Stan zdrowia skoczka jest nadal ciężki, ale stabilny. Ze sztucznej śpiączki będzie wybudzany najwcześniej jutro.
- Jan Mazoch miał pecha - powiedział wczoraj dziennikarzom Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, który krótko przed godziną 12 zjawił się przed bramą wjazdową do Oddziału Klinicznego Kliniki Neurochirurgii Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Botanicznej/Kopernika w Krakowie.
- Uciekła mu prawa narta, gdy podczas lotu trafił na zawirowanie powietrza. Nie opanował tej sytuacji, czego konsekwencją był upadek. To mogło zdarzyć się każdemu skoczkowi - dodał Tajner.
Przed wejściem do Szpitala Uniwersyteckiego od strony Zakładu Diagnostyki Obrazowej i Pracowni Angiograficznej zebrali się dziennikarze, czekając na wieści o stanie zdrowia Jana Mazocha i na decyzję o ewentualnym jego wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej.
Także na Oddziale Klinicznym Kliniki Neurochirurgii od rana obserwowano poruszenie. Wejścia na II piętro, gdzie leży młody Czech, strzegli ochroniarze. - Trzeba było zwiększyć ich liczbę - powiedział nam jeden z lekarzy - gdy okazało się, że niektórzy przedstawiciele mediów wspinali się po ustawionych przy ścianie szpitala rusztowaniach po to, by zajrzeć do sali, w której przebywa skoczek.
Razem z Janem Mazochem są w Krakowie jego rodzice. To na spotkanie z nimi spieszył Apoloniusz Tajner. Państwo Mazochowie proszą o nieudzielanie szczegółowych informacji na temat stanu zdrowia ich syna, a także bardzo chcą przewieźć go do Pragi. - Każdy woli być leczony u siebie, blisko domu - przyznała rzeczniczka szpitala Anna Niedźwiedzka. - W grę wchodzą też kwestie językowe. Trudno im się porozumiewać z lekarzami, a w tak ciężkim przypadku jest to bardzo ważne.
Stan zdrowia skoczka - jak powiedziała wczoraj ok. godz. 12.30 rzeczniczka - lekarze określają jako ciężki - stabilny. Wykonano mu kolejne, trzecie już, badanie, tym razem angiografem, które wykazało, że obrzęk mózgu się nie zmniejszył. Dlatego też pacjent nie będzie wybudzany co najmniej do jutra, a nawet czwartku.
Co do ewentualnego przetransportowania Jana Mazocha do Pragi trzeba wziąć pod uwagę kilka kwestii. Po pierwsze: jeśli w ogóle, to będzie on raczej transportowany w stanie śpiączki farmakologicznej; po drugie: musi zostać zawarte porozumienie między krakowskim a którymś praskim szpitalem, że ten drugi przyjmie pacjenta w tak ciężkim stanie i zapewni mu odpowiednią opiekę.
- W ciągu najbliższych kilku dni skoczek nie będzie przetransportowany do Pragi - poinformowała wieczorem rzecznik Niedźwiedzka.
Przed szpitalem oprócz dziennikarzy od czasu do czasu pojawiały się też inne osoby. Starsza kobieta powiedziała: - Przyszłam, bo widziałam ten upadek w telewizji, bardzo żal mi tego chłopaka. Może przekażę mu pozytywną energię?
- Solidaryzujemy się z Janem i trzymamy kciuki za jego powrót do zdrowia - mówili jeden przez drugiego dwaj młodzi mężczyźni. - To taki sport, niebezpieczny. Oglądaliśmy skoki w telewizji i ten upadek... Straszny. Pokazywali go z bliska i w zwolnieniu. To się stało na naszej ziemi w Polsce, więc tym bardziej powinniśmy mocno trzymać kciuki za tego młodego Czecha. Takie zawirowanie mogło dopaść każdego. Naszych też.
Około godziny 15.30 poszła fama, że za chwilę na pobliskim szpitalnym lądowisku wyląduje helikopter. Odwołano nawet niektórych ochroniarzy sprzed szpitala, a karetka na sygnale wiozła kogoś w tamtą stronę. Gdy żółta maszyna wzbijała się w powietrze, wyjaśniło się, że nie ma na pokładzie Jana Mazocha. Ochroniarze znowu pokazali się w oknie II piętra Oddziału Klinicznego Kliniki Neurochirurgii.
(MLK)