Miłość Boża
Musicie wiedzieć, o co wciąż mnie Pan pytał! Pytał mnie nieustannie o miłość, o bezinteresowną, bezwarunkową miłość. Brakowało mi na co dzień tej miłości, tej ‘caritas’, dobroczynności, chrześcijańskiej miłości w szerokim zakresie. Brak Bożej miłości, którą On włożył nam wszystkim do kołyski jako zadanie i talent, to – podsumowując – wynik przeglądu wszystkich wydarzeń mojego dotychczasowego życia.
Potem mi wyjaśnił: „Wiesz, twoja duchowa śmierć, obumieranie twojej duszy zaczęło się…” Wtedy pojęłam: wprawdzie żyłam jeszcze, oddychałam jeszcze, ale właściwie to umarłam; moja dusza umarła; udusiła się. Gdybyście wiedzieli, czym jest „duchowa śmierć”, co to znaczy, że dusza obumarła, udusiła się! Powinniście widzieć, jak wygląda dusza, która odczuwa jedynie nienawiść. Jaka zgroza i przerażenie ogarnia na widok duszy, która jest jedynie zgorzkniała, nieznośna i uciążliwa! Myśli przez cały czas tylko o tym, jak może jeszcze dokuczyć wszystkim. Tak właśnie wygląda dusza, gdy obciążona jest ciężkimi grzechami. Moja dusza jest tego przykładem. Na zewnątrz przyjemnie pachniałam i miałam na sobie drogie ubrania, ale moja dusza w środku strasznie śmierdziała i pogrążona była w otchłani ludzkiej i diabelskiej złośliwości.
Zrozumiałe stało się, dlaczego miałam wszystkie te depresje i opanowała mnie gorycz. Pan wyjaśnił mi: „Twoja duchowa śmierć zaczęła się bowiem od tego, gdy twoi bliźni i ich cierpienie stali ci się całkowicie obojętni. Gdy nie miałaś dla nich serca. To było upomnieniem ode Mnie i powinno było być dla ciebie ostrzeżeniem, gdy ukazywałem ci cierpienie twoich bliźnich – przy tak wielu okazjach i we wszystkich częściach świata. Ale kiedy mogłaś dowiedzieć się z telewizji lub innych mediów, jak ludzie byli porywani, zabijani, rozrywani od bomb i wypędzani, rzucałaś tylko powierzchowne komentarze: ‘O, biedni ludzie! Co za niegodziwość im się wyrządza!’ Cierpienia twoich bliźnich w ogóle cię nie poruszały, nie wzruszały twojego skamieniałego serca, ich los cię nie zainteresował. W swoim sercu więc nic nie czułaś! Twoje serce było twarde jak kamień, lodowata skała. Twoje grzechy sprawiły, że skamieniało, stało się twarde i zimne!”
I gdy moja Księga życia zamknęła się, z pewnością możecie sobie wyobrazić, jaki wstyd i smutek mnie ogarnął. Ponadto odczuwałam wielki żal – a ten ból był większy, bardziej nieznośny – że w swoim życiu byłam taka zła i niewdzięczna dla Boga Ojca, mojego Stworzyciela. Mimo moich wszystkich ciężkich grzechów, mimo całej mojej brudnej duszy i mojej obojętności, mimo mojej letniości i wszystkich strasznych i okrutnych uczuć wobec moich bliźnich, Pan zawsze mnie szukał i to do ostatniej chwili. Szedł za mną i czekał na znak mojej wolnej woli do zawrócenia i powrotu. Posyłał ciągle różne osoby, które napotykałam na swej drodze życia i które były Jego narzędziami, aby mnie skłonić do zastanowienia się i powrotu do Niego. W ten sposób przemawiał do mnie, zwracał na Siebie uwagę, wołał mnie – często całkiem głośno. Zabrał mi też wiele rzeczy, aby skłonić mnie do zastanowienia się. Zsyłał mi próby i ciężkie chwile. Jak kłody rzucał mi pod nogi wielkie rozczarowania. Wszystko to czynił nieustannie, by mnie odzyskać, sprowadzić na tę właściwą drogę do domu Ojca. Naprawdę próbował wszystkiego do ostatniej chwili i czekał na mój znak. Nigdy jednak nie naruszył mojej wolnej woli. Powinnam była rozpoznać Jego wołanie oraz czekanie i dobrowolnie podjąć wtedy właściwą decyzję.
