Urodził się w 1930r w Krakowie i tu rozpoczął naukę w szkole powszechnej. Ukończył ją już w czasie okupacji kontynuując edukację w szkole zawodowej i równocześnie pracując jako praktykant w Zakładach Naprawy Aparatury Filmowej. Szkołę średnią ukończył po wyzwoleniu i (jako dyplomowany tele-radio technik) podjął pracę w krakowskich Zakładach Kinotechnicznych a parę miesięcy później w Wytwórni Filmów Oświatowych. „Film to była moja druga pasja – wspomina – bo pierwszą było lotnictwo, z którym „kontakt” miałem już we wczesnym dzieciństwie (i tu pokazuje zdjęcie wykonane ok. 1934r w prawdziwym samolocie ustawionym na krakowskim rynku). Jako nastolatek tak marzyłem o lataniu, że w czasie okupacji robiłem wyprawy w pobliże lotnisk w Rakowicach i Balicach, by choć z daleka popatrzyć jak lądują i startują samoloty Luftwaffe. Po wojnie trenowałem lekkoatletykę w Harcerskim Klubie Sportowym. Kiedyś, wracając z treningu, zupełnie przypadkowo zobaczyłem ogłoszenie o kursie szybowcowym organizowanym przez Sekcję Lotniczą Studentów Wydziałów Politechnicznych AGH. Na kurs zgłosiłem się jesienią 1946r i tak się wszystko zaczęło...” Po kursie teoretycznym odbył szkolenie praktyczne w lataniu szybowcami na lotnisku w Balicach a następnie, latem 1947r, został skierowany do Szkoły Szybowcowej w Polichnie. Mając już uprawnienia, kontynuował szkolenie szybowcowe w krakowskiej Sekcji Lotniczej – marzył jednak o samolotach. Szkolenie samolotowe odbył w 1948r w Cywilnej Szkole Pilotów i Mechaników w Ligotce Dolnej i jako wyszkolony już pilot wstąpił do krakowskiego Aeroklubu. W 1949r został członkiem Zarządu a w 1950r prezesem Aeroklubu. Latanie i praca społeczna pochłaniała dużo czasu, więc władze ówczesnej Ligi Lotniczej zwróciły się do Wytwórni Filmów Oświatowych z prośbą o jego czasowe urlopowanie. W 1950r objął posadę etatowego kierownika Aeroklubu. „Trochę żal mi było pracy z filmowcami – mówi – ale chęć latania była większa...” Pracując w Aeroklubie przeszedł wszystkie szczeble kariery lotniczej: był w nim m.in. instruktorem samolotowym i szefem wyszkolenia. Przede wszystkim jednak zyskał duże doświadczenie lotnicze i pewnie to zadecydowało, że dostał propozycję pracy w lotnictwie sanitarnym. „W bieżącym roku – opowiada - minie sześćdziesiąta rocznica mojego pierwszego „lotu sanitarnego”. Odbyłem go na aeroklubowym samolocie typu Piper wtedy, gdy zorganizowane lotnictwo sanitarne jeszcze nie istniało. Był lipiec 1950r. Zadzwonili do nas lekarze z Nowego Sącza, że potrzebna jest natychmiast krew dla kobiety leżącej na stole operacyjnym. Polecieliśmy, ale w Nowym Sączu nie było lotniska - trzeba było lądować w przygodnym terenie pod miastem, gdzie tą krew odebrała od nas karetka szpitalna. Wykonywałem potem takie loty jeszcze wielokrotnie. Miałem z nich wiele satysfakcji, bo mogłem wykorzystać moje umiejętności niosąc pomoc komuś potrzebującemu. Propozycję pracy w lotnictwie sanitarnym przyjąłem więc bez wahania...” Zawodowym pilotem sanitarnym został w 1959r. Rok później, w pierwszej grupie pilotów sanitarnych, przeszedł szkolenie w pilotażu śmigłowcowym w OSL w Dęblinie. Właśnie wtedy Centrala zakupiła pierwszy śmigłowiec SM1 przeznaczony dla rejonu Bieszczadzkiego, w 1961r poleciał więc do Sanoka organizować tamtejszy ZLS. Bieszczadzkie loty były jego pierwszymi doświadczeniami w ratownictwie górskim. W 1962r zabezpieczał jako pilot sanitarny (wraz z ówczesnym szefem wyszkolenia CZLS Jerzym Szymankiewiczem) Saneczkarskie Mistrzostwa Świata w Krynicy, a dwa tygodnie później Mistrzostwa FIS w Zakopanem. Był to okres, w którym (dzięki staraniom ówczesnego lekarza naczelnego GOPR dr Adama Janika) rodziło się porozumienie o współpracy między ZLS a GOPRem. W 1963r odbył swój pierwszy lot tatrzański – wezwany do transportu rannej turystki z Dol. Pięciu Stawów. Była to pionierska akcja ratunkowa w Tatrach z użyciem śmigłowca. Ponieważ porozumienie z GOPR nabrało realnych kształtów czterech