Nie kradnij
Przy siódmym przykazaniu: Nie kradnij, znowu byłam pewna swego. Uważałam siebie za kogoś godnego czci i nie miałam sobie nic do zarzucenia! Pan jednakże ukazał mi w drastyczny sposób, że wiele artykułów spożywczych w moim domu zaczęło się psuć i pleśnieć, ponieważ kupowaliśmy je bez zastanowienia i nie mogliśmy wszystkiego zjeść. Ja marnowałam żywność, a tyle głodu było na całym świecie. Kiedy Pan mi to ukazał, powiedział jedynie: „Byłem głodny, a popatrz, co zrobiłaś z tym, co ci dałem. Nie ceniłaś tego i zmarnowałaś. Było Mi zimno, a popatrz, jak stałaś się niewolnicą trendów w modzie i wyglądu zewnętrznego. Jaki majątek wydałaś na zastrzyki, by być szczuplejszą. Stałaś się niewolnicą własnego ciała. Krótko mówiąc, ciało swoje wyniosłaś do rangi bóstwa, bożka.”
Pan dał mi do zrozumienia, że tym samym byłam winna nędzy w naszym kraju i że również w przypadku tego przykazania Bożego ponosiłam winę. Potem zwrócił moją uwagę na to, że za każdym razem, gdy źle mówiłam o kimś, kradłam mu honor. Prawie niemożliwością jest naprawienie tego, zwrócenie go. Łatwiejszą rzeczą byłaby kradzież banknotu, gdyż wówczas mogłabym po prostu zwrócić tę sumę. Toteż kradzież dobrej reputacji człowieka jest czymś poważniejszym niż zwykła kradzież rzeczy czy pieniędzy.
Okradałam również swe dzieci, gdy odmawiałam im bycia dobrą gospodynią domową i matką, czułą matką. Nie miały matki, która by się o nie troszczyła, zawsze przy nich była i stanowiła prawdziwy wzór bezinteresownej i ofiarnej miłości. Byłam matką, która wałęsała się i zostawiała dzieci pod opieką telewizora jako substytutu ojca, komputera jako substytutu matki i w kręgu wielu gier wideo – jako substytutu rodzeństwa. By uspokoić swe sumienie, kupowałam im zawsze markowe ciuchy, aby przynajmniej w szkole i wśród kolegów robiły dobre wrażenie i prowokowały do zazdrości.
Jeszcze bardziej przeraziłam się, gdy zobaczyłam, jakie wyrzuty robiła sobie moja matka i pytała siebie, czy była dobrą matką, mimo że przecież była bardzo pobożną i dobrą kobietą, gospodynią i matką, która nieustannie upominała nas, kochała i pokazywała, jak bardzo jest zatroskana o nas i nasze dobro. Podobnie mój ojciec. Na swój sposób ukazywał nam, jak bardzo nas kocha, że jesteśmy najważniejsi w jego życiu.
I gdy tak pogrążona byłam w tych myślach, rzekłam do siebie samej: „Co się ze mną stanie, ze mną, która nigdy niczego nie dałam moim dzieciom? Może w ogóle nie zauważą, że mnie nie będzie; prawdopodobnie nic ich nie obchodzę!” Przy tych słowach wzdrygnęłam się cała i przeszył mnie ból, jak miecz wbity prosto w serce. Wstydziłam się tego, że zawiodłam na całej linii. Musicie wiedzieć, że w Księdze życia widzi się wszystko jak na filmie. I tak oto zobaczyłam, jak moje dzieci rozmawiały ze sobą: „Miejmy nadzieję, że mamie zajmie jeszcze trochę czasu, nim wróci do domu. Miejmy nadzieję, że stoi w korku. Nasza mama jest bardzo nudna i przez cały czas potrafi tylko narzekać i krytykować...”
Jakim szokiem było dla mnie słyszeć to z ust trzyletniego syna i trochę starszej córeczki, jak tak rozmawiali o swojej matce-złodziejce. Ponownie zdałam sobie sprawę, że okradałam ich z prawdziwej matki. Nigdy nie dałam im przytulnego ogniska domowego. Swoją postawą uniemożliwiłam im poznanie Boga w dzieciństwie. Nie nauczyłam ich miłości bliźniego. Jest bowiem tak: jeśli nie kocham bliźniego, nie będę miała nic do czynienia z naszym Panem Bogiem. Jeśli sama nie okazuję współczucia i miłosierdzia i nie wcielam go w czyn, wówczas nie mogę być po stronie Boga, a tym samym nie mogę nikomu przybliżyć Boga i przekazywać wiary. Bóg bowiem jest miłością...
Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu
Teraz opowiem wam coś na temat przykazania: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.” W przekraczaniu tego przykazania byłam profesjonalistką. Czy wszyscy słyszeli? Diabeł stał się moim ojcem. Każdy z nas ma swego ojca, czy to Boga Ojca, czy szatana, który spiera się z Nim o ojcostwo. Jeśli Bóg jest miłością, a ja jestem pełna nienawiści, to kto jest moim ojcem? Nie trudno odpowiedzieć na to pytanie. Łatwo jest też to zrozumieć. Gdy Bóg mówi mi ciągle o pojednaniu i przebaczeniu, gdy wzywa mnie do tego, abym kochała również moich nieprzyjaciół i tych, którzy wyrządzają mi szkody, a ja myślę jedynie o zemście i kieruję się mottem: „Ząb za ząb” (taki wtedy był mój świat i moje wyobrażenia), to kto tak naprawdę był moim ojcem? Mało tego: On, nasz Pan jest samą Prawdą, a szatan – księciem kłamstwa. Kto zatem był wtedy moim ojcem? Rozumiecie teraz. Cokolwiek bym teraz robiła, wynik jest zawsze taki sam: sama wybrałam diabła na ojca w moim życiu. I powiadam wam, nie ma podziału na grzechy: nie ma podziału na niewinne, nieszkodliwe i niepozorne kłamstewka. Każde kłamstwo to po prostu – kłamstwo. Podobnie jak nie ma niewinnych kłamstewek, tak nie ma też kłamstw z konieczności albo z grzeczności, miłosierdzia czy litości i wielu innych rodzajów, jakie przebiegłe osoby wymyśliły za natchnieniem złych duchów. Każde kłamstwo jest po prostu kłamstwem. A diabeł jest ojcem kłamstwa, kłamcą od samego początku.