Wiecie, kim jest Bóg, jaki jest Ojciec nas wszystkich? Stoi jak żebrak na skraju naszej drogi życia. I tak jak żebrak błaga nas, podąża za nami, często jest natrętny, płacze i próbuje zmiękczyć nasze skamieniałe serce. Smutek ogarnia dogłębnie Jego Najświętsze Serce, gdy tak często musi przeżywać to, że odwracamy się od Niego i nie zważamy na Niego, albo tak się zachowujemy, jak gdybyśmy Go nie zauważali. Bardzo często i na różne sposoby uniża się – tak jak uniżył się na Krzyżu – po to, by sprawić, że się nawrócimy i zmienimy nasze życie, powrócimy do Niego, do domu Ojca.
Gdy powiedziałam do Niego: „Słuchaj, mój Panie, potępiłeś mnie!” ponownie zdałam sobie sprawę, jak bezczelnie się zachowałam. Nie było to oczywiście prawdą, gdyż On nigdy mnie nie potępił, lecz to ja sama doprowadziłam do tego wszystkiego. Stało się dla mnie jasne, że w zależności od nastroju i ochoty, z wolnością – jaką ma stworzenie, a którą Bóg szanuje – podejmowałam swoje decyzje. Znalazłam sobie swojego „ojca” i własny „klan”. Ojcem, którego sobie wybrałam, nie był Bóg Ojciec, lecz szatan. Diabła wzięłam sobie za ojca i za przewodnika mojego życia. Według jego woli i kłamstw ukształtowałam sobie życie. On i jego mamidła były sensem mojego nędznego życia.
Kiedy moja Księga życia została zamknięta, dotarło do mnie, że wciąż zwisam głową w dół na krawędzi strasznej, ciemnej przepaści. Byłam pewna, że spadnę bezpowrotnie do tej mrocznej dziury, na końcu której wyobrażałam sobie bramę, przez którą wkroczę do wiecznego potępienia. Zaczęłam więc z całej siły i rozpaczy krzyczeć i wołać. Błagałam wszystkich świętych, aby mnie uratowali. Nie macie pojęcia, ilu świętych na raz przyszło mi na myśl. Nie wiedziałam w ogóle, że znałam tylu świętych i ich imiona. Byłam przecież taką letnią – mało tego – naprawdę złą katoliczką. W tamtej chwili jednakże myślałam tylko o tym, by się uratować. I było mi całkowicie obojętne to, czy uratuje mnie św. Józef Robotnik, czy św. Franciszek z Asyżu, czy inny przywołany święty. Najważniejsze, żebym została uratowana. Na koniec skończyły mi się imiona świętych, których przywoływałam. Żaden już nie przychodził mi na myśl i nagle zapadła grobowa cisza.
Ta cisza sprawiała, że znowu czułam nieopisane cierpienia. Poczułam beznadziejną pustkę. Czułam się samotna i całkowicie opuszczona. Umiałam myśleć tylko o tym, że na ziemi wszyscy ludzie z pewnością myślą o mnie, przywołując moją reputację osoby dobrej, pięknej i świętej. Tę opinię umyślnie zbudowałam, dzięki stworzonemu przez siebie fikcyjnemu światu. Wszyscy opłakiwali mnie, rozmawiali o mojej „świętości”, czekali na moją śmierć, by potem zwracać się do swojej „świętej”, którą przecież osobiście znali, prosząc ją o ten czy tamten „cud”. Popatrzcie, w jakiej beznadziejnej sytuacji byłam. Żadna z tych opłakujących mnie osób, które spodziewały się mojej śmierci – nawet moi najgorsi wrogowie – nie mogli wyobrazić sobie, w jak beznadziejnej sytuacji znajdowałam się, czyli tuż przed wiecznym potępieniem, przed odejściem do piekła, w którego istnienie większość z tych płaczących osób całkiem już nie wierzyła. Te myśli kłębiły się w moim umyśle. Ciągle potrząsałam głową, wyrażając zaskoczenie z powodu rozdźwięku między moim położeniem a myślami opłakujących mnie osób. Wówczas wzniosłam oczy ku górze i ujrzałam oczy mojej matki. Nasze spojrzenia spotkały się. Spoglądamy na siebie, patrzymy sobie wprost w oczy. Pośród wielkich cierpień wołam do niej: „Mamo! Co za hańba. Potępiają mnie. Stamtąd, gdzie muszę iść, nigdy już nie powrócę i nigdy więcej się nie zobaczymy.”
