E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Nowiny
 Przegląd prasy i nowin
   Zakopane
   Tatry
   Podhale
   Kultura
   Narty
Felietony
Opowiadania
Multimedia
Gastronomia
Fotoreportaże
Dziennikarze PPWSZ
Kalendarz imprez
Pogoda/kamery
Ogłoszenia
Forum dyskusyjne
Redakcja
 Reklama
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane
 nawigacja:  Z-ne.pl » Portal Zakopiański

Opowiadania
Zamieć pod Siklawą
 dodano: 22 Lipca 2006

strona: 5/5
1 2 3 4 5 



Przypominam sobie, jak idąc kiedyś zimą do Morskiego Oka, po wyjściu na Polanę Włosienica, trafiliśmy na białą mgłę, tak gęstą, że widoczność spadła do kilku kroków. Wokół idealna biel, pod stopami śnieg - też biały. Po parunastu metrach zupełnie straciliśmy orientację. I pewnie tkwilibyśmy czekając, aż mgła się rozwieje, gdyby nie to, że pod nogami mieliśmy wyraźnie wyczuwalne ślady opon, które wyprowadziły nas z polany na dalszą drogę do schroniska. Tu jednak nie ma takiej możliwości.

A rok temu latem? Na Hali Gąsienicowej, tuż przed Betlejemką... O zmroku nadciągnęła paskudna, zimna, szara mgła i zlepiła w jedną bezkształtną, nierozpoznawalną masę góry, ścieżkę, świerki, kosówkę ... Zabudowania Murowańca i okoliczne szałasy widoczne doskonale jeszcze pół godziny wcześniej ze szlaku zejściowego z Przełęczy Pod Kopą, znikły w jednej chwili. Po prostu roztopiły się w gęstej szarej mazi wiszącej w powietrzu. Pamiętam te kilka minut przerażającej dezorientacji. Jak to? Tu, kilkaset metrów od schroniska, gubię drogę?!... Kompletnie nie wiem, w którą stronę iść. Tfu, na psa urok, przyjdzie mi tu, szczękając zębami z zimna, zostać do rana - aż się rozwidni... Na szczęście, po dłuższej chwili z Betlejemki doleciały jakieś głosy i zamajaczyły przed nią niewyraźne postacie, wskazując kierunek.

Do własnych wspomnień dołączają strzępki górskich opowieści o zaginionych, błąkających się we mgle turystach. Kłębią mi się w głowie obrazy i sceny z zasłyszanych i przeczytanych górskich historii, mniej lub bardziej prawdziwych, ale zawsze niezmiernie sugestywnych.

Jedna myśl przebija się przez wszystkie i powraca uporczywie. Bez względu na to, gdzie dokładnie jesteśmy, nie możemy tu stać bez końca. Musimy się ruszać, bo zamarzniemy. Trzeba utrzymać krążenie krwi i niezbędne minimum ciepła w organizmie. To już dawno przestał być spacer. Zaczęła się szkoła przetrwania, co tu dużo mówić - zupełnie bez przesady - walka o życie. Twardsi i bardziej doświadczeni od nas ulegali naturze w takich sytuacjach, gdy trwały one ponad miarę długo. Nie można więc przeciągać tej drogi w nieskończoność. Jeżeli przez następną godzinę nie znajdziemy schroniska - musimy spróbować zbudować igloo, albo wykopać tunel w śniegu, rozpalić benzyniaka i zrobić gorącą herbatę. Jakoś dotrwamy do rana. Rano będzie jaśniej i przecież wreszcie zorientujemy się, gdzie jesteśmy. Ta piekielna mgła musi w końcu odpuścić. Ciągle wieje wiatr, kiedyś przecież przewieje te chmury.

Tak, wszystko jasne i oczywiste. Tylko jak im to powiedzieć. Zbyszek trzyma się bez zarzutu. Ale pozostali...?