Kłamstwa, jakie rozsiewałam, były straszne, po prostu potworne. Mogłam zobaczyć, że tu zdobyłam największą ilość punktów. Kłamstwo to kłamstwo i zawsze nim pozostanie. Najgorsze jest to, gdy sami wikłamy się w kłamstwa tak dalece, że na koniec przyjmujemy je za prawdę. Największym kłamstwem jest to, gdy człowiek uważa się za świętego mówiąc: „Nie kradłem, nikogo nie zabiłem. [Kłamie też ten, kto mówi:] nie ma żadnego Boga. A jeśli Bóg naprawdę istnieje, to pójdę bezpośrednio do Nieba, bo jestem taki pobożny i święty. Gdzież indziej miałbym się w tej mojej świętości dostać?” Są też tak zwane życiowe kłamstwa.
Przy każdej okazji, na przykład podczas plotek, które szerzyłam wszędzie wokół, naśmiewałam się z kogoś, lekkomyślnie wymyślałam innym ludziom złośliwe przezwiska, mówiłam o nich dookoła, za każdym razem naigrywałam się w straszliwy sposób. Jak bardzo i jak wiele osób przez to zraniłam, obraziłam, wystawiłam na pośmiewisko i oczerniłam. To wszystko wyrządziłam moim bliźnim. Nie macie pojęcia, jak jedno przezwisko może zranić jakąś osobę. Może ona z tego powodu nabrać kompleksów niższości, które mogą towarzyszyć jej przez całe życie i stać się przyczyną cierpień. Na przykład pewną koleżankę, która była nieco pulchna, nazywałam „grubaskiem” albo „tłuścioszkiem”. Na zawsze już pozostała „tłuścioszkiem”. Bardzo ją to bolało. Frustracja uczyniła z niej bulimiczkę, co wpływało na jej sylwetkę. Z tego powodu inni często nie zabierali jej ze sobą ani nie zapraszali. Zauważcie, że słowa mogą pociągać za sobą czyny. Na końcu powstaje mnóstwo złośliwości. A wszystko to stanowi trujący owoc jednego lekkomyślnie wypowiedzianego słowa.
Potęga słowa...! Niszczymy nieraz dziewczynę, nadając jej różne przydomki. Wchodzi demon i sieje w niej zniszczenie. Ona także będzie niszczyć innych swoją nienawiścią... i tak się rozszerzają fale zła. Gdzie jest nienawiść, tam jest szatan. Możemy tak zabić koleżankę szkolną... zabić jej duszę!
To było dwadzieścia lat temu... Miałam kuzynkę, bardzo miłą. Uczyłam ją, doradzałam, jak ma się ubierać, aby wyeksponować wartość swego ciała, jak się malować itd. Pewnego dnia sparzyła się poważnie – ponad 70% ciała. Tylko twarz nie uległa poparzeniu. Była w stanie bardzo ciężkim, mogła umrzeć.
Wpadłam we wściekłość, złościłam się na Boga. Poszłam do kaplicy szpitalnej i powiedziałam: „Boże, jeśli istniejesz, daj mi dowód! Udowodnij mi, że istniejesz. Uratuj ją!”. Wyobrażacie sobie moją pychę! Moja kuzynka przeżyła, ale ponieważ całe jej ciało było poparzone, pozostały jej poważne blizny. Ręce były zniekształcone… Było to smutne.
Wtedy dobrze mi się już powodziło ekonomicznie i zabierałam ją na spacer, czasami na basen. Kiedy wchodziła do wody, wszyscy ludzie wychodzili, protestując słowami: „Jakie to odrażające! Po co wychodzić z domu z kimś takim? Przychodzi, żeby nam popsuć wakacje!” Tak mówiły te osoby, które ją widziały! Tak mówią ludzie źli, przewrotni, egoiści, kiedy widzą czyjeś nieszczęście. Wskutek tego moja kuzynka zaczęła obawiać się wychodzenia z domu. Bała się ludzi! W końcu ich znienawidziła! Pan każdemu z nas ukaże, kiedy ośmieszyliśmy brata, nie mając za grosz współczucia. Jakim prawem zadajesz komuś cierpienie, wymyślasz przezwiska, nazywasz kogoś obraźliwie, bez świadomości, co ta osoba przeżywa? Jakim prawem jesteś tak okrutny? Bóg ukaże ci, ile osób zamordowałeś samymi tylko słowami! Zobaczysz straszną moc, jaką posiada słowo, bo może zabić nawet duszę.