W tym momencie mojej matce została udzielona wielka, cudowna łaska. Przez cały czas była całkowicie nieruchoma. I nagle pozwolono jej podnieść dwa palce ku górze. Dała mi przez to wyraźny znak, bym również spojrzała do góry. W tej samej chwili od moich oczu odpadły dwie wielkie skorupy, które sprawiały mi niewyobrażalny ból i były powodem mojej duchowej ślepoty. Odpadły i ujrzałam nagle niesamowicie piękny widok: naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Jednocześnie przypomniałam sobie, jak jedna z moich pacjentek powiedziała mi pewnego razu: „Pani doktor, jest mi bardzo smutno i bardzo się o panią martwię. Proszę posłuchać i zapamiętać. Jest pani wielką materialistką. W obliczu wielkiego smutku lub jakiegoś niebezpieczeństwa, którego pani nie uniknie, jeśli znajdzie się pani w takiej sytuacji, proszę się zwrócić do naszego Pana Jezusa Chrystusa i prosić Go o przebaczenie i aby okrył i ochronił panią Swoją Przenajdroższą Krwią. On nigdy pani nie opuści i nie pozostawi samej. On bowiem także panią odkupił Swą Przenajdroższą Krwią!”
Z wielką skruchą i wstydem, wśród wielkich cierpień w sercu, zaczęłam drzeć się w niebogłosy: „Panie Jezu, zmiłuj się nade mną! Przebacz mi! Panie, daj mi drugą szansę!” Potem przeżyłam najpiękniejszy moment w całej tej historii. Brakuje mi po prostu słów, by właściwie opisać tę chwilę. Nasz Pan, Jezus Chrystus, zszedł na dół i wyciągnął mnie z tej czarnej, okropnej otchłani, z tej napawającej strachem dziury. I gdy mnie wyciągnął i ujął za rękę, wtedy te wszystkie stwory, te ohydne kreatury i te palące plamy, które wcześniej czułam, odpadły ode mnie. Cała ziemia pode mną pełna była tych śmieci. Uniósł mnie do góry i przeniósł na tę płaszczyznę, którą opisałam wcześniej. Z miłością, nie dającą się wyrazić ludzkimi słowami, powiedział do mnie: „Powrócisz na ziemię, otrzymasz drugą szansę...” Powiedział też z powagą: „Tej łaski powrotu nie otrzymujesz dzięki modlitwom twoich przyjaciół i najbliższych. Można się tego spodziewać i jest to normalne, że twoja rodzina i osoby, które ciebie cenią, modlą się za ciebie i błagają Mnie z twego powodu. Możesz jednak powrócić dzięki modlitwie bardzo wielu ludzi, którzy nie są z tobą spokrewnieni i nie należą do twojej rodziny. Tak wiele obcych ci osób gorzko płakało, modliło się do Mnie ze złamanym sercem i z głębi duszy, i w twojej intencji wznosili do Mnie swe serca jako wyraz największej miłości i sympatii.”
W owym momencie ujrzałam, jak mnóstwo świateł, niczym małe białe płomienie, pełne bezinteresownej i czystej miłości, zaczęło świecić. I widzę nagle wszystkie osoby, które się za mnie modliły. To było ukazanie mocy modlitwy wstawienniczej. Wszystkimi tymi światłami były tysiące osób, które dowiedziały się o moim wypadku z gazet, serwisów radiowych i telewizyjnych. Były poruszone tą wiadomością, płakały z tego powodu, wznosiły za mnie do Pana akty strzeliste, i naprawdę mi współczuły. Wiele z nich coś ofiarowało i poświęciło dla uratowania mnie. Wiedzcie, że Msza św. jest największym darem, jaki możecie komuś ofiarować. Eucharystia bowiem nie jest dziełem człowieka, a bezpośrednią interwencją Boga w świecie.