Są wykończeni, apatyczni. Jeżeli powiem im, że możemy iść jeszcze długo i nie trafić na schronisko albo że musimy w śniegu doczekać do rana - nikt się nie ruszy. Siądą tu i zamarzną. Zastanawiam się, co i jak powiedzieć moim towarzyszom, a oczy wciąż machinalnie błądzą w ciemności. Śnieg przestaje sypać. Ale lodowaty wiatr nadal duje bezlitośnie. Dobrze, niech wieje, może zrobi jakąś dziurę w tej gęstej mgielnej tkaninie. Mija długa chwila i nagle na wprost przed nami, w oddali, na tle niezgłębionej czerni leciutko zaczynają majaczyć kontury szczytów. Szeroko, wysoko w górę, długo, lekko postrzępiona grań ... Nie, to nie Świstówka. To z całą pewnością stoki Opalonego Wierchu... I grań Miedzianego... Więc jesteśmy przy letnim szlaku ze Świstówki, który w tym miejscu, klucząc między skałami i kosówką wyprowadza na brzeg Przedniego Stawu. Naturalnie latem i w dzień okolica wygląda zupełnie inaczej i nie przysparza żadnych trudności w jej pokonaniu. Zostało nam przejść trochę ponad kilometr, wprawdzie grzęznąc w śniegu, ale po płaskim terenie.

- Szlag by trafił tę śnieżycę i te góry. Nigdy więcej zimą mnie tu nie wyciągniecie. Co to w ogóle za pomysł, żeby się tak męczyć! - mamrocze wściekle Tadek, zrzucając plecak i siadając na śniegu.

- Wymiękasz, staruszku? Nie za wcześnie? Jeszcze zrozumiałbym, gdyby dziewczyny zaczęły marudzić, ale ty, chłopie, mógłbyś dać sobie na wstrzymanie z tym biadoleniem - ripostuje ostro Zbyszek.

- Czy my w ogóle kiedyś dojdziemy do tego schroniska? Nie wiem ile jeszcze zdołam przejść, ale boję się, że w końcu padnę, i nic ani nikt nie zdoła mnie podnieść - nerwowo odzywa się Agnieszka - a jak mam być szczera, bardzo nie chciałabym tu zostać do wiosny w charakterze sopla lodu.

- Słuchajcie, ja już nie dam rady dalej. Mam chyba odmrożone stopy i ręce i nie mam już sił - jęczy Magda, siadając na ciśniętym w śnieg plecaku - nie pójdę już ani kroku. Zostawcie mnie tu i szukajcie dalej sami tego cholernego schroniska.

- Przestańcie bredzić od rzeczy! Bierzcie się w garść i wstawajcie. Idziemy! Schronisko jest niedaleko przed nami. Oczy w ręce i do przodu. Za dwadzieścia minut będziemy na miejscu - mówiąc to z niezachwianą pewnością w głosie, daję do zrozumienia, że jest to diagnoza ostateczna i niepodważalna.

Nie przestaję jednak zastanawiać się, co dalej, bo nie jest to wcale takie oczywiste. Kierunek się zgadza, ale jak go utrzymać? Wiatr, właśnie wtedy, gdy jest potrzebny, jak na złość słabnie. Mgła nie ustępuje. Możemy rzeczywiście przejść kilkadziesiąt metrów od schroniska i nie zauważyć budynku.

Krok za krokiem, po omacku, zmordowani nieludzko, bardziej już siłą woli niż mięśni, brniemy po kolana w świeżym śniegu, znowu zapadając się co chwila. Plecaki nasiąknięte wilgocią przybrały na wadze. Ciążą potwornie. Mokre czapki i rękawice zesztywniały od mrozu. Zaczynają zamieniać się w lodową skorupę. Na twarzy mam twardą maskę ze śniegu i lodu. Każdy krok wysysa resztki sił. Wytężam znowu wzrok, próbując dostrzec cokolwiek. Światełko...? Nie, to chyba przywidzenie... Jeszcze raz. W ciemności coś zamigotało i zgasło. Jeszcze kilka kroków w przód. Teraz już nie ma wątpliwości. Światło jest nikłe, ale widać je zupełnie wyraźnie. Zaczynają majaczyć ściany, komin, dach. Jesteśmy uratowani.

