E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Nowiny
 Przegląd prasy i nowin
   Zakopane
   Tatry
   Podhale
   Kultura
   Narty
Felietony
Opowiadania
Multimedia
Gastronomia
Fotoreportaże
Dziennikarze PPWSZ
Kalendarz imprez
Pogoda/kamery
Ogłoszenia
Forum dyskusyjne
Redakcja
 Reklama
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane
 nawigacja:  Z-ne.pl » Portal Zakopiański

Felietony
JEDEN FAŁSZYWY KROK
(Andrzej Dryszel )

źródło: Artykuł udostępniony przez Tygodnik Przegląd - www.przeglad-tygodnik.pl


strona: 2/4
1 2 3 4 


Nikt nie woła

Wyjaśnienia nie doczeka się już chyba nigdy zdarzenie, do którego doszło równo 80 lat temu. 46-letni Kazimierz Kasznica z żoną i 12-letnim synem szedł 3 sierpnia z Pięciu Stawów Spiskich (Słowacja) do Łysej Polany. Szlak wiódł przez wysoko położoną Lodową Przełęcz (2376 m), wiało, padał deszcz. Kasznica chętnie przyjął zatem propozycję jednego z czterech taterników poznanych w schronisku Tery'ego, by wszyscy wracali razem. Taternicy szli jednak znacznie szybciej, wkrótce więc z Kasznicami został tylko ten, który zaproponował im wspólny marsz, 21-letni Ryszard Wasserberger, a trzech - Stanisław Zaremba oraz bracia Alfred i Jan Alfred Szczepańscy (później literat i krytyk) - ruszyło do przodu, wieczorem byli w Zakopanem. Rodzina Kaszniców i Wasserberger po południu osiągnęli Lodową Przełęcz, wydawało się, że najgorsze za nimi. O tym, co stało się później, wiadomo tylko z relacji Zofii Kasznicy, jedynej z całej czwórki, która przeżyła. Gdy szli w dół, jej syn Wacław był bardzo zmęczony, Wasserberger prowadził chłopca pod ramię, matka dźwigała jego plecak.

Około godz. 17, już na wysokości 1890 m, Kazimierz Kasznica oświadczył, że bardzo źle się czuje i nie może dalej iść. Wasserberger powiedział, że również jest kompletnie wyczerpany, 12-letni Wacław nie mógł utrzymać się na nogach. Zofia zaprowadziła syna i Wasserbergera za głaz, by ochronić ich przed wiatrem, dała im na wzmocnienie czekoladę i parę łyków koniaku. Niemal nieprzytomnemu mężowi również wlała do ust koniak i usiłowała zaciągnąć go za głaz, ale nie mógł już iść (sama, jak powiedziała później, koniaku nie piła). Wróciła do tracącego przytomność syna. Chwilę później obaj zmarli. Wasserberger majacząc, wstał, ale natychmiast upadł, łamiąc rękę i raniąc się w głowę. Po paru minutach i on nie żył.

Zofia Kasznica dwie noce siedziała przy zwłokach. Zimno, deszcz i wiatr sprawiły jednak, że nikt nie szedł tym szlakiem. Po 37 godzinach czekania kobieta, w zadziwiająco dobrej kondycji, zeszła do Łysej Polany, gdzie spotkała Mariusza Zaruskiego, naczelnika TOPR. Ratownicy po dwudniowej wyprawie znieśli ciała do Zakopanego.

Do dziś nie wiadomo, co w ciągu kilku minut spowodowało śmierć trzech osób w różnym wieku i o różnej kondycji. Sekcja wykazała obrzęk płuc i zatrzymanie akcji serca z nieznanych przyczyn, postępowanie w tej sprawie umorzono. Podejrzewano oczywiście, że Zofia mogła zatrutym koniakiem zamordować męża, syna i jedynego świadka (dobijając go, gdy słabiej reagował na truciznę), zwłaszcza że mimo poszukiwań nigdzie nie znaleziono butelki z trunkiem, a z relacji trzech taterników, którzy szli szybciej, wynikało, że butelka rzeczywiście była. Dlaczego jednak Zofia czekałaby na zimnie aż 37 godzin przy zwłokach, zamiast iść w dół? Dlaczego od razu powiedziała, że nie piła koniaku? Jaki byłby wreszcie motyw tak wymyślnej zbrodni? W rozwiązaniu zagadki mogłaby zapewne pomóc wiedza o dalszych losach Zofii Kasznicy (całkiem niepotwierdzone plotki mówiły, iż po paru latach ponownie założyła rodzinę) albo ponowna sekcja zwłok z wykorzystaniem najnowszych zdobyczy medycyny sądowej.

Bardziej prawdopodobne jest jednak, iż do tragedii przyczyniło się to, że Kazimierz Kasznica był człowiekiem wysoko postawionym - prokuratorem, występującym w Sądzie Najwyższym. Rok 1925 był zaś w Polsce okresem niepokojów społecznych, zapadały wyroki wydawane przez sądy doraźne. Niewykluczone więc, że Kasznica padł ofiarą aktu terroru lub zemsty i ktoś podarował mu zatruty koniak.

A może nie było żadnej zbrodni i trzech ludzi po prostu zmarło niemal jednocześnie w wyniku ostrego zmęczenia, wypitego alkoholu i deficytu tlenowego?

W późniejszych latach zdarzały się w Tatrach podobne wypadki (choć bez alkoholu, bo od lat wiadomo, że picie mocnych trunków podczas górskiego wysiłku zagraża życiu).

W grudniu 1973 r. pięciu grotołazów wyruszyło do jaskini w zboczach Kominiarskiego Wierchu. Droga się przedłużała, postanowili więc zabiwakować. W ciągu niespełna pół godziny, od 22 do 22.30, dwóch z nich zmarło - najpierw majaczyli, potem stracili przytomność. Trzej pozostali spędzili noc przy zwłokach, a następnego dnia w niezłej formie zeszli do Kir i zawiadomili GOPR. Michał Jagiełło brał udział w akcji: - Nie mogłem uwierzyć w ten meldunek. Jak to, zmarli z wyczerpania? Szedłem potem do nich, to nie była żadna sroga zima. Analizowaliśmy ten wypadek, powodów mogło być wiele. Może dłużej uczyli się do egzaminów, mało spali, mieli słabszą psychikę? Stres zabija - mówi.




strona: 2/4
1 2 3 4 

«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    33123





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2024