Jeden z płomieni był szczególnie duży, wyróżniał się spośród innych i świecił, emanował większym światłem niż wszystkie inne. To był płomień osoby, która włożyła w swą modlitwę najwięcej bezinteresownej i prawdziwej miłości bliźniego. Ciekawiło mnie, kim był ten człowiek, który nie wiadomo dlaczego okazał mi tyle miłości. Wówczas Pan rzekł do mnie: „Ten człowiek, którego tam widzisz, to osoba, która – mimo że jesteście sobie całkowicie obcy – odczuła tak wielką sympatię i czułą miłość, że trudno to sobie wyobrazić.”
Pan pokazał mi, jak to wszystko się wydarzyło. Ten biedny mężczyzna indiańskiego pochodzenia, dla mnie święty rodak, żył na wsi u stóp Sierra Nevada de Santa Marta. Był to biedny i bardzo prosty rolnik. Nie miał wystarczająco dużo pożywienia dla własnej rodziny. Pożar zniszczył mu w owym roku zbiory. Lis zabrał większą część kur, jakie mu pozostały do przeżycia. Na domiar złego guerilleros[20] zabrali mu syna, by użyć go jako żołnierza-dziecko do swoich celów. Chodził na Mszę św. do wsi i uczestniczył w niej z takim nabożeństwem, jakie rzadko się widzi. Pan pozwolił mi zobaczyć, jak ten biedny wieśniak żarliwie się modlił na Mszy św.: „Panie mój i Boże, kocham Cię, dziękuję Ci za życie, moją rodzinę i moje dzieci!” Cała jego modlitwa była jednym dziękczynieniem i uwielbieniem. Miał przy sobie dwa banknoty – jeden o nominale 10000 peso, drugi – 5000 peso. Możecie to sobie wyobrazić, że on na tacę nie dał banknotu o nominale 5000 peso, lecz pomimo swojej nędzy – 10000? Ja dawałam banknoty, które jako fałszywki zdarzyło mi się od kogoś otrzymać w gabinecie. Po Mszy św. za resztę pieniędzy kupił sobie jeszcze trochę chleba i sera. Te artykuły spożywcze zawinięto mu w starą gazetę z poprzedniego dnia, co zwykło się robić na wsi. Gdy w drodze powrotnej chciał coś zjeść i rozpakował zakupy, ujrzał na stronie tytułowej wydania „El Espectador” zdjęcie mojego zwęglonego ciała, leżącego na ulicy.
Kiedy ten prosty człowiek zobaczył zdjęcie, którego podpisu i towarzyszącego mu artykułu nie umiał nawet przeczytać, z wielkim pośpiechem i nie zwlekając długo, upadł na kolana i począł bardzo gorzko i rzewnie płakać. Uczynił to z tak wielką, wewnętrzną, bezinteresowną oraz dziecięcą miłością! I odmówił przy tym płaczącym głosem następującą modlitwę: „Ojcze w Niebie, Panie mój i Boże, zmiłuj się nad moją siostrzyczką. Panie, uratuj ją, pomóż jej, Panie, nie pozwól, aby zginęła, wejrzyj łaskawie i zaopiekuj się nią. Jeśli uratujesz moją siostrzyczkę, obiecuję Ci, że pieszo odbędę pielgrzymkę do sanktuarium w Buga i na pewno dotrzymam tej obietnicy. Ty zaś pomóż mojej siostrzyczce i uratuj ją!”