Nie pożądaj żadnej rzeczy, która jego jest
Gdy już sprawdzono moje życie na podstawie Dziesięciu Przykazań Bożych, okazało się, że całe moje zło, grzechy i złośliwości miały swój początek w chciwości. To szalona chęć, ta żądza posiadania wszystkiego i decydowania o wszystkim. Bardziej „mieć” aniżeli „być”. Sądziłam zawsze, że będę szczęśliwa, jeśli posiądę wszystkie pieniądze świata i będę bogata. To marzenie, by mieć pieniądze, stało się dla mnie obsesją. Było to dla mnie wielką tragedią, bo gdy posiadałam naprawdę dużo pieniędzy i stać mnie było na wiele, wtedy przeżywałam najgorszy i najnieszczęśliwszy okres w moim życiu. Moja dusza była na takim dnie, że chciałam nawet odebrać sobie życie. Miałam bardzo dużo pieniędzy i bogactwa, a mimo to byłam sama i pusta wewnętrznie, samotna i opuszczona. Na własnej skórze doświadczyłam, że pieniędzmi nie można kupić miłości, przyjaźni ani sympatii. Nawet jeśli za pieniądze całego świata próbuje się kupić miłość, otrzymuje się zazwyczaj jedynie obłudę, fałsz, pochlebstwa i udawaną służalczość. Byłam dogłębnie rozczarowana, zgorzkniała w tej ślepej uliczce mojego życia, którą sama wybrałam. Osiągnęłam szczyt frustracji, a tam wiał lodowato zimny wiatr, który nasuwał mi pytanie, po co tam w ogóle się wspięłam.
Chciwość, jak każda inna żądza zresztą – ta żądza pieniędzy i bogactwa; zazdrość tego, co ktoś inny już ma; to „też-to-muszę-mieć” – uczepiło się mnie, brało mnie za rękę i sprowadzało na manowce. Chciwość ta prowadziła mnie bezpośrednio do piekła, daleko od Boga, mojego Stworzyciela, z Jego ręki tą chęcią posiadania wyrwałam się. Żądza, chciwość oddala zawsze od Boga. Idzie się w przeciwnym kierunku i podąża się za diabłem. Im bardziej jest się oddalonym od Boga, tym mniej zauważa się Jego obecność i tym mniejsza jest Jego ochrona.
By wam ukazać, jak Bóg w cudowny sposób przybliżał się do mnie, chcę opowiedzieć następujące wydarzenie. Po moim wypadku sanitariusze zawieźli mnie do publicznego szpitala, zanim dotarłam do kliniki. Wiecie, co mi się przytrafiło w tym szpitalu publicznym? Było tam tak wiele chorych i ofiar wypadków, że po prostu nie było już miejsca. Nawet korytarze szpitalne przepełnione były łóżkami i noszami. Nie było więc ani jednego wolnego miejsca, by mnie położyć. Bóg dopuścił, abym doznała w ten sposób zupełnego opuszczenia przez ludzi. Dla tych biednych lekarzy było to wszystko ponad ich siły. Byli całkowicie zdezorientowani. Ratownicy niosący mnie na noszach bezustannie pytali: „Gdzie mamy ją położyć?” Jedyną odpowiedzią, jaką za każdym razem otrzymywali, było: „Połóżcie ją tam w kącie!”albo „Połóżcie ją tam na podłodze!” Oni jednak nie chcieli mnie położyć na podłodze w korytarzu, gdyż wiedzieli, że z moimi oparzeniami łatwo dostałabym śmiertelnego zakażenia albo sepsy. W owych godzinach, kiedy tak tam leżałam i nikt z lekarzy nie mógł się o mnie zatroszczyć – ponieważ mieli poważne przypadki, a było więcej nadziei na powodzenie ich zabiegów – doświadczyłam tego całkowitego opuszczenia ze strony wszystkich dokoła mnie, chociaż roiło się od ludzi: chorych pacjentów i zdrowych pomocników. Gdy wszyscy lekarze spoglądali na mnie, jak tak leżałam podobna do zwęglonego kawałka mięsa z grilla, myśleli sobie, że na wszelką pomoc i tak jest za późno i że nie da się już uratować mojego życia.
Złościłam się będąc w tej beznadziejnej sytuacji, że nikt się mną nie zajął. Gdy byłam tak opuszczona i rozzłoszczona, ujrzałam nagle naszego Pana, Jezusa Chrystusa, jak pochylił się nade mną i z całą swoją czułością położył rękę na mojej głowie, by mnie pocieszyć. Zamknęłam oczy, sądząc, że mam halucynacje, ale gdy je znowu otworzyłam, widziałam Go pochylonego nade mną i usłyszałam Jego głos mówiący do mnie: „Zobacz, Moja mała, teraz umrzesz. Zapragnij Mojego miłosierdzia!”Wyobraźcie sobie, gdy to usłyszałam, pomyślałam sobie: „Co to ma znaczyć? Miłosierdzie, pragnienie miłosierdzia? Cóż złego uczyniłam? Dlaczego mam potrzebować miłosierdzia?” W żaden sposób nie mogłam zrozumieć powodu i sensu tej oferty. Nie miałam już w ogóle sumienia. Zupełnie je straciłam. Byłam całkowicie pozbawiona skrupułów! Jedno pojęłam: to, że teraz umrę. Nadeszła moja ostatnia godzina. Jedyna myśl, jaka mi przeszła przez głowę, była taka: „Co stanie się teraz z moimi pierścionkami z diamentami, które mam na palcach?” Wcięły się w zupełnie spalone i napuchnięte palce. Martwiłam się, że się uszkodzą, gdy się je odetnie lub zdejmie. Myśląc o tym, próbowałam rozpaczliwie ściągnąć je z palców. Czy wiecie, jak strasznie boli spalona skóra i członki? Nie możecie sobie wyobrazić, jakie cierpienie sama sobie zadawałam przy próbie zdjęcia pierścionków. Odrywało się przy tym ciało od palców. Mimo tego wmawiałam sobie fanatycznie, że na pewno je zsunę z palców. W moim życiu nie spotkałam się jeszcze ze zbyt trudnym zadaniem lub wygórowanym celem. Zawsze wszystko osiągałam, co sobie postanowiłam. W tym przypadku też miałam to nastawienie, a właściwie tę egoistyczną obsesję. Powiedziałam sobie: „To byłby już szczyt wszystkiego, gdybym przed śmiercią nie mogła zdjąć pierścionków z palców!”Ledwo udało mi się to zrobić, ogarnęła mnie kolejna rozpacz. Naszły mnie czarne myśli: „Boże mój, zaraz umrę. Potem pielęgniarki z pewnością od razu skradną moje cenne pierścionki!” I wtedy nagle podszedł do mnie szwagier i z ulgą pomyślałam: „Bogu niech będą dzięki, teraz przynajmniej moje pierścionki są bezpieczne!” Przekazałam mu je i powiedziałam: „Daj je mojemu mężowi Ferdynandowi! I powiedz moim siostrom, aby troszczyły się o moje dzieci, ponieważ będą musiały sobie teraz poradzić beze mnie. Muszę ci powiedzieć, że tym razem nie ujdę z życiem. Umrę.” Teraz mogłam już spokojnie umrzeć. Tak zamglony był mój umysł w tej ostatniej godzinie, że nawet nie mogłam ujrzeć światła, które Jezus mi ofiarowywał. I wiecie, co było moją ostatnią myślą? „Boże mój, skąd oni wezmą pieniądze na pogrzeb z tym ogromnym debetem na koncie?”