pilotów ZLS zostało przeszkolonych i zaprzysiężonych w różnych grupach GOPR – Tadeusz Augustyniak złożył w 1969r przysięgę ratownika w Grupie Podhalańskiej. Zaczęły się szkolenia i akcje górskie. „Początkowo – mówi – lataliśmy na śmigłowcach SM1 i SM2. Wylatałem na nich ok. 900 godzin, z czego połowa to loty w górach”. Jakość tych akcji zmieniła się w 1973r, kiedy ZLS zakupiła w Świdniku pierwsze MI2 w wersji sanitarnej. W 1974r przeszedł szkolenie w ośrodku ratownictwa śmigłowcowego w Szwajcarii. „Będąc w Air-Zermatt – opowiada – miałem okazję polatać śmigłowcami Lama i Alouette, które były w tym czasie używane do akcji górskich na Zachodzie...” W 1975r rozpoczął nowy rozdział – stałe dyżury śmigłowcowe w Zakopanem. Został wtedy członkiem Grupy Tatrzańskiej GOPR. Wykonując przez lata setki lotów ratowniczych w górach zajmował się też przygotowaniem zmian w przepisach lotniczych, czego efektem jest (obowiązujący do dziś) tzw. 20 rozdział Instrukcji Wykonywania Lotów w Lotnictwie Sanitarnym. Prowadził szkolenia ratowników morskich. Ma za sobą „egzotyczną, wykonaną dla WSK Świdnik, prezentację śmigłowców MI2 w Iranie (w 1975r) oraz testy w Tatrach (wraz z załogą fabryczną WSK) prototypu śmigłowca Kania. W 1991r osiągnął wiek emerytalny – zrezygnował wtedy z kierowania Zespołem i podjął pracę na pół etatu przekazując swoje doświadczenia młodszym kolegom. Brał udział w akcjach latając MI2 i (pozyskanym przez TOPR w 1993r) Sokołem do 1995r, kiedy to definitywnie przeszedł na emeryturę. Za swą działalność uhonorowany wieloma odznaczeniami resortowymi i państwowymi m.in. (dwukrotnie) medalami Za Ofiarność i Odwagę oraz Krzyżami Kawalerskim i Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Od 1999r Członek Honorowy TOPR. Wśród dyplomów i orderów, dwie pamiątki zajmują w jego domu miejsce szczególne: fragment śmigła SM1, na którym jesienią 1970r, po awarii silnika, przymusowo przyziemiał w lesie pod Lubaniem (wszyscy uczestnicy wyszli z tego wypadku bez szwanku!) oraz otrzymaną na pożegnanie od kolegów ratowników góralską spinkę z emblematem TOPR i wygrawerowanym na odwrocie napisem „Bóg Ci zapłoć Tadziu”. Gdy pytam o wspomnienia z górskich akcji, mówi: „Wciąż mam w pamięci początki mojego latania w górach, w tym tą pierwszą akcję tatrzańską w Dol. Pięciu Stawów. Z lat nieco późniejszych pamiętam wypadek w rejonie Rysów, gdzie z Maćkiem Gąsienicą na pokładzie, improwizując, dorzuciliśmy linę do rannego taternika, zdjęliśmy go ze ściany i przenieśli w powietrzu na zamarzniętą płytę Czarnego Stawu. Widziałem takie akcje na szkoleniu w Zermatt, ale mój śmigłowiec nie miał wtedy wyciągarki i reszty potrzebnego w takich razach sprzętu. Pamiętam też pierwsze loty nocne w Tatrach. Po raz pierwszy leciałem tak do Polany Chochołowskiej. Leciałem nisko, świecąc sobie reflektorami, bo przecież MI2 nie miał takich przyrządów do nawigacji jakie ma dziś Sokół. Czasem bywało zabawnie: W czasie swoich pobytów na Groniku zachodził do nas na lądowisko w Zakopanem pułkownik Hermaszewski i bardzo go nasza praca interesowała. Zaproponowałem mu uczestnictwo w locie transportowym na Gąsienicową. Nad Halą podleciałem pod ściany, by pokazać jak robimy to w górach. Widać było na jego twarzy emocje a po wylądowaniu powiedział, że było to dla niego ogromne przeżycie. Wiele akcji, wiele lotów, wiele wspomnień... Wylatałem 5100 godzin na różnych typach samolotów oraz 3200 godzin na śmigłowcach. Ponad rok mojego życia spędziłem w powietrzu. Miałem szczęście - w moim przypadku liczba startów równa była liczbie lądowań...”
Tadeusz Augustyniak zmarł 6 stycznia 2011r. Gdy rozmawiałem z nim kilka miesięcy temu był chory, ale w dobrej formie. Nie myślałem, że może to być nasze spotkanie ostatnie. Została mi kaseta z nagraniem i kilka zdjęć. Zostało też wspomnienie miłego, ciepłego, serdecznego człowieka, którego pasją życia było ratownictwo śmigłowcowe, o którym tak pięknie potrafił opowiadać.
Jerzy Tawłowicz