Wyobraźcie sobie! Jakiś całkiem prosty i biedny rolnik, który nie klął na Boga ani Go nie przeklinał, mimo że musiał znosić głód i pragnienie, który pojmował czym jest prawdziwa, bezinteresowna miłość, oferuje Panu przemierzenie naszego wielkiego kraju, by odbyć obiecaną pielgrzymkę za kogoś, kogo w ogóle nie znał i nigdy nie spotkał w swoim życiu. Pan wyjaśnił mi: „Widzisz teraz! To nazywam miłością bliźniego!” Zaraz po tym powiedział mi: „Powrócisz na ziemię. O swoim przeżyciu nie opowiesz tysiąc razy, a tysiące tysięcy razy. Będą ludzie, którzy nie zmienią się, mimo że dowiedzą się o twojej historii. I takie osoby sądzone będą wtedy z większą surowością. Tak samo dla ciebie, kiedy po raz drugi przybędziesz na sąd, będą obowiązywały surowsze kryteria.”
Również pomazańcy, to znaczy konsekrowani Pana będą sądzeni według surowszych kryteriów. I każdy z tych, którzy wiedzą o zdziałanych przez Pana cudach w tym świecie, spotka się z surowszym kryterium. Nie ma bowiem gorszego głuchoniemego od tego, kto po prostu nie chce słuchać. Nie ma gorszej ślepoty niż ta, gdy człowiek nie chce widzieć.
Wszystko, co wam dziś tutaj opowiedziałam, drodzy bracia i siostry w Panu, nie jest groźbą czy pogróżką ani żadnym szantażem. Nasz Pan bowiem nie musi nam grozić czy szantażować nas. To, co dziś usłyszeliście, albo co przed chwilą przeczytaliście, jest waszą drugą szansą, okazją, którą wszyscy, wy i ja, zawdzięczamy jedynie niezmierzonej dobroci naszego Boga. Skorzystajcie z tej oferty. Być może to jest wasza ostatnia okazja. Dzięki naszemu dobremu Panu przeżyłam to, co przeżyłam. W ten sposób dzięki łasce Boga mogę wam o tym mówić.
Gdy otworzy się przed wami Księga życia, przed każdym z was, gdy każdy z was przejdzie do wieczności, gdy umrze, wszyscy doświadczymy tego samego procesu i zobaczymy siebie takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, bez retuszu – z tą różnicą, że w obecności Boga zobaczymy i usłyszymy nasze najgłębsze myśli oraz najbardziej tajemne uczucia. Wszystko stanie się jasne i nic się nie ukryje. Najpiękniejsze będzie to, że każdy z nas stanie bezpośrednio przed Panem, twarzą w twarz. On jak żebrak bezustannie prosi o to, abyśmy się nawrócili, abyśmy powrócili o domu Ojca, powrócili do Niego, zaczęli od nowa i stali się nowymi stworzeniami z Nim i przez Niego. Bez Jego pomocy bowiem nie jest to dla nas możliwe.
Niech Pan, nasz Bóg, obdarzy was wszystkich hojnie swoim błogosławieństwem i łaską.
Chwała Bogu, Ojcu, który nas stworzył i kocha nas z wielką czułością. Chwała niech będzie Synowi Bożemu, naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi, który swoim cierpieniem na Krzyżu wybawił nas od wszelkiej winy za grzech i obmył nas swoją Krwią Przenajdroższą z wszelkich grzechów i odkupił za cenę swojej Najdroższej Krwi. Chwała niech będzie Duchowi Świętemu, który nas uświęca i wzmacnia mocą swoich darów, pociesza i wspiera, aż Ty Panie powrócisz, jak sam nam obiecałeś. Przyjdź Panie, niech nadejdzie godzina, która uczyni wszystko nowym i utworzy Twoje Królestwo. Uczyń wszystko nowym i ustanów Królestwo miłości i pokoju. Amen.
* * *
SŁOWO O ŚMIERCI MOJEGO MĘŻA I OJCA MOICH DZIECI
6 października 2006 r. mój mąż udał się z ciężkim sercem do innej części Kolumbii o nazwie Quindio. Pojechał w odwiedziny do kuzyna, którego bardzo cenił, by uczestniczyć w Pierwszej Komunii św. jego córki. Mój mąż bowiem był ojcem chrzestnym tej dziewczynki. Jako chrzestny świadomy był swego obowiązku i poważnie podchodził do tej religijnej funkcji. Z tego też powodu, mimo wszystkich przeciwności związanych z terminem, nie zrezygnował z wyjazdu, aby koniecznie być na Pierwszej Komunii św. swojej chrześnicy.