Popatrzcie, to historia osoby, która utraciła swoje sumienie, która swoje ostatnie myśli i chwile poświęcała marnościom tego świata i, przekonana o swej świętości, nie myślała w ogóle o wieczności, o przyszłości duszy i propozycji Pana. Gdy człowiek uważa się za „świętego”, właśnie wtedy bardzo łatwo ześlizguje się w kierunku piekła albo przyczynia się tą błędną oceną do własnego potępienia.
„Księga życia”
Po tej analizie mojego życia według Dziesięciu Przykazań Bożych pozwolono mi na wgląd do mojej Księgi życia. Brakuje mi po prostu słów, by właściwie opisać Księgę życia. Zaczęła się od mojego poczęcia. Skoro tylko komórki moich rodziców połączyły się, pojawiła się iskra. Mała, cudowna eksplozja światła i z tego powstała dusza, moja własna dusza, całkowicie chroniona rękami Boga Ojca, i w Bogu Ojcu ujrzałam kochającego i czułego Tatę. Przez całą dobę był ze mną, prowadził za rękę, ochraniał, zawsze był o mnie zatroskany i był blisko mnie. Nie spuścił mnie z oka i nie zostawił samej. I wszystko, co w pierwszym momencie wydawało mi się karą lub niepowodzeniem, było niczym innym jak tylko wyrazem Jego miłości i troski o mnie. Nie patrzył bowiem na mój wygląd i moje ładnie uformowane ciało. Nie. On patrzył na moje wnętrze, badał moją duszę i widział, jak powoli, ale zdecydowanie schodziłam z Jego drogi i jak odrzucałam Jego ratunek oraz zbawienie. I tak oto przeżyłam wiele sytuacji minionego życia, zaglądając do mojej Księgi życia. Widziałam skutki mego postępowania i decyzji mojej wolnej woli.
Dla lepszego zrozumienia podam wam pewien przykład, który ukazuje piękno Księgi życia. Byłam w życiu fałszywa i obłudna. Często schlebiałam moim znajomym lub przyjaciółkom: „O, jak pięknie dziś wyglądasz. Ta twoja sukienka jest po prostu cudna i tak dobrze na tobie leży! Jak tobie w niej do twarzy” W Księdze życia jednakże widzi się to, o czym się przy tym myśli, i co kryje się we wnętrzu. Wtedy ujrzałam, co mówiłam sobie w myśli w tamtej chwili: „Ale beznadziejnie wygląda i do tego myśli, że jest królową piękności!” Widzicie, takie były moje myśli w moim wnętrzu. W Księdze życia widzi się i słyszy wydarzenia jak na filmie. Widziałam i słyszałam wszystko to samo, co kiedyś w moim życiu mówiłam, z tą jedyną różnicą, że mogłam słyszeć moje myśli. To było jak film w różnych językach z dwiema ścieżkami dźwiękowymi albo jak film z napisami. Jedna ścieżka pozwalała usłyszeć to, co obłudnie mówiłam, a druga – moje myśli, które w tym samym momencie miałam. Mogłam też przy tym widzieć stan mojej duszy, moje wnętrze. Sami pomyślelibyście o tym jak o cudzie techniki, gdybyście w ten sposób przeżyli słowa czy sytuacje w waszym własnym życiu. To po prostu coś niesamowitego!
Widziałam więc wewnętrzną rzeczywistość mojego życia. Wszystkie moje kłamstwa były na wierzchu, kipiały jak w garnku bez pokrywy, były nagie i bez retuszy, każdy mógł je zobaczyć, usłyszeć. Cały świat mógł je widzieć. Były żywe i ujawniały haniebne czyny. Moja matka... Jak często ją oszukiwałam i podle z nią postępowałam. Często nie pozwalała mi na wyjście, abym spotkała się z moimi złymi przyjaciółmi. Ale gdy stwierdzałam: „Mamo, mam teraz pracować w grupie w szkolnej bibliotece!”, już mnie nie było. Moja matka połknęła haczyk i dała wiarę wymyślonemu przeze mnie na prędce kłamstwu. Jakże często okradałam samą siebie takimi kłamstwami, włóczyłam się po domach, oglądałam filmy pornograficzne albo chodziłam do baru pić piwo z moimi „przyjaciółkami”. A teraz moja matka zobaczyła to wszystko w otwartej dla wszystkich Księdze mego życia. Nic nie umknęło jej uwadze.
