Czytelnicy interweniują.
Zakopane tonie w śniegu. Tradycyjnie po każdorazowym kursie pługów śnieżnych ulice są przejezdne, ale rosną śniegowe bandy na chodnikach. W ruch idą łopaty. Śnieg trafia z powrotem na jezdnię.
Do naszej redakcji zadzwoniła rozeźlona Czytelniczka, która nie wytrzymała kolejnych starć z odśnieżającymi swe posesje zakopiańczykami. - Nie może być tak, żeby zasypywać śniegiem dopiero co odśnieżone drogi. Co roku to samo: śnieg z posesji rzucany jest na jezdnię, żeby go auta rozjeździły. To jest tworzenie zagrożenia. Ja sama jestem zmotoryzowana, codziennie dojeżdżam do pracy. Pod koła lądują zwały śniegu z chodników, ale także z parkingów. Do groźnych sytuacji dochodzi np. na skrzyżowaniu przy "Watrze". Auta wpadają w poślizg, boksując w rozrzucanym przez parkingowego śniegu.
Tego typu sytuacje to, niestety, od lat norma nie tylko na zakopiańskich drogach. Lokalni biznesmeni, właściciele pensjonatów oszczędzają na wywozie śniegu. Pół biedy, kiedy w pobliżu płynie potok, bo wtedy w nim ląduje nadmiar białego puchu zgarnięty z chodnika czy miejsc parkingowych. Jednak tam, gdzie wody nie ma - odgarnięte przez pług kolejne warstwy śniegu lądują z powrotem na jezdni.
Trudno się dziwić gospodarzom czy właścicielom prywatnych posesji. Usuwają śnieg z chodników, bo jeśli tego nie zrobią, grozi im stuzłotowy mandat. Tyle że jeśli wyrzucają śnieg na jezdnię, mogą też odpowiadać za stworzenie zagrożenia. I to odpowiadać przed sądem, jeśli dojdzie do stłuczki. A wtedy koszty, jakimi zostaną obarczeni, będą już dużo wyższe. Może więc prowadzącym parkingi bardziej się opłaci raz na czas zlecić służbom komunalnym usunięcie nadmiaru śniegu? (RAV)