Nie tylko Kraków, ale każde miasto, w którym spędził czas dłuższy, poeta uwiecznił w swych wierszach. Po przedwojennym pobycie w Poznaniu, gdzie uczył w szkole średniej i wykładał na Uniwersytecie i po wizytach we Wrocławiu, pozostały "Ballady poznańskie" i "Strofy wrocławskie". Po wojnie Sztaudynger mieszkał i pracował w Łodzi. To miasto początkowo wzbudziło jego sympatię. Łódź i region łódzki, podobnie jak Kraków, dały temat wielu wierszom i fraszkom, zebranym i wydanym w Łodzi w tomie "Łatki na szachownicy". Łódź jednak nie odwzajemniła uczuć. Tomik poezji przeszedł bez echa, klimat i przemysłowe otoczenie coraz gorzej wpływały na stan zdrowia poety. Po kilku latach Sztaudynger opuścił brudne, fabryczne miasto na zawsze, przenosząc się na stałe do Zakopanego, w dużej mierze ze względów zdrowotnych, choć oczywisty wpływ miała też sytuacja rodzinna - śmierć matki przejęcie po niej zakopiańskiej siedziby, także utrata domku w Szklarskiej Porębie (nie był własnością poety i mimo że Sztaudynger włożył wiele wkładu w jego remont, gmina odebrała mu posiadłość).
Jan Sztaudynger kochał przyrodę i wiele trudu wkładał w jej poznanie - był zapalonym grzybiarzem i znawcą kwiatów, amatorem pieszych wycieczek i pasjonatem górskich przestrzeni. Góry zresztą towarzyszyły mu od dzieciństwa - wychował się przecież w Myślenicach. Halny wiatr, najpierw myślenicki, później "domowy", zakopiański, a także górskie rzeki - Raba, Dunajec i Białka często szumiały w jego wspomnieniach, spisanych prozą w "Szczęściu z datą wczorajszą" i w "Chwalipięcie".
Uwielbiał życie we wszystkich jego radosnych przejawach. Zauważał drobiazgi, potrafił się nimi zachwycić i cieszyć jak dziecko. Esteta, propagujący ład i piękno codziennego życia, niezrównany humorysta, improwizował w kilka chwil fraszki na dowolny temat. Po późne lata pozostał młody duchem i zaskakiwał młodzieńczym, żywiołowym stylem bycia; zawsze pogodny, życzliwy i pomocny ludziom.
Taki napis na grobie by mnie cieszył:
Nie byle kto, bo byle czym się cieszył.
Spacerując zimą spod Krokwi, popularnym deptakiem w stronę centrum, zatrzymajmy się zatem na moment na ulicy Piłsudskiego, prawie na wprost "Hyrnego", przy góralskiej willi z wmontowaną tablicą pamiątkową. A jeżeli towarzyszą nam nasze pociechy, przypomnijmy im któryś z wierszyków. Ot choćby:
Co by tu zjeść dobrego? -
zachodził bałwanek w głowę
i wreszcie mnie poprosił
o lody śmietankowe.
Ależ ty się przeziębisz
i gardło cię rozboli,
na pewno mama zima
lodów ci nie pozwoli.
Dam mleka gorącego,
byś się do syta opił.
Łyknął bałwanek mleczka
i... zaraz się roztopił.
Po tej tragedii strasznej,
lepiąc bałwanki nowe,
nie daję im już mleczka,
lecz lody śmietankowe.