Jeszcze jeden przykład tego, co zobaczyłam w Księdze życia. Moi rodzice dawali mi zawsze banany do jedzenia w czasie przerwy w szkole. W owym czasie żyliśmy w nędznych warunkach, tak że posiłek składał się zwykle jedynie z bananów, od czasu do czasu – z bułki i mleka. Już w drodze do szkoły jadłam te banany i rzucałam bez zastanowienia skórki tam, gdzie przechodziłam. Nigdy nie przyszło mi na myśl, nie łamałam sobie głowy nad tym, co może się zdarzyć z powodu takiej śliskiej, nieuważnie wyrzuconej skórki, jaką krzywdę coś takiego może wyrządzić innym ludziom. A wyrzucone przeze mnie skórki leżały wszędzie. Zaskoczyło mnie, co niektóre – naturalnie nie wszystkie – z leżących skórek spowodowały. Pan mi to pokazał. Ujrzałam osoby, które poślizgnęły się na tych skórkach. W niektórych wypadkach upadki te, z powodu dużego ruchu, mogły nawet zakończyć się śmiercią. Wtedy ja byłabym temu winna: odebrałabym życie. Wszystko z bezmyślności, z braku odpowiedzialności i miłosierdzia dla moich bliźnich.
Podobnie było w innym wypadku, kiedy to kasjerka supermarketu, przez pomyłkę, wydała mi o 4.500 peso za dużo. Przy tej okazji poszłam do spowiedzi, bo czułam naprawdę szczerą, głęboką skruchę i głęboki ból z powodu mego grzesznego zachowania. Mój ojciec zawsze upominał nas, dzieci, abyśmy w życiu były uczciwe i mimo nędzy uważały honor, przede wszystkim własny, za wielkie dobro. Dlatego nie powinniśmy nigdy przywłaszczać sobie cudzych pieniędzy, nawet wtedy, gdy chodzi o kilka groszy. Kiedy więc miało miejsce to zajście ze zbyt dużą resztą, o pomyłce zorientowałam się dopiero w samochodzie, gdy byłam w drodze powrotnej do pracy. Powiedziałam sobie: „Ta głupia krowa wydała mi o 4.500 peso więcej i muszę teraz zawrócić, by oddać jej pieniądze!” Byłam już w drodze do supermarketu, gdy utknęłam w olbrzymim korku. Usłyszałam przez radio, że wszystko dookoła stało. I znowu powiedziałam do siebie samej: „Dość tego! Teraz mam jeszcze tracić cenne godziny mojego czasu, tylko dlatego, że ta głupia krowa była zbyt głupia, by dobrze policzyć. Nikt jej przecież nie kazał być tak głupią i mylić się w liczeniu! Pojadę do domu i nigdy nie zwrócę jej tych pieniędzy! O nie, w żadnym wypadku, sama jest temu winna.”
Mimo moich usprawiedliwień miałam wyrzuty sumienia w związku z tym zajściem. A ponieważ mój tata tak często i wyraźnie podkreślał wartość uczciwości i przez to umocnił mój charakter, poszłam w następną niedzielę do spowiedzi. Powiedziałam do księdza siedzącego w konfesjonale: „Proszę księdza, zgrzeszyłam, gdyż przywłaszczyłam sobie 4.500 peso, bo nie oddałam tej sumy kobiecie, do której należała.” Nie zważałam wówczas zupełnie na to, co mi powiedział spowiednik i o czym mnie pouczył. Gdy zobaczyłam tę scenę w Księdze życia, musicie wiedzieć, że Zły, diabeł, nie mógł mi przypisać tego grzechu i uznać za złodziejkę, gdyż wyznałam go w spowiedzi.
Opowiem wam jednak teraz o tym, co Pan powiedział do mnie na ten temat: „Okazałaś brak miłości bliźniego, w tym dniu, kiedy nie zwróciłaś pieniędzy. 4.500 peso były dla ciebie drobnostką, gdyż takie kwoty codziennie wydawałaś na zbytki, które koniecznie chciałaś mieć, ale dla tej biednej kobiety z minimalną płacą, która pół dnia musiała pracować i zmuszona była zostawić swoje dzieci, by związać koniec z końcem, dla niej te 4.500 peso były utrzymaniem na całe trzy dni, sumą na jedzenie i napoje dla całej rodziny przez trzy dni.” I wiecie, co było najgorsze i najbardziej bolesne w tej sytuacji? Pan ukazał mi tę scenę... Na własne oczy mogłam zobaczyć, jak ta kobieta musiała wraz z dziećmi cierpieć z tego powodu i jak musiała ta rodzina znosić głód przez kilka dni. Wszystko z mojej winy. Skutki moich grzechów... Kobieta ta znosiła to wszystko wraz ze swoimi małymi dziećmi i obawiała się, że utraci pracę. Nasz Pan zwraca uwagę w Księdze życia na konsekwencje naszego zachowania. Ukazuje nam, kiedy coś uczyniliśmy, kto musiał cierpieć z powodu naszych czynów, kto ponosił skutki, do jakich czynów przymuszony był skrzywdzony bliźni.
Końcowe pytanie: talenty
Teraz opowiem wam o tym, jak Pan pokazał mi talenty. Musicie wiedzieć, że w telewizji nie patrzyłam nigdy na wiadomości, ponieważ nie chciałam oglądać tylu umarłych, tylu rzeczy nieprzyjemnych… Interesowała mnie tylko część końcowa: diety, horoskop, duchowe moce i energie, i tego typu sprawy... Wszystko to, czego używa diabeł, aby nas przyciągnąć do siebie, wprowadzić w zamęt... Pan pokazał mi w Księdze życia, jak pewnego dnia, w Swej Boskiej strategii, opóźnił program, i ja włączyłam telewizor, kiedy jeszcze wiadomości się nie zakończyły. Ujrzałam wtedy ubogą chłopkę, jak płakała nad ciałem nieżyjącego męża.
