Show must go on - przedstawienie musi trwać - te słowa, zaczerpnięte ze słynnego utworu Freddy'ego Mercury i zespołu Queen, stały się niestety mottem zakopiańskiego pucharu w 2007 r. Dlaczego? Ano dlatego, że doszło w czasie zawodów do tragicznego wypadku. Podczas sobotniego konkursu na Wielkiej Krokwi czeski zawodnik Jan Mazoch, na wskutek własnego błędu (zbyt wczesne wybicie się z progu) i wiatru, upadł na zeskok tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność. Czech został przewieziony do kliniki w Krakowie i nadal jego stan jest ciężki, ale stabilny. Na zeskoku Wielkiej Krokwi pojawiła się krew...
|
Wielka Krokiew - Puchar Świata 2007 (fot. Wojciech Szatkowski) |
|
Zacznijmy jednak wszystko od początku. Puchar w Zakopanem to święto narciarstwa. Znowu tysiące ludzi przyjechały do Zakopanego "na Małysza", znowu oglądaliśmy malowanie twarzy, kupowanie tysięcy polskich flag narodowych, trąbki dały znać o sobie, a rzesza barwnych kibiców ciągnęła pod najpiękniejszą polską skocznię. Tak więc z początku było normalnie. Organizatorom wiosenna aura i szalona pogoda Anno Domini 2007 postawiły bardzo twarde i trudne warunki gry: trzeba było zaśnieżać Wielką Krokiew, a ekipy techniczne pracowały, nie schodząc ze skoczni, dzień i noc. Spisali się wszyscy znakomicie, mimo "kapryśnej" zimy skocznia była gotowa do przyjęcia wielkich gwiazd światowych skoków. Walter Hofer, Dyrektor PŚ, bardzo liczył, że w Zakopanem wszystko się uda, gdyż w tym nieco zwariowanym sezonie nie odbyły się już 4 konkursy PŚ. Dlatego z Kurtem Henauerem i Tepesem czynił wszystko, by zawody udały się. Wiatr jednak nie pozwala na skakanie i tak było w pucharowe dni w Zakopanem. Kwalifikacje odwołano. W sobotę Wielka Krokiew zaroiła się 26-tysięcznym tłumem polskich kibiców skoków. Były trąby, flagi, okrzyki, a na słowo "Małysz" tłum grzmiał oklaskami, trąbami. Zresztą wszyscy skoczkowie czuli się w Zakopanem jak u siebie w domu. Nasi reprezentanci, poza Adamem Małyszem, skakali w sobotę słabo, a o skoku Stefana Huli na bulę wolelibyśmy od razu zapomnieć. Nie mam pretensji: forma sportowa, zwłaszcza w skokach narciarskich, jest jak nadobna, naga i piękna hurysa w prześwitującej sukni, pojawia się niespodziewanie, i równie szybko potrafi zniknąć. Dziwne jednak, że u siebie, na własnym obiekcie, przed polską publicznością, niektórzy nasi skoczkowie wypadli tak słabo... Szkoda. Wreszcie skok Roka Urbanca - fantastyczny i daleki (powiedzmy jednak sobie szczerze fuks - wiatr pod narty), daje mu prowadzenie, tuż za nim norweskim mistrz Roar Ljoekelsopey i słynny lotnik z Puijon Hiihtoseura - Matti Hautamaeki z Finlandii. Nasz Adaś na wysokiej 5. pozycji. Druga seria znowu odbywała się w bardzo wietrznych warunkach. No i skok Jana Mazocha. Po wyjściu z progu narty Czecha nie poszły, nie poderwały się do góry, przeciwnie prawa narta "zatonęła" w jakiejś próżni i Czech przeleciał przez skokówki, uderzając mocno o zeskok głową, barkiem i kolanem. Upadek był straszny. Jedna z nart nie wypięła się, a do nieprzytomnego skoczka podbiegli ratownicy TOPR i służby medyczne. Karetką został przewieziony do szpitala w Zakopanem, a potem do Krakowa. Po upadku Czecha zawody