- mówi Justyna Kowalczyk, pierwsza polska triumfatorka zawodów PŚ w biegach narciarskich
W sobotę historyczny sukces odnotowała Justyna Kowalczyk, wygrywając jako pierwsza Polka bieg narciarski na 10 kilometrów.
Wczoraj zastaliśmy ją jeszcze w Estonii. - Jestem jeszcze w Otepaeae. Trenerzy pojechali już samochodami do Davos, a ja zostaję do środy. Mam tutaj idealne warunki do treningu, ćwiczę dwa razy dziennie, rano przebiegłam około 37 kilometrów, teraz po południu idę wybiegać kolejne 20.
- To szczęśliwe dla Pani miejsce. Tutaj przed rokiem po raz pierwszy stanęła Pani na podium, będąc trzecia też na 10 km. Teraz jest zwycięstwo.
- Otepaeae to dla mnie bardzo przyjazna miejscowość. Polubiłam tutejsze trasy. Są najeżone podbiegami, a ja lubię taki profil trasy. W tym roku "skasowano" mi ulubioną górkę, ale i tak było sporo podbiegów.
- Zawsze biega Pani w czerwonej czapeczce, a w Otepaeae ubrała Pai różową. Czyżby był to Pani ulubiony kolor?
- Wręcz przeciwnie. Nie cierpię różowego! Mam dwie czapeczki, dostałam je od formy Madshus, która od tego sezonu dostarcza mi narty. Różową ubrałam tylko dlatego, że w Estonii było bardzo zimno, minus 10 stopni. A ta czapeczka jest podwójnie ocieplana. Normalnie biegam w czerwonej.
- Niektórzy krytykowali Pani starty na Zimowej Uniwersjadzie w Turynie. Po co tam Kowalczyk startuje, konkurencja jest słaba...
- Sobotni bieg pokazał, że nie mieli racji. W Pragelato, gzie odbywały się zawody zimowej uniwersjady, miałam świetnie warunki do treningu. Mogłam spokojnie przygotowywać się do kolejnych startów PŚ, a przy okazji wystartować. Czułam, że moja formie rośnie.
- Czy zwycięstwo w Estonii będzie punktem zwrotnym w Pani karierze?
- Ja nie potrzebuję żadnego punktu zwrotnego! Uważam, że zaplanowana od lat praca z trenerem Aleksandrem Wierietielnym idzie w dobrym kierunku. Były medale w mistrzostwach świata juniorów, potem młodzieżowych mistrzostwach świata, brązowy medal na igrzyskach w Turynie. Jestem jeszcze młodą zawodniczką, chyba z czołówki światowej najmłodszą. Spokojnie czekam na swoje dni. Ale nie jestem pazerna, mam świadomość, że w biegach narciarskich nawet najlepsza zawodniczka czy zawodnik nie może stale wygrywać.
- W niedzielnym biegu sprinterskim w Otepaeae była Pani siódma, najlepsza w finale "B", a tylko ułamka sekund zabrakło, by walczyć w finale "A". Polubiła Pani sprinty?
- Nigdy nie mówiłam, że ich nie lubię. Wszystko zależy od tras. W Otepaeae było na trasie parę górek. Nie lubię płaskich tras. Nie wiem, jak będzie na mistrzostwach świata w Sapporo. Tam podobno trasa ma przebiegać przez halę. To dla uatrakcyjnia zawodów, żeby oglądało je jak najwięcej widzów.
- Wkrótce są mistrzostwa Polski w Wiśle. Wystartuje Pani?
- Jest dylemat. Trener Wierietelny wolałby, abym nie stratowała w Wiśle. Przypomina mi mistrzostwa przed rokiem, sprint trwał 7 godzin, okrutnie zmarzłam na mrozie. Jeśli zawody mają być podobnie zorganizowane, to mój start nie ma sensu. Ostateczną decyzję podejmę z trenerem po powrocie do kraju.
- Najbliższy start?
- Zawody w ten weekend w Davos, tam też będzie dystans 10 kilometrów, miał być stylem wolnym, ale ponieważ jest mało śniegu, być może pobiegniemy klasykiem. A to byłby dla mnie plus.
Rozmawiał: ANDRZEJ STANOWSKI