Muszę wam powiedzieć, bracia i siostry, że diabeł przyzwyczaja nas do bólu, do widoku cierpienia bliźniego, podsuwając nam myśl, że ten problem nas nie dotyczy: jeśli komuś jest niedobrze, musi sam dać sobie radę, to nie mój lecz jego problem. Pokazał mi, jak boli Go, gdy dziennikarze są zatroskani jedynie o to, aby wiadomość wywarła silne wrażenie, jednak bez wzruszania kogokolwiek. Myśleli tylko o tym, by sprzedać tę wiadomość, bez zbytniego przejmowania się przypadkiem tej kobiety!
Kiedy włączyłam telewizor i zobaczyłam tę płaczącą kobietę, odczułam głęboki ból z powodu jej cierpienia. Jej widok naprawdę mnie zasmucił. I istniał Bóg, który na to pozwalał!... Słuchałam z uwagą tego, co mówiono, i spostrzegłam, że miejsce, w którym się to zdarzyło, Venadillo, Tulima, to były moje rodzinne strony!... Zaraz potem zaczęła się jednak ta część, w której mówiono o fenomenalnej diecie, i całkowicie zapomniałam o kobiecie, ponieważ bardziej od niej interesowała mnie dieta... Już więcej o niej nie myślałam!
A kto nie zapomniał o tej kobiecie? Nasz Pan! On dał mi odczuć jej ból i cierpienie, ponieważ chciał, żebym jej pomogła. To była chwila, w której miałam użyć talentów, które mi dał. Powiedział: „Ból, jaki odczułaś z jej powodu, to było Moje wołanie, abyś jej pomogła. To Ja opóźniłem wiadomości, abyś mogła to zobaczyć. Nie zdołałaś jednak zgiąć kolan i pomodlić się za nią ani przez jedną minutę! Pozwoliłaś, że cię pochłonęła dieta, i więcej sobie o niej nie przypomniałaś!”
Pan mi pokazał sytuację tamtej kobiety. Była to uboga rolnicza rodzina. Najpierw zażądano od męża, aby opuścił dom, w którym żyli. On się na to nie zgodził i powiedział, że nie odejdzie stamtąd. Wtedy przyszli jacyś ludzie, aby go wypędzić. Ten rolnik zobaczył ich, idących w jego kierunku, aby go wyrzucić, i spostrzegł, że byli uzbrojeni i mieli zamiar go zabić. Zobaczyłam całe życie tamtego człowieka. Dostrzegłam i odczułam strach i zmartwienie, które przeżywał. Zobaczyłam, jak pobiegł, aby ukryć dzieci i żonę pod czymś, co wyglądało na ogromne naczynia z terrakoty. Ujrzałam, jak oddalał się biegiem i jak ci ludzie go ścigali. Wiecie, jaka była jego ostatnia prośba? „Panie, zaopiekuj się moją żoną i moimi dziećmi: Tobie ich polecam!” I zabili go! Upadł na ziemię. Kiedy strzelili, Pan dał mi odczuć ból tej kobiety i dzieci, które nie mogły krzyczeć.
Pan pokazuje nam ból, jaki On odczuwa, i cierpienia innych. My jednak często interesujemy się tylko naszymi sprawami i nie przejmujemy się ani trochę naszymi braćmi i ich potrzebami! Wiecie czego Pan chciał? Chciał, żebym uklękła i błagała Go za tamtą rodziną, żebym się modliła za tę mamę i jej dzieci! Bóg dał mi natchnienie, jak mogłam im pomóc! A wiecie jak? Wystarczyło zrobić parę kroków, pójść do kapłana, który mieszkał naprzeciw mojego domu, i powiedzieć mu o tym, co zobaczyłam w telewizji. Ten duchowny przyjaźnił się z proboszczem tamtej wsi, a w Bogocie posiadał dom. I pomógłby tej kobiecie.
Wiedzcie, że pierwszą rzeczą, za którą zdajemy przed Bogiem sprawę, przed popełnionymi [czynnie] grzechami, są zaniedbania! Są one tak ciężkie! Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo ciężkie! Pewnego dnia ujrzycie je tak, jak ja je zobaczyłam! Te grzechy sprawiają, że Bóg płacze! Tak, Bóg płacze, widząc Swe dzieci cierpiące z powodu naszej obojętności i braku współczucia bliźnim. Płacze z tego powodu, że inni tak cierpią, a my nic dla nich nie robimy! Pan ukaże nam, pokaże wszystkim następstwa grzechu naszej obojętności wobec cierpienia bliźniego. Bardzo wiele bólu w świecie istnieje przez naszą obojętność, interesowność i twarde serce.
Wracając do tamtej chłopki... z powodu prześladowań, (bo rzeczywiście chciano i ją zabić), uciekła z dziećmi i szukała pomocy u księdza we wsi. Zasmucony proboszcz powiedział: „Córko, musisz uciekać, ponieważ jeśli cię znajdą, zabiją cię!” W pośpiechu zrobił to, co mu się wydawało najlepsze dla niej: odesłał ją do Bogoty, dał jej pieniądze i jakieś listy rekomendujące! Odeszła szybko. Z tymi listami poszła w różne miejsca, które proboszcz jej wskazał, ale nikt jej nie przyjął! Wiecie, jak się to skończyło? Wiecie, kto w końcu pomógł tej kobiecie? Ci, którzy ją zmusili do prostytucji!!!...