7 października 2006 poszłam do radia, aby tam nagrać moje świadectwo wiary dla audycji radiowej „Minuty z Bogiem”. Była godzina 14.00, kiedy mój mąż zadzwonił do mnie na komórkę i powiedział następujące słowa: „Kochanie, byłem na Pierwszej Komunii św. mojej chrześnicy i przyjąłem Komunię św. podczas tej Mszy św.. Potem pojechałem z Jorge do jego posiadłości.” Przerwałam mu: „Skarbie, bardzo cię kocham, ale nie mogę teraz z tobą rozmawiać, gdyż właśnie idę do studia, gdzie jestem umówiona na nagranie mojego świadectwa. Zadzwoń do mnie około 18.00!” Odpowiedział mi jedynie: „Też cię bardzo kocham. Później na pewno zadzwonię do ciebie!”
O godzinie 17.30 byłam z dwojgiem moich dzieci, mianowicie ze starszym, 17-letnim synem, z którego jego ojciec był bardzo dumny i który znaczył wszystko dla mojego męża, oraz z moją najmłodszą córką, Marią José. Nagle zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się bardzo niedobrze, tak jak gdyby ziemia pod moimi stopami rozstąpiła się. Moja córeczka powiedziała do mnie: „Prawdopodobnie dlatego źle się czujesz, bo ten sklep cały jest udekorowany czarownicami i magicznymi przedmiotami.”
Tuż po 18.00 poczułam nagle, jak gdybym unosiła się i jakby ktoś mnie ciągnął. Najpierw ciągnął mnie za ramiona, potem ześlizgiwał się wzdłuż mojego ciała aż do stóp. Jednocześnie czułam się tak, jak gdybym w tym momencie miała umrzeć. Mój syn przytrzymał mnie wtedy i zapytał: „Mamusiu, co się z tobą dzieje? Co ci jest?”Odczuwałam wielki ból w moim wnętrzu, w sercu, jak gdyby moja dusza się dusiła.
Kiedy jechaliśmy samochodem do domu, nagle dzwoni moja komórka i słyszę, że mój mąż miał zawał serca. Tuż po pierwszym telefonie – telefon drugi z wiadomością, że mój mąż już nie żyje. Prowadziłam właśnie samochód, moje dzieci krzyczały głośno z bólu z powodu tej nieoczekiwanej wiadomości. I wówczas odmówiłam następującą modlitwę: „Boże mój, kocham Cię, przekazuję Tobie, w Twoje miłosierne ręce, mojego drogiego męża. Składam Ci w ofierze wielkie, nieskończone cierpienie mojej duszy, które w tych godzinach przenika moją całą rodzinę, zjednoczoną w ten bolesny sposób z Tobą na krzyżu, abyś Ty, Wszechmocny, tą ofiarą mógł uratować wiele dusz.”
Płakałam z bólu, ale miałam w sobie zarazem uczucie radości i pokoju, gdyż wiedziałam, że mój mąż jest z naszym Panem i Bogiem i tam może doświadczyć nieopisanej radości oraz szczęścia płynącego z wiecznej Miłości Bożej. Okazało się, że mąż już nie żył podczas pierwszego telefonu, gdy powiadomiono nas, że przed chwilą miał atak serca. Te osoby planowały przygotowanie nas w ten sposób na otrzymanie bolesnej wiadomości o jego śmierci. Nie minęła nawet jedna minuta, gdy otrzymaliśmy drugi telefon z wiadomością, że już nie żyje.
Co się wydarzyło?
