Wdowa po policjancie tuła się jak bezdomna. Kobieta koczuje u znajomych, by przeżyć mrozy.
Krystyna Niesmaczny, wdowa po policjancie, tuła się po całym Zakopanem, bo w swoim mieszkaniu ma zimniej niż na zewnątrz. Właściciele domu przy ul. Chałubińskiego w Zakopanem odłączyli jej ogrzewanie, prąd, wodę... Mówi, że gdyby nie życzliwość ludzi, pewnie już by zamarzła. - A może lepiej byłoby, gdybym zamarzła. Miałabym wreszcie spokój - płacze.
Pani Krystyna kilkanaście lat temu zamieszkała w domu przy ul. Chałubińskiego wraz z mężem policjantem, który dostał tam przydział. Budynek wówczas należał do starostwa.
W międzyczasie zmarł jej mąż. Potem zaczęły się kłopoty z mieszkaniem. - Nagle znaleźli się właściciele domu, wygrali sprawę w sądzie o odzyskanie domu i gdy pewnego dnia w listopadzie ubiegłego roku wróciłam z pracy, nie zapaliła się żarówka na klatce schodowej, ani w mieszkaniu - wspomina pani Krystyna. - Okazało się, że właściciele kazali odciąć prąd.
Wówczas pozostałe trzy rodziny opuściły dom przy Chałubińskiego. Pani Krystyna nie miała jednak dokąd iść.
Potem było tylko gorzej. Wyłączono ogrzewanie, wodę. - Jak już wodę wyłączyli, to zrobiło się naprawdę ciężko - tłumaczy kobieta. - Ale jeszcze jakoś próbowałam mieszkać. Szukałam jakiegoś lokalu w Zakopanem, ale za wynajem trzeba zapłacić co najmniej 900 zł miesięcznie, na co mnie nie stać. Prosiłam w gminie, w komendzie policji, ale nic nie wskórałam.
Tragicznie, jak twierdzi, zrobiło się kilka dni temu, jak przyszły prawdziwe mrozy. Pokazuje na pokojowy termometr w swoim mieszkaniu. Słupek rtęci zatrzymał się na minus 10 stopniach. Niżej już nie było. Zabrakło skali.
- Cieplej już jest na zewnątrz - wskazuje na termometr pani Krystyna, ubrana w puchową kurtkę i szalik. - Gdy wstałam rano z czwartku na piątek, ręce miałam zgrabiałe. Gdy zobaczyłam, że woda zostawiona w misce zamarzła, stwierdziłam, że dłużej nie można tu nocować.
W mieszkaniu zamarzły krany, spłuczka w toalecie, w pokoju i kuchni czuć stęchliznę, wszędzie panuje wilgoć.
Pani Krystyna zaczęła tułaczkę po Zakopanem. Śpi raz u jednych przyjaciół, raz u innych. Czasem w biurze rozkłada materac przy swoim biurku.
- Jestem bezdomna, muszę prosić ludzi, by mi pozwolili się umyć, wyprać rzeczy, wyprasować, przenocować - mówi z płaczem. - Ci właściciele to nie są ludzie. Bo ja zimą bym psa na ulicę nie wyrzuciła, a oni mnie wygonili! W mediach mówią, żeby w te mrozy pomagać bezdomnym, by nie zamarzli. Mnie nikt, oprócz przyjaciół, nie chce pomóc...
Burmistrz Zakopanego Janusz Majcher mówi, że to nie jest sprawa gminy, ale zakopiańskiej policji, bo to oni przydzielili zakładowe mieszkanie pani Krystynie i jej mężowi. Na nasze pytanie, czy nie może jej jako zakopiance pomóc i w tej ciężkiej sytuacji na jakiś czas zapewnić lokum, odpowiada, że nie ma nawet pół mieszkania komunalnego. A takich osób w naszym mieście jest więcej.
Niestety, mimo próby skontaktowania się z krakowskimi współwłaścicielami domu w Zakopanem, nie udało się nam z nimi porozmawiać. Telefon w ich mieszkaniu milczał.
H. Kraczyńska, G. Sikora