki, gdzie ma wielu kolegów-olimpijczyków, z którymi walczył dla białego orzełka, przypiętego do reprezentacyjnego swetra. Ostatnio czyni to coraz rzadziej, bo zdrowie nie pozwala, ale znajduje jeszcze czas, by spotkać się z kolegami i powspominać dawne dobre narciarskie czasy.
WOJCIECH SZATKOWSKI
Fot. archiwum T. Kwapienia
|
Polscy narciarze na ZIO w 1956 r. w Cortina d' Ampezzo - czwarty od lewej: Tadeusz Kwapień
|