Mąż udał się do swego pokoju, aby się odświeżyć i wziąć prysznic. I gdy kuzyn zauważył, że mój mąż Fernando zbyt długo przebywał w pokoju, poszedł na górę, by go poszukać i zapukał do drzwi. Mój Fernando jednakże nie odpowiadał, mimo że kuzyn głośno walił w drzwi. Otwarcie drzwi nie zajęło wiele czasu, bo znaleziono zapasowy klucz. Drzwi były zamknięte od środka. Gdy otworzono drzwi, zastano mojego męża leżącego na podłodze. Gdy mąż opuścił kabinę prysznicową, upadł martwy obok krzesła i leżał tak, gdy go znaleziono. Zawał serca nastąpił nagle i mąż natychmiast umarł. To było dokładnie w tym samym czasie, gdy poczułam silny uścisk ramion, który nieomal zatrzymał mój oddech. Następnie czułam, że te ręce nie mogły trzymać się moich ramion i zsuwały się po mnie w dół, jakby mnie miały nawet powalić na ziemię. Było mi wtedy bardzo niedobrze, prawie zemdlałam i tak się chwiałam, że syn musiał mnie podtrzymać. Jego ciało zostało zabrane do Bogoty i pochowaliśmy mojego męża Fernanda dopiero trzeciego dnia po śmierci, gdyż musieliśmy poczekać na moją najstarszą córkę, która jest siostrą zakonną i w tamtym czasie przebywała w Rzymie ze wspólnotą swej kongregacji.
Wiecie, co wtedy powiedziała do mnie moja najmłodsza córka Maria José? Ze łzami w oczach rzekła: „Mamo, jeśli Bóg jest tak dobry i miłosierny, dlaczego zabiera nam tatę? Przecież w Swojej wszechwiedzy musiał wiedzieć, że jego dzieci tak bardzo go potrzebują, przede wszystkim ja – najmłodsza.”
Odparłam: „Zobacz, właśnie dlatego, że twój tata był tak dobrym człowiekiem, Bóg go wyróżnił i dał w prezencie najpiękniejszą i najwyższą nagrodę, jaka tylko jest, a mianowicie NIEBO! A my, którzy kochamy go z całego serca, nie będziemy go opłakiwać i wołać za nim, skoro otrzymał tak wielkie wyróżnienie. Raczej powinniśmy w naszym smutku cieszyć się z tego, że jest już w Sercu JEZUSA CHRYSTUSA i tam odpoczywa!”
W czwartek, gdy byliśmy w drodze na pogrzeb, zadzwonili do mnie ludzie z Peru i donieśli mi, że uzgodnione spotkania w związku z moim świadectwem wiary mają już kompletną liczbę uczestników. Odpowiedziałam im: „Nie mogę przybyć. Właśnie chowam mojego męża.” Pani Nancy Freud, wspaniała apostołka w Peru i kobieta, która cały swój majątek oddała na dzieło Nowej Ewangelizacji, prosiła mnie cały czas, abym jednak przyjechała w sobotę, gdyż z braku czasu niemożliwością było odwołanie wszystkich zaplanowanych już imprez. Poza tym zaproponowała zabranie moich dzieci w podróż, aby nie pozostawiać ich w tej sytuacji samych. I wiecie, rzekłam po prostu do mojego JEZUSA: „Jeśli chcesz, abym poleciała do Peru, to udziel mi łaski i siły do odbycia tej podróży razem z moimi dziećmi.” Poleciałam więc razem z nimi. Miały miejsce cudowne świadectwa wiary, gdyż przez cały czas bardzo wyraźnie czułam, że Duch Święty prowadził mnie, towarzyszył mi i podsuwał właściwe słowa i zdania. A mój zmarły mąż otrzymał szczególny prezent: podczas spotkania na dużym stadionie biskup wraz z dwunastoma księżmi sprawował Mszę św. w jego intencji. Jakiż to cenny prezent dla mojego drogiego Fernanda! Takie to nieoczekiwane wydarzenia świadczą nieustannie o nieskończonej Miłości Boga.
Tego samego dnia złożyłam w programie telewizyjnym świadectwo, którego urywki można obejrzeć w internecie. Potem polecieliśmy do Peru.