W drzwiach schroniska zerkam na zegarek. Minęła dziewiętnasta. Podejście z Roztoki zajęło nam prawie siedem godzin. Samo przedarcie się przez próg trwało ponad cztery godziny. Mordercze cztery godziny. W normalnych warunkach, nawet zimą, cała droga od schroniska w Roztoce zajmuje maksymalnie trzy i pół godziny.

Kiedy stanęliśmy w drzwiach jadalni, siedzący tam ludzie wpadli w chwilowe osłupienie. Nie spodziewali się, by ktokolwiek dotarł tu jeszcze tego dnia, przy tak parszywej pogodzie. Więc patrzyli na nas jakby ujrzeli zjawy. Bo też pierwsze wrażenie przywodziło na myśl zabłąkane duchy tatrzańskie. Wyglądaliśmy żałośnie. Twarze sino blade, wzrok mętny, lekko nieprzytomny, odzież zasypana śniegiem i sztywna od mrozu, sople lodu zwisające z głowy zamiast włosów, oszronione brwi.

Pierwsze zaskoczenie jednak szybko minęło i po chwili wszyscy rzucili się ku nam. Pomagali zdejmować plecaki i przemoczone, zlodowaciałe kurtki i czapki. Ściągali zamarznięte rękawiczki ze zdrętwiałych rąk. Bez ich pomocy pewnie stalibyśmy tak albo siedli w miejscu i nie drgnęli przez najbliższe pół godziny.

- Zdejmij te buty, są kompletnie mokre, odmrozisz sobie stopy. Zaraz przyniosę ci suche skarpety i kapcie.

- Siadajcie, tu jest jeszcze gorąca herbata i kawałek szarlotki.

- Ściągaj tę mokrą kurtkę, włóż mój sweter, trzęsiesz się z zimna.

- Zostaw ten plecak, zdążysz go rozpakować, pij herbatę póki gorąca. Zaraz się dowiem, co mają jeszcze w kuchni ciepłego.

I wreszcie, gdy już całą piątką siedzieliśmy popijając herbatę i wcinając resztki szarlotki, padło zasadnicze pytanie, które widać gnębiło obecnych od chwili naszego wkroczenia na salę:

- Co wam u licha strzeliło do głowy, by leźć tu w taką pogodę. Życie wam niemiłe?

- Jak wychodziliśmy w południe z Roztoki pogoda była pierwszoklaśna, ani jednej chmurki.

- Tak? Patrzcie, a tu sypie prawie od rana.

To była znajoma atmosfera Doliny Pięciu Stawów, miejsca jedynego w swoim rodzaju w Tatrach. Najwyżej położone schronisko po polskiej stronie. Enklawa turystów wysokogórskich. Gniazdo taterników. Azyl zarażonych Tatrami. Z ludźmi gotowymi do niesienia pomocy, "... bez względu na porę roku, dnia i stan pogody ..."

* * *

Siedzimy w jadalni, nie spiesząc się jemy śniadanie. Z poważniejszego wyjścia nici. Świeży puch wisi na zboczach. Zejdzie z nich dziś niejedna lawina. Ranek wstał szary, ponury i wietrzny. Pogoda najwyraźniej nie zmierza się poprawić. Najambitniejszy plan na dziś to spacerek po Dolinie, po południu, gdy śnieg trochę osiądzie. Zresztą, trzeba odpocząć. Wprawdzie zły nastrój prysnął jak bańka mydlana po wygodnie przespanej nocy i obfitym śniadaniu, ale wczorajszy dzień dał nam porządnie w kość i organizmy wymagają regeneracji.