Pan mi dał jeszcze okazję, aby jej pomóc, kiedy po latach zobaczyłam ją! Pewnego dnia musiałam się udać do centrum. Nienawidziłam chodzenia tam, ponieważ jest to miejsce, gdzie bardziej widać nędzę. Czując się kimś wyższym, nie lubiłam oglądania ubóstwa, biedy itp. Ale w tamtym dniu musiałam tam pójść. Gdy przechodziliśmy, mój syn zapytał mnie: „O mamo, jak kobieta może się tak ubierać i nosić tak krótką spódnicę?”. Odpowiedziałam: „Nie patrz, synu! Te kobiety są godne pogardy, bo z własnej woli sprzedają swe ciało... dla pieniędzy. To brudne prostytutki”. Wyobrażacie sobie! Powiedzieć tak, i na dodatek zatruć mojego syna! Tak bezlitośnie oceniłam siostrę, która upadła z powodu obojętności ludzi. Pan powiedział do mnie: „Obojętni są letni i Ja ich zwymiotuję! Obojętny nigdy nie wejdzie do Nieba! Obojętny to ktoś, kto przechodzi przez świat i nic go nie obchodzi, nic go nie dotyka, jedynie jego dom i jego sprawy! Twoja śmierć duchowa zaczęła się wtedy, kiedy przestałaś interesować się tym, co się przydarza twoim braciom. Kiedy myślałaś tylko o sobie i o twoim dobrobycie!”.
Na końcu Pan zapytał mnie: „Jakie duchowe skarby Mi przynosisz?” Myślę sobie: „Jakie duchowe skarby ma na myśli?” Stałam przecież przed Nim z pustymi rękami, nie miałam nic, po prostu miałam je opuszczone, nic w nich nie trzymałam ani nic nie robiłam. I w tej chwili słyszę, jak mówi do mnie: „Co z tego, że miałaś dwa mieszkania własnościowe, że jakieś gabinety mogłaś nazwać swoimi? Na co ci się zdało, że uważałaś się za wysoce wyspecjalizowanego stomatologa, który odniósł wiele sukcesów? Przyniosłaś może pyłek ceglanego kurzu z jednego z twoich budynków? Masz może przy sobie swój wypchany portfel albo swoją grubą książeczkę czekową?”
Kiedy następnie zadał mi pytanie: „Co uczyniłaś z talentami, które ci dałem?”, pomyślałam sobie: „Jakie talenty ma na myśli? Co chce przez to powiedzieć?” I nagle zrozumiałam. Uświadomiłam to sobie. Tak, otrzymałam zadanie: szerzyć „Królestwo Miłości”, „Królestwo Boże” i bronić go.Jednak całkowicie zapomniałam, że posiadam duszę, a jeszcze mniej pamiętałam o tym, że otrzymałam również talenty. Zupełnie nie byłam świadoma, że jednym z tych talentów była zdolność do tego, by być narzędziem Miłosierdzia Bożego, Jego miłosiernej ręki. Nie zdawałam sobie ponadto sprawy, że całe dobro, którego zaniechałam i nie uczyniłam, sprawiało Bogu wielki ból i przysporzyło Mu wiele trosk. On konfrontował mnie z moim życiem: „Ile dobra mogłaś uczynić dzięki tak wielkim pieniądzom, które wyrzucałaś na kosmetyki. Na co zdały ci się twoje diety, którym się poddawałaś i którymi zamęczałaś swe ciało, powodując bulimię oraz anoreksję? Uczyniłaś z siebie samej i ze swego ciała bożka – „złotego cielca”. Co ci teraz po tym? Robiłaś wiele prezentów, to prawda, ale czyniłaś to tylko po to, aby ci dziękowano, mówiono o tobie, jak jesteś dobra. Swoją dużą ilością pieniędzy manipulowałaś wszystkimi, aby ci wyświadczali przysługi. Powiedz Mi, co teraz przynosisz dla wieczności? Gdy cię ostatnio nawiedziłem bankructwem, nie była to kara, jak myślałaś, lecz błogosławieństwo. Bankructwo to miało cię uwolnić od twego bożka, od twego ‘złotego cielca’, któremu służyłaś. To bankructwo miało cię do Mnie przyprowadzić. Ty jednak buntowałaś się, broniłaś i nie chciałaś opuścić swojej wysokiej pozycji w społeczeństwie, zniżyć się. Klęłaś, pomstowałaś i szalałaś, ty, niewolnica pieniędzy, niewolnica mamony. Sądziłaś, że wszystko potrafisz, że sama możesz uczynić coś swoim wysiłkiem, pilnością i zaangażowaniem. Myślałaś, że potrafisz wszystko lepiej od innych. Nie! Spójrz, ile jest wykształconych osób, absolwentów, którzy tak samo jak ty starali się, a nawet lepiej i gorliwiej, mimo to nie osiągnęli tego samego co ty. Tobie więcej dano i dlatego więcej się od ciebie zażąda.”
Wiedzcie, że musiałam zdać Bogu sprawę z każdego ziarenka ryżu, które zmarnowałam. Z całego jedzenia, które wyrzucałam do kosza. W Księdze życia ujrzałam też, jak kiedyś kiedy byłam jeszcze dzieckiem, a moja rodzina była biedna, moja mama gotowała fasolę. Nienawidziłam tego. Powiedziałam: „Znowu ta przeklęta fasola? Kiedyś będę tak bogata, że nigdy więcej jej nie zjem”. Kiedy mama wyszła, potajemnie wyrzuciłam fasolę, którą dostałam na obiad. Byliśmy bardzo biedni. Gdy moja matka zobaczyła pusty talerz, myślała, że byłam głodna i dlatego tak szybko zjadłam. Zrezygnowała z własnej porcji, sama nie jadła i oddała mi swoją część, sądziła bowiem, że byłam bardzo głodna. Pan ukazał mi, że pośród osób najbliższych moja matka była tą, która cierpiała głód. Miała siedmioro dzieci, nie raz pozostawała więc bez jedzenia, abyśmy zjedli my, bo byliśmy bardzo biedni. I tak w tym dniu oddała mi, skazując się na głód, to, co ja wyrzuciłam do kubła na śmieci. Często nie jadła, bo dawała jedzenie każdemu biednemu, który zapukał do drzwi. Nikt nigdy tego po niej nie zauważył, nigdy nie miała na pokaz zgorzkniałej miny, wręcz przeciwnie – zawsze się uśmiechała. Czasem się smuciła, ale nic innego.