Rozmawiałam tam z osobą, która mnie zaprosiła na maryjne spotkanie do Meksyku, a dokładniej mówiąc do Cancun, aby także i tę panią powiadomić, że nie mogę dotrzymać ustalonego terminu. Zaczęła lamentować i błagała: „Boże, tylko nie to. Proszę: nie! Biskup wygłosi na tym spotkaniu przemówienie. Planowaliśmy, że zaraz po tym pani złoży swe świadectwo. Z tą nagłą odmową, gdy pozostało mniej niż 10 dni do naszej imprezy, niemożliwością jest odwołanie wszystkiego. Wszystkie pomieszczenia zostały wynajęte. Proszę, niech pani przybędzie razem z dziećmi. Ulokuję was wszystkich w hotelu i pokryję koszty pobytu. Jesteście moimi gośćmi.” Opowiedziałam o tym wszystkim moim dzieciom i powiedziałam do nich: „Popatrzcie, jak wspaniały i dobry jest nasz Pan Bóg: mimo naszej uszczuplonej sytuacji finansowej – i to nie jest zarzut ani też nie chcę być niewdzięczna, gdyż zawsze błogosławił mnie łaskami, tak że miałam dość pracy, by zarobić na utrzymanie mojej rodziny – możemy się tam udać. Ale faktem jest, że z moimi skromnymi środkami nigdy nie mogłabym sobie pozwolić na spędzenie z wami wakacji w Cancun.”
Mimo żałoby i bólu były to wspaniałe dni, które mogłam z moimi dziećmi spędzić w Meksyku, gdzie dane mi było złożyć świadectwo przed wieloma osobami i tak – mimo żałoby – dotrzymać terminu, zaplanowanego jeszcze przed śmiercią męża. Kontynuowałam składanie świadectwa wspierana przez „żołnierzy eucharystycznych” i przez was wszystkich, drogie rodzeństwo w Panu, przez waszą modlitwę.
Mój spowiednik i kierownik duchowy, ojciec Wilson z parafii Santa Cruz (Świętego Krzyża) w Bogocie wezwał mnie jednakże potem do odwołania zaplanowanych przemówień. Otrzymałam od niego jedynie pozwolenie na złożenie świadectwa w Kalifornii i w Europie. Pozostałych zaplanowanych wykładów musiałam po prostu zaniechać. Było mi bardzo przykro i wstydziłam się, że posłuszna mojemu spowiednikowi nie mogłam przybyć na spotkania, jak na to w Meksyku, gdzie wszystko było już zorganizowane i potrzebne pomieszczenia były wynajęte, i poszczególni biskupi wydali swą zgodę. Mój duchowy kierownik o. Wilson upomniał mnie w następujący sposób: „Wcześniej mogłaś bez problemów i ze spokojem jeździć do każdego zakątka ziemi, gdyż twój mąż pozostawał z waszymi dziećmi. Teraz jednak nie jest to już możliwe z racji twej rodzicielskiej odpowiedzialności jako matki samotnie wychowującej. Nie możesz, ot tak, pozostawić swoich dzieci samych.” Nie możecie sobie wyobrazić, jak wielkim bólem było to w moim sercu i do głębi wstrząsało moją duszą, ale posłuchałam tego polecenia w posłuszeństwie mojemu kierownikowi duchowemu, który z pewnością – jako kapłan Pana – miał powody, by nałożyć na mnie ten obowiązek i dać mi ów zakaz.
Mój mąż był wspaniałym człowiekiem. Bez jego bezkompromisowego wsparcia i gotowości do poświęceń nie mogłabym podróżować do tylu krajów, by spełnić posłannictwo dane mi przez PANA.
Proszę was wszystkich, którzy tak często chcecie dać mi coś w prezencie, módlcie się za moją rodzinę, moje dzieci i moich zmarłych członków rodziny – przede wszystkim również za mojego męża i zmarłego od uderzenia pioruna siostrzeńca, i w końcu też za mnie samą. Wasze modlitwy są dla mnie najpiękniejszym i najcenniejszym prezentem.
Bóg zapłać! Dziękuję serdecznie za wszystko, szczególnie za modlitwę za mojego zmarłego męża, Luisa Fernanda RICO RAMIREZA, ur. 25 maja 1957, zm. 7 października 2006.