|
A oto relacja z pierwszej reki:
06.2007 RYSY – JAK BYŁO NAPRAWDĘ? 06/2007 (68)
Podczas sobotniego (16 VI 2007) wejścia na Rysy, o godz. 13.15 byliśmy świadkami tragedii młodego turysty (wspinacza?) z Zakopanego. Kiedy podchodziliśmy szlakiem w okolicy Buli pod Rysami, usłyszeliśmy z góry głośny, krótki krzyk. Po chwili kilkadziesiąt metrów nad nami zobaczyliśmy człowieka, zsuwającego się po śniegu, leżącym w stromym żlebie poniżej Rysy.
Kiedy podbiegliśmy do leżącego bez ruchu na śniegu chłopaka, stwierdziliśmy, że ma bardzo poważne obrażenia i stopniowo traci oddech. Wezwaliśmy telefonicznie TOPR i przez około 15 minut, do przylotu helikoptera, reanimowaliśmy nieprzytomnego (jeden z nas, Adam, jest lekarzem, po specjalnym kursie pierwszej pomocy). Stosowaliśmy m.in. masaż serca i sztuczne oddychanie. Po przybyciu ratowników pomagaliśmy przez kolejny kwadrans w prowadzeniu dalszej akcji reanimacyjnej. Tymczasem w chwilę po nas obok rannego siedemnastolatka pojawił się dziwnie zachowujący się mężczyzna – próbował przeszkadzać nam w akcji reanimacyjnej, krzyczał coś głośno, był podekscytowany, biegał i strącał kamienie w stromym i zaśnieżonym żlebie, stwarzając zagrożenie dla siebie i idących niżej turystów. Po przylocie śmigłowca starał się za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę ratowników.
Jak dowiedzieliśmy się później, ów mężczyzna już w drodze powrotnej do schroniska i potem do Zakopanego opowiadał niestworzone historie o tym, że trzej chłopcy pobili się na ścianie, że byli pijani, a ofiara wypadku została przez pozostałych dwóch strącona. Okazało się, że człowiek ten nie po raz pierwszy próbuje w bardzo kontrowersyjny sposób zwrócić na siebie uwagę. W Izbie Przyjęć zakopiańskiego szpitala wykrzykiwał podobno, że "był świadkiem morderstwa", że zmarły Kuba "został zepchnięty w przepaść". To właśnie on był owym "tajemniczym świadkiem", który – jak podawały media – miał zgłosić się do szpitala w Zakopanem i na wieść o zgonie poszkodowanego opowiedzieć o "morderstwie pod Rysami".
Biorąc pod uwagę fakt, iż dziwnie zachowujący się człowiek pojawił się obok nas wkrótce po tym, jak ofiara wypadku zjechała ponad 300 metrów zaśnieżonym żlebem, jesteśmy przekonani, że nie mógł on widzieć okoliczności odpadnięcia turysty ze ściany, tym bardziej że wspinająca się trójka zachowywała się cicho i żadne odgłosy nie kierowały uwagi w tamtą stronę.
W czasie akcji reanimacyjnej pomagał nam też turysta, który opowiedział później, że w drodze na Rysy, kiedy był już na grzędzie, usłyszał krzyk i zobaczył spadającego człowieka. Jak twierdził, chłopak poleciał do tyłu, wykonał obrót w powietrzu i przynajmniej raz uderzył głową w skałę, następnie opadł do podnóża ściany i zaczął zsuwać się coraz szybciej wąskim żlebem.
Rysy (2499 m) ze śnieżną Rysą. W prawo biegnie ciemny kontur grani zachodniej z widocznym ząbkiem turni żargonowo zwanej Innominatą. Kolor niebieski: droga WHP 1018; linia przerywana – przypuszczalny lot Kuby w terenie skalnym; linia różowa – jego ześlizg po językach śnieżnych (ok. 100 m wysokości, razem ze skałą ok. 150 m). W dole Kocioł pod Rysami, za granią – Czeski Szczyt a nad nim wierzchołek Wysokiej.
Z relacji dwu towarzyszy tragicznie zmarłego dowiedzieliśmy się, że we trójkę próbowali wejść wyraźną stromą rynną powyżej Rysy, biegnącą ukosem w kierunku zachodniej grani, na lewo od tzw. Innominaty. Była to najprawdopodobniej trójkowa droga Szczepańskiego i Zaręby z 1926 roku. Chłopcy nie byli związani liną, a Kuba, który spadł ze ściany, jako jedyny nie miał na głowie kasku. Szedł jako drugi, kiedy odpadł, wspinający się przed nim Maciek postanowił z racji trudności nie schodzić w dół i kontynuował wspinaczkę w kierunku grani. Z kolei Michał, który wspinał się jako trzeci, pospiesznie zszedł na dół do miejsca, w którym do przybycia ratowników próbowaliśmy walczyć o życie Kuby.