straciły sens dla publiczności. Trudno się było cieszyć po czymś takim. Na Wielkiej Krokwi było smutno i cicho - zamilkły trąby, opadły flagi, niektórzy dość długo nie mogli uwierzyć w to co się stało. A krew na zeskoku Wielkiej Krokwi była czymś strasznym, gdyż długo na naszej skoczni nie było tak groźnego w swoich konsekwencjach wypadku. Jury nie mogło się jednak dalej zdecydować: przerwać konkurs czy też nie? Na belkę startową wpuszczono "Morgiego" - Morgensterna, i cztery razy go ściągnięto. Wreszcie podjęto decyzję o przerwaniu konkursu. Wręczono nagrody, a zwycięzcą został Słoweniec Rok Urbanc. Trzeba sobie zadać pytanie: czy w takich warunkach przeprowadzanie zawodów miało sens? Czy jednak po zakończonej 1 serii nie można było przerwać zawodów i rozdać nagród, unikając tragicznego upadku? Udzielenie jednoznacznej odpowiedzi nie jest jednak proste. W obu seriach wiało, ale nie oszukujmy się, skoczkowie są przyzwyczajeni do tego typu warunków. Oni wiedzą jak w powietrzu w takich sytuacjach się zachować. Z drugiej strony są sponsorzy, którzy naciskają na organizatorów i ludzi z FIS, w tym i Dyrektora PŚ Waltera Hofera, by konkurs trwał, a więc show must go on...Tylko gdzie w tym wszystkim jakaś ludzka twarz sportu? gdzie człowieczeństwo? bezpieczeństwo? Czy nie jest jednak już tak, że liczą się tylko pieniądze i sponsorzy, a zawodnicy są gdzieś tam hen daleko... na dalszym planie. Dużo się mówi, o tym, że bezpieczeństwo zawodników jest najważniejsze, ale czasami odnoszę wrażenie, że to tylko takie bezproduktywne gadanie, mające na celu chyba tylko uspokojenie wyrzutów sumienia, o ile ktoś je ma. FIS i Hofer zostali ostro skrytykowani, zwłaszcza przez czeskiego trenera, ale nie tylko. W każdym razie ten zakopiański puchar stał pod znakiem tragedii 21-letniego skoczka Jana Mazocha, która wszystko inne zepchnęła w cień. No bo jakże mieliśmy się cieszyć, wiedząc, że 100 km od Zakopanego, na klinice w Krakowie, leży w ciężkim stanie, nieprzytomny zawodnik. Czar super-pucharu prysnął jak pęka bańka mydlana. W niedzielę wiatr znowu szalał na skoczni. Przeprowadzono kwalifikacje i tym razem nasi, zwłaszcza Robert Mateja, skakali ładnie. Jury zadecydowało, że zawody nie odbędą się z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych. Zawodnicy i trenerzy w podzięce dla "najlepszych kibiców świata", wyszli wspólnie na zeskok Wielkiej Krokwi i podziękowali za tak gorące przyjęcie. "I love Zakopane" - powiedział Mika Kojonkoski, a w tym tonie wypowiadali się także: la Grande Italiano- Roberto Cecon, austriacki trener Pointner, a spośród zawodników: Adam Małysz, Martin Schmitt i Arthur Paulli. A więc i tak mimo, że zawody się nie odbyły, zakończenie było wspaniałe i godne Wielkiej Krokwi. Rozeszliśmy się do domów, kibice opuścili gościnne Zakopane, ale pozostało to jakże straszne w swojej wymowie wspomnienie o krwi na śniegu, locie i upadku Mazocha, któremu cała sportowa Polska życzy powrotu do zdrowia. I naprawdę obyśmy już nie oglądali więcej takich konkursów pucharu świata w skokach narciarskich, gdzie zdrowie i życie zawodników jest stawiane dużo niżej niż show, pieniądze i sponsorzy...
Wojciech Szatkowski Muzeum Tatrzańskie
|