Kontrowersje. Gdy nie znaleziono na Byrcyna haka urządzono nań nagonkę.
Dobro wspólne, rzecz ważna. Ale nawet ono nie usprawiedliwia wchodzenia siłą na cudze. Po prostu trafiła kosa na kamień. I się złamała. Było myśleć wcześniej – pisze Marek Lubaś-Harny.
Mogłoby się wydawać, że święte prawo własności jest jednym z fundamentów obecnego ustroju. Korzystają z niego w naszym kraju nawet złodzieje, jeśli tylko są wystarczająco sprytni. Korzysta masa ludzi, którzy w posiadanie ziemi, kamienic i innych obiektów weszli dopiero co, i to czasem w dość niejasnych okolicznościach. Również w Zakopanem dałoby się takich wątpliwych przypadków wskazać przynajmniej kilka dziesiątków. I co? I nic. Tylko w jednym przypadku świętość prawa własności bywa bez żadnego wstydu kwestionowana. Ten wyjątek to rodzina Gąsieniców Byrcynów.
Kiedy swą rolniczą działkę na zboczu Gubałówki postanowili ogrodzić i zasadzić na niej drzewka, podniósł się krzyk, że to aspołeczne szkodniki, że niszczą Zakopane, narciarzy szykanują, a góralom odbierają źródło utrzymania. I nieważne, że za Byrcynami stoi prawomocny wyrok sądowy. Nieważne, że zasiedzeni są na Gładkiem z dziada pradziada, że byli tu długo przed tym, jak Zakopane stało się modne, a na Gubałówce rozpanoszyły się Polskie Koleje Linowe. Nieważne, że o swoją własność musieli stoczyć długi bój z państwowym potentatem, który przez kilkadziesiąt lat korzystał z prywatnej własności prawem kaduka. Krótko mówiąc, nie mają znaczenia żadne rozsądne argumenty, skoro okrzyczano ich już wrogami publicznymi Zakopanego.
Mało kto z tych, którzy oskarżają Byrcynów o najgorsze intencje, pamięta dzieje ich zmagań z potężnym zakopiańskim (i nie tylko) lobby. A bez tego trudno zrozumieć dzisiejsze nieprzejednanie tej rodziny. Przypomnijmy więc, że konflikt zaczął się w momencie, kiedy na fali ustrojowych przemian Wojciech Gąsienica Byrcyn został dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego. Z perspektywy czasu można powziąć podejrzenie, iż za tą nominacją stało przekonanie, że „Wojtuś nie podskoczy”. Plany zawłaszczenia Tatr były bowiem przebogate. Począwszy od prób przekształcenia całego masywu Krokwi w narciarski cyrk, kosztem wyrąbania wielu hektarów parkowego lasu, aż po propozycję prywatyzacji… Kasprowego Wierchu. Byrcyn, mający opinię człowieka cichego i uległego, poety i badacza, zapatrzonego w „kozicki” i „świstacki”, wydawał się zapewne niektórym idealnym kandydatem na marionetkę w ich rękach.
Kto jednak na to liczył, ten się przeliczył. „Wojtuś” okazał się przeciwnikiem niespodziewanie twardym. Nie zważając na żadne naciski, robił to, do czego został jako urzędnik państwowy powołany – bronił tatrzańskiej przyrody. I obronił. Ku wściekłości stronników inwestycyjnego lobby. Uczucie ich zawodu najdosadniej wyraziła pewna góralka handlująca na Krupówkach: „Myśleli my, ze on będzie swój, ba on, skurcysyn, gorsy jako obcy”.
Rychło konflikt przeniósł się na Gubałówkę, gdzie położona jest Byrcynowa ojcowizna. Pewnego dnia przed kilkunastu laty spychacze wjechały bez porozumienia z właścicielami na prywatne działki. Tu wycięto pod osłoną nocy prywatne drzewo, tam podkopano prywatny ogródek. A przede wszystkim w prywatne grunty wkopano instalację do sztucznego naśnieżania. Doszło nawet do rękoczynów. Byrcynów wprawdzie nikt nie tknął, jednak właściciel jednej z działek na górnej polanie, który próbował bronić swej własności, dostał łomot i to od… funkcjonariuszy straży miejskiej.
Większość właścicieli w końcu się poddała i poszła na jakąś ugodę. Byrcynowie pozostali nieustępliwi, aż doprowadzili do zamknięcia trasy narciarskiej z Gubałówki. Czy to jednak znaczy, że nie mają racji? Mnie też szkoda tej góry. Co wszak nie znaczy, że chciałbym zjeżdżać po cudzej ziemi, jeśli właściciele sobie tego nie życzą. A nie życzą sobie, jak można się domyślać, bo zostali potraktowani z buta. Przez kilkadziesiąt lat narciarze śmigali przecież koło domu Byrcynów bez żadnych utrudnień z ich strony. Widać jednak miarka się przebrała.
Na Wojciecha Gąsienicę Byrcyna przez lata szukano jakiegoś haka. Nie znaleziono. Wtedy urządzono medialną nagonkę, pod domem organizowano pikiety. Rodzina wytrzymała i to. Teraz znowu gruchnęła wieść, że Byrcynowie chcą na własnej ziemi na Kotelnicy coś tam budować. No i co z tego? Proszę się przejść po Zakopanem i przyjrzeć, jakich cudeniek inni nabudowali, i to niekoniecznie na swoim. Byrcynom nie wolno?
Dobro wspólne, rzecz ważna. Ale nawet ono nie usprawiedliwia wchodzenia siłą na cudze. Po prostu trafiła kosa na kamień. I się złamała. Było myśleć wcześniej. Więc teraz odwalcie się od Byrcynów.
m.harny@gk.pl