Kiedy śmigłowiec wraz z rannym i ratownikami odleciał do Zakopanego, rozmawialiśmy chwilę z towarzyszem poszkodowanego, który zszedł ze ściany. Chłopak był bardzo zaniepokojony brakiem kontaktu z kolegą, który wspinał się jako pierwszy i pozostał w ścianie. Po poinformowaniu dyżurnego ratownika z Morskiego Oka o sytuacji, kontynuowaliśmy marsz na Rysy, co chwila nawołując po imieniu owego trzeciego z niefortunnych wspinaczy czyli Maćka.
W połowie grzędy zobaczyliśmy schodzącego szlakiem nastolatka w niebieskiej kurtce i w kasku. Okazało się, że to właśnie poszukiwany przez nas Maciek. Jak nam powiedział, przeszedł drogę do grani zachodniej i po wejściu na Rysy zaczął schodzić szlakiem. Pytał nas o los kolegi i był wstrząśnięty jego poważnym stanem.
My obaj po wejściu na Rysy zeszliśmy przez Chatę pod Rysami w kierunku Popradzkiego Stawu. Nasze nadzieje, że chłopakowi uda się przeżyć wypadek, rozwiał telefon z informacją o jego śmierci w zakopiańskim szpitalu. Jakże wielkie było nasze zaskoczenie, kiedy w niedzielne południe na Przełęczy pod Chłopkiem odebraliśmy telefon od znajomego, który w radio RMF – FM usłyszał o relacji naocznego świadka na temat bójki i zepchnięcia turysty w przepaść Kotła pod Rysami. Na kilku portalach internetowych pojawiły się tytuły w rodzaju: "Morderca zepchnął chłopaka w przepaść? " czy "Zmarły w Zakopanem turysta mógł zostać zepchnięty w przepaść". Jest oczywiste dla każdego, że media, które bezkrytycznie i bez zastanowienia publikują tego typu informacje, wyrządzają wielką krzywdę towarzyszom ofiary wypadku, a także rodzinie tragicznie zmarłego młodego człowieka. Tego typu kłamstwa należałoby niezwłocznie prostować, a stare wersje usuwać z serwisu. Przez chęć zdobycia sensacyjnego "newsa" i nieodpowiedzialność dziennikarzy RMF FM – bo na tę właśnie rozgłośnię powoływały się gazety i portale, publikujące informacje o domniemanym udziale kolegów w śmierci młodego taternika – wielu spotkanych przez nas w niedzielę turystów, którzy słyszeli o wypadku, wierzyło, że tragicznie zmarły chłopak padł ofiarą "bójki podczas wejścia na Rysy".
Inna sprawa, to poważne nieścisłości w wypowiedziach na temat tragedii w rodzaju: "turysta spadł z grzędy" (z relacji świadków i pozostałych dwu wspinaczy wiemy, że wchodził ukośnym zacięciem po przeciwnej stronie Rysy, poza tym z grzędy spadłby w zupełnie innym miejscu i musiałby zsuwać się innym żlebem) lub o tym, że to "towarzysze poszkodowanego udzielili mu pomocy" (jeden z nich poszedł dalej, obawiając się schodzenia w trudnym terenie, drugi, który wspinał się o paręset metrów powyżej miejsca reanimacji, dotarł do nas dopiero po około kwadransie). W dziennikach radiowych i telewizyjnych mówiono stale o wypadku podczas "wejścia" na Rysy, nie było to jednak wejście turystyczne, lecz wspinaczka trudną drogą bez asekuracji, choć może (tego nie wiemy) z wspinaczkowym przygotowaniem ze sztucznych ścianek.
Jesteśmy wstrząśnięci tym, że mimo desperackich wysiłków nie udało się uratować młodego, dopiero wchodzącego w życie człowieka, a tym bardziej bolesne jest to, że jakiś niezrównoważony osobnik próbuje winić za tę tragedię kolegów chłopaka, którzy i tak z pewnością przechodzą teraz bardzo trudne chwile. A to że poważne media rzucają się na niesprawdzoną i niewiarygodną sensację budzi już tylko niesmak. Do Rodziny Kuby kierujemy tą drogą słowa naszego najszczerszego współczucia i żalu.
Jan Nyka, Adam Sternik
|