Pan pokazał mi, jak później, gdy miałam już dużo pieniędzy, wydawałam przyjęcia, zapraszałam gości i było wiele jedzenia i jak potem więcej niż połowa wyrzucana była do kubła na śmieci. A wokół mnie było tak wiele biednych i głodnych ludzi. W ogóle nie miałam wyrzutów sumienia. Pan dodał i prawie to wykrzyczał: „Byłem głodny!” Dał mi odczuć Swój ból z powodu potrzeb Swoich dzieci i obojętności tych, którzy mogliby pomóc, a nie czynią tego. Ukazywał mi dalej, ile rzeczy miałam w swoim domu – pierwszorzędnych rzeczy, drogich, markowych rzeczy: najlepsze ubrania, elegancka bielizna, wszystko najlepszej jakości. I powiedział mi: „Byłem nagi w twoim bliźnim, a ty miałaś pełne szafy i żyłaś w zbytku, miałaś tak wiele rzeczy i niektórych wcale nie używałaś.”
Kiedy widziałam, że znajomi mieli to i tamto, czego ja jeszcze nie posiadałam albo co było lepsze od tego, co sama miałam, byłam zazdrosna i kupowałam sobie coś jeszcze lepszego. Chciałam mieć zawsze najlepsze rzeczy, gdyż byłam zazdrosna. To grzech, gdy człowiek świadomie wzbudza zazdrość u innych albo się bardzo cieszy, gdy ktoś staje się zazdrosnym o coś, co my posiadamy. Nawet spoglądanie przez płot do ogrodu sąsiada powoduje w nas zazdrość.
Pan powiedział mi: „Byłaś dumna, porównywałaś się zawsze z innymi, którzy byli w lepszej sytuacji niż ty. Bogacze! Nie troszczyłaś się o tych, którzy żyli w niższej warstwie społecznej. Kiedy byłaś uboga, szłaś dobrą drogą, gdyż wtedy dawałaś z serca, nawet te rzeczy, które tobie były potrzebne”. Pan ukazał mi, że to się Mu podobało. Jak wtedy, gdy moje nowo zakupione tenisówki podarowałam chłopcu z ulicy, bo on nie miał wcale butów. Mój ojciec z trudem zdobył pieniądze na ich zakup i zrobił mi wielką awanturę. Był strasznie wściekły. Mieliśmy tak mało środków do życia, a ja poszłam i podarowałam moje buty. Da się to zrozumieć... Ale z punktu widzenia Pana było to w porządku. Chociaż byliśmy w trudnej sytuacji, Bóg wylewał na nas wiele błogosławieństw. Ukazał mi również, ile łask miał dla mnie przygotowanych, gdybym nie porzuciła Jego drogi i pomogła wielu ludziom. Powiedział: „Oświecałem cię i pokazywałem ci, jak mogłaś im pomóc. Nie spotkało by ich zło, które pociąga za sobą złe konsekwencje.” Bóg traktuje nas bardzo poważnie.
Dalej pokazał mi: „Popatrz, ten młody człowiek nie popełniłby samobójstwa, gdybyś się za niego pomodliła. Również ta osoba – gdybyś się pomodliła – nie umarłaby z powodu opuszczenia, bo znalazłaby wyjście z tej sytuacji.” Ja jednak nie dopuściłam nigdy do tego, aby Duch Święty mnie dotknął. Nie poruszała i nie wzruszała mnie czyjaś potrzeba. Moje serce było skamieniałe. Nie mogłam i nie chciałam otworzyć go na strumienie łask Pana. Jest to bardzo ważny, pierwszy krok, gdy chcemy powrócić do domu Ojca: zmiękczyć serce, otworzyć je na łaskę, na Pana.
Powiedział mi: „Popatrz na krzywdę Mojego ludu. Spójrz, jak bardzo potrzebne było, aby twoja rodzina została dotknięta rakiem, żebyś się nauczyła współczucia. Współczułaś więźniom dopiero wtedy, gdy twój mąż został aresztowany.”Pan prawie wykrzyczał:„Jesteś z kamienia, nie jesteś zdolna do miłości!!!”
Opowiedziałam wam już, jakim to ziółkiem byłam jako córka. Byłam rozwydrzona i bezczelna. Nawiązując do telewizyjnej kreskówki „Flinstonowie”, mojego ojca nazywałam „Pedro Flinston” i chciałam przez to wyrazić, że żył nadal w epoce kamienia łupanego. A mojej matce mówiłam, że jest nienowoczesna, staroświecka i inne rzeczy w tym stylu. Zabrnęłam tak daleko, że wypierałam się własnej matki, wstydziłam się jej, nie należała bowiem do wyższych warstw społecznych. Wyobraźcie sobie! Teraz wiecie, dlaczego tak bardzo była o mnie zatroskana i modliła się za mnie. Nie jesteście jednak w stanie sobie wyobrazić, ile łask otrzymałam dzięki mojej matce, ale nie tylko ja, lecz cały świat. Miałam matkę, która chodziła do kościoła i swoje cierpienia zanosiła Jezusowi. Matkę, która wierzyła, bardzo mocno wierzyła. Spędzała wiele godzin na adoracji Najświętszego Sakramentu. I w ten sposób stała się pośredniczką wielu łask. Pan zwrócił się do mnie: „Nikt tak ciebie nie kochał, jak twoja matka i nikt nie będzie cię tak kochał jak ona. Nigdy, przenigdy nikt nie będzie cię tak czule kochał jak ona.”