Najbardziej poszkodowany w lipcowym wypadku na zakopiańskiej Olczy, gdzie w wóz konny wjechało auto, wyszedł już ze szpitala.

28-letni Mirosław Riedel ocknął się ze śpiączki, teraz czeka go rehabilitacja. Mirosław Riedel z Rudy Śląskiej na co dzień pracuje w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, gdzie tańczy. Do Zakopanego przyjechał na wakacje. Niestety, pogoda pod Giewontem nie sprzyjała. Gdy w końcu zaświeciło słońce, wszyscy wybrali się na konną przejażdżkę.

– Samego wypadku nie pamiętam – mówi Mirosław, opierając się na poduszce na szpitalnym łóżku.

– Pamiętam, że chowałem wtedy moją kamerę do torby. Potem odzyskałem świadomość, gdy wybudzili mnie lekarze i powiedzieli, że jestem ranny, bo uczestniczyłem w bardzo poważnym wypadku. Dowiedziałem się, że mam mocno uszkodzoną prawą rękę i dwa krwiaki na mózgu. Czuję się tak, jakby Bóg dał mi drugie życie.

Jak mówi, najgorsze były dwa dni po operacji, kiedy lekarze składali mu rękę. Nie wytrzymał. Płakał. Ale potem jakoś wrócił optymizm i wiara, że będzie dobrze.

Teraz czeka go długotrwała rehabilitacja i przerwa w pracy. – Nie rozumiem tego, co się stało – mówi Mirosław. – Sam sprawca wypadku mnie nie odwiedził, zresztą chyba bym nawet tego nie chciał. Była tu jego matka, która przeprosiła mnie za to, co się stało.

Przy łóżku chorego cały czas była jego mama. Jak sama przyznaje, przeżyła ciężkie chwile. Gdy na Śląsku dowiedziała się o wypadku, był to dla niej szok.

– Chwyciłam, co miałam pod ręką – opowiada Bernadetta Riedel. – To nasze jedyne dziecko. Jestem pielęgniarką, gdy zobaczyłam go na intensywnej terapii, to przeżyłam szok. Chcielibyśmy podziękować pani ordynator z oddziału intensywnej terapii i lekarzom ortopedom, którzy operowali naszego syna, za zaangażowanie. Otoczono nas wielką opieką.

Mirosław i jego mama uważają, że sprawca wypadku musi ponieść karę. – Będziemy na procesie i nie satysfakcjonuje nas żaden wyrok w zawieszeniu – zaznacza matka.

Przemysław Bolechowski