Kolejnym typem bywalca schronisk jest:
TURYSTA POCZĄTKUJĄCY
Według moich szacunków stanowi on ok. 25% wszystkich deptaczy górskich. Co odróżnia go np. od Starej Gwardii? To, że rano lubi pospać (oczywiście gdy zdobył łóżko), zaś gdy śpi na podłodze to i tak zostaje rano rozbudzony radosnym wołaniem:
- Koce oddawaaaać!!!
- lub jest rozdeptywany przez użytkowników korytarza i jadalni. Przez późne wstawanie traci zresztą wiele, bowiem w przypadku Tatr wszystkie podejścia robi w największym upale. Niestety, model turystyki uległ znaczącej zmianie. Dawna tradycja wczesnej pobudki na nieszczęście została zaniechana. Turystami początkującymi są w przeważającej części studenci, uczniowie szkół średnich, a nawet podstawowych, czyli młodzież która schroniskowe życie towarzyskie przedkłada ponad wszystko.
Ich górskie wakacje, wakacje na własny rachunek są z reguły wyrwaniem się spod skrzydeł rodzicielskich. Pobyt w górach jest dla nich jakby wyzwaniem, skokiem w głęboką wodę. Utopi się czy nie? Nie kryją swej niewiedzy i chętnie na szlaku przyłączają się do innych, o których sądzą, że są bardziej doświadczeni, korzystając ze wskazówek i rad. Ponieważ są niezasobni (problem stary jak świat), to jak wspomniałem glebują i w miarę możliwości na waleta. Podczas nalotów i kontroli potrafią ukryć się w mysiej dziurze i to skutecznie. Ostatnio można zaobserwować takie zjawisko: dopóki są wolne łóżka w schronisku, chowają się po kątach czy w jadalni i dopiero gdy okaże się, że wszystkie łóżka (szczególnie te w pokojach dwuosobowych) są sprzedane - wychodzą na wierzch i zajmują podłogi. Z waletami płci obojga jest tak, jak w tej anegdocie o miłości: jedno kocha zażarcie, drugie zawzięcie. Często wchodzą w układy "śpiwór z wkładką". Coż, nie wszyscy są w śpiwory wyposażeni.
Jedzą ubogo. Nie bardzo radzą sobie z gotowaniem. Mają problemy tego typu: ile soli wsypać do makaronu i czy wrzucać go do zimnej, czy gorącej wody. Jeżeli jest to makaron importowany np. włoski i z opakowania nie dowiedzą się niczego - konsultują się z szerokim gremium odnośnie sposobów gotowania tej potrawy. Jeżeli coś upichcą - są to dania dziwne np: mleko skondensowane z ryżem i dżemem, lub zupy z kilku różnych torebek, w których coś tam pływa, lecz nie ważne co. W takiej zupie najważniejsze jest to, aby była gęsta. Ci sprytniejsi zagęszczają zupy puree ziemniaczanym (też z torebki), a ewentualne pustki w przewodzie pokarmowym wypełniają chlebem.
Do takiej wykwintnej strawy zasiada cała wygłodzona chmara (czasem nawet siedem osób), która w milczeniu i chyłkiem wiosłuje w menażce tego specjału (kto gada, ten mniej zjada). Chętnie korzystają z darowizn, szczególnie wówczas, gdy braknie im cukru. Przy zdobywaniu żywności najchętniej stosują metodę "na sępa", a już jest to reguła w wypadku papierosów. Pomimo trudnych warunków bytowych nie narzekają na swój los, zawsze są pogodni i weseli. Nawet gdy podczas gotowania ich juwel wybuchnie jak granat i z kuchni turystycznej kucharz wynurza się niczym diabeł z czarnej czeluści. Potrafią przyjąć ten fakt jako temat do żartów. Znajdzie się ktoś usłużny, kto kocher pożyczy. Jako żelazne zabezpieczenie zostawiają sobie pieniądze na powrót do domu, a w przypadku pustej kiesy wyprzedają niekiedy różne swoje rzeczy: filmy do aparatów, latarki itp.
Turystę początkującego podzieliłem na dwie klasy. Pierwsza to ta omówiona powyżej, druga to:
NIEDOŁĘGI
Jak można się domyślić, ten gatunek charakteryzuje się prawie że zupełną bezradnością i kompletną indolencją w sprawach górskich. Z reguły wywodzi się ze stonki rasowej, rzadko przypadkowej. Kto to jest?
W przeważającej części są to rodziny, które w grudniu, lub w styczniu rezerwują sobie miejsca w schroniskach i w czasie wakacji bez względu na aurę egzekwują swoje prawa. W odróżnieniu od reszty turystów nigdy nie maja śpiworów. Śpią w schroniskowej pościeli podejrzliwie ją oglądając i w popelinowych, starannie wyprasowanych piżamkach. Po schronisku łażą w szlafroczkach lub podomkach, oraz w eleganckich kapciach ze skóry typowych dla mieszkań w mieście. Swym wyglądem przypominają wczasowiczów. Są oburzeni, gdy przypadkiem wdepną do bajora w łazience, bo jakaś inna łajza wyrzuciła fusy po herbacie do kratki ściekowej. Ktoś ich poucza, że w schronisku najprzydatniejsze są zwykłe trampki lub tenisówki, lecz jest już za późno. Na drugi raz są nieco mądrzejsi - do umywalni wchodzą w butach.
Ponieważ przybywają niekiedy z małymi dziećmi (6-10 lat), dlatego podczas trudniejszych wycieczek jedno z nich "robi za niańkę". Z kolei ci odważniejsi, albo ci, którzy nie mają z kim dziecka zostawić - idą w góry z dzieciakiem prowadzonym na smyczy. Tata przyjeżdża np. w Tatry z kawałkiem liny i przywiązuje swą latorośl do własnego paska. Takie sytuacje często można spotkać na Orlej Perci.
Tę samą klasę, czyli niedołęgów, tworzą z kolei podstarzali tatusiowie z podrastającymi dziećmi, które jeszcze nie zdołały się wyzwolić. Oni mają o wiele trudniejsze zadanie, bowiem stale są pod ostrą kontrolą i nie mogą się zbłaźnić.
Jedni i drudzy to ci, którzy spóźnili się z górami i za wszelką cenę chcą nadrobić zaległości. Przyjeżdżają nie dlatego, że w górach można przeżyć coś wspaniałego, lecz po to, aby chwalić się swymi wyczynami przed znajomymi, takimi którzy za nic w świecie nie wybraliby się w żadne góry. Opowiadają potem o "mrożących krew w żyłach" wspinaczkach na Zawrat, o emocjach na klamrach i łańcuchach, a już choćby ulewa, lub burza to dla nich prawdziwy horror. Niech w tym miejscu nie obrażą się rodzice - wytrawni turyści, którzy podobnie jak w latach swej młodości teraz sami jeżdżą ze swymi dziećmi ucząc ich gór. Jest to w relacja mistrz-adept. Spora to grupa i chwała im za to.