Dyskutujemy o emocjach minionego popołudnia, klnąc na pogodę, wiatr, śnieg i brak kondycji, jeszcze poddenerwowani, ale diabelnie zadowoleni z siebie i przeżytej przygody. Zmęczenie powoli mija. Pozostaje zaskoczenie, że tak łatwy teren wycisnął z nas resztki sił i satysfakcja, że nie daliśmy się górom i śnieżycy. Będzie co wspominać. A swoją drogą - to zastanawiające, ale w tatrzańskich i w ogóle górskich opowieściach zawsze musi być element dramatyczny. Ktokolwiek opowiada swoje przeżycia z Krainy Wiecznych Skał, sięga zawsze po historie z dreszczykiem, w każdej z tych opowieści pojawia się zmaganie z jakimś żywiołem, pokonywanie własnych słabości i strachu, przezwyciężanie ogromnego ryzyka, nieustanne zagrożenie życia. Zupełnie jakby nie było jasnych, słonecznych, pogodnych i spokojnych dni, udanych przejść bez komplikacji. Tak naprawdę tych normalnych dni statystycznie jest zapewne o wiele więcej, ale one nie zapadają w pamięć tak, jak te sceny budzące dreszcz emocji. Można, by nawet zaryzykować stwierdzenie, że wybierając się w Tatry, Alpy czy inne tereny skaliste, góromani zakładają, że zdarzy się coś ekstremalnego. I kto wie, czy nie także to nas w góry przyciąga. Gdyby było całkiem bezpiecznie, nie byłoby aż tak ciekawie. Gdyby po Tatrach prowadziły łatwe, gładkie drogi - pewnie byśmy tu wcale nie przyjeżdżali.

Racjonalnego wytłumaczenia nie ma tu za grosz. Tłuczesz się niewygodnym pociągiem całą noc. Leziesz godzinami pod górę, z ciężkim brzemieniem na plecach. Marzniesz, mokniesz, grzęźniesz po kolana w śniegu, wypruwasz z siebie żyły w nadludzkim wysiłku. Dajesz wiatrowi pomiatać sobą i ciskać bezwładnie po zboczu. Drętwiejesz z zimna i strachu, ale idziesz dalej, ryzykując życiem. W schronisku jesz byle co, śpisz byle gdzie, budząc się nieraz z zimna i niewygody w środku nocy, o ile w ogóle zdołasz zasnąć, czując rwący ból każdego nadwerężonego mięśnia. A rano piszczysz z radości, kwitniesz z zadowolenia i planujesz następną porcję samoudręczenia. Gdzież tu logika? Ale konia z rzędem temu, kto znajdzie choć krztynę logiki w rozumowaniu i zachowaniu tatrzańskich łazików, w tej "kapliczce straceńców", w tej irracjonalnej krainie obłąkanych fanatyków, gotowych rzucić wszystko dla kilku dni spędzonych wśród skał.

Warszawa, luty 2005




strona: 5/5
1 2 3 4 5 


•  Z zpartym tchem   Zgłóś moderatorowi do usunięcia
 betyloo      16:14 Pią, 21 Lis 2008
Powiem szczerze; przeczytałam już wiele tego typu opowiastek i za każdym razem po prostu wciska mnie w fotel z emocji. Podziwiam ludzi, którzy przeżyli coś takiego i nie stracili głowy w danym momencie, kiedy się wydaje, że nie dadzą rady a przyroda sprzysięgła się przeciwko nim.
Nawet " ceprostrada" może okazac się nie taką łatwą jak ją opisują.
Niestety wybierając się w góry nie myślimy o potencjalnej śmierci. Idziemy z bagażem pozytywnych wrażeń , mając nadzieję na przeżycie fajnej przygody, zobaczenia cudnych widoków , może niedźwiedzia albo świstaka? A mgła? Kto oniej myśli gdy świeci słońce?
A może jednak warto zastanowic się?





«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    13119





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2024