Wakacyjna praca młodych górali w USA to niezapomniana przygoda (7)
Siedem godzin - tyle dzieli góralki z serwisu sprzątającego od tatrzańskich szczytów, wyścielonych zielonymi pagórkami z drobnymi rozrzuconymi domami o spadzistych dachach. W wielu z nich mieszka niekompletna góralska rodzina, która każdej Wigilii zostawia dodatkowy talerz z myślą o krewnym w Ameryce. I niech ktoś wtedy spróbuje powiedzieć opuszczonemu dziecku, że zamiast wspólnych świąt tata pośle mu paczkę na ferie, albo zatroskanej matce, że córka w USA też zrobi podobny barszcz czerwony z uszkami. Marne pocieszenie, kiedy ojciec nie wróci prędko, bo dobrze płacą na budowie, a córka kupi gotowe potrawy, bo zabiegana na domkach nie ma czasu przygotować polskiej kolacji wigilijnej. Kiedy znów razem zasiądziemy do stołu wigilijnego? Takie pytanie zaprząta teraz głowy cleaning ladies - góralek sprzątających amerykańskie domki w Chicago.
10 KM NAD OCEANEM
Długa kolejka do okienka z odprawą paszportową, lekka nadwaga walizek, szybkie pożegnania i grzecznościowe rozmowy z często powtarzającym się „do kogo pani leci?". Tak wyglądają ostatnie chwile na podkrakowskim lotnisku w Balicach, które nawet oficjalnie nazywa się po angielsku Kraków Airport. Dla Grace z Cichego, Beci i ciotki Tereski z Morawczyny to były ostatnie chwile na polskiej ziemi od wielu, wielu miesięcy.
Kiedy pod halę odlotów podjeżdża autobus, pasażerowie porywają się ze swoich miejsc, aby w końcu wsiąść do kolosalnego boeinga ustawionego na pasie startowym. Samolot zabierze do legendarnej Ameryki, znanej z wielu opowieści rodzinnych, kraju zielonej waluty i lepszych perspektyw. Przecież niejeden wyjeżdżał tam z potarganymi kieszeniami, a wracał szastając dolarami.
- Tym autobusym do Ćikago? - pyta starsza kobieta przed wejściem do autokaru, wiozącego pod samolot.
Coś prawdziwego musi być w opowieściach o amerykańskim dobrobycie, skoro w samolocie znad foteli wystaje kilkanaście barwnych chustek góralskich.
Lot do Chicago zajmuje około 10 godzin. Trasa wiedzie przez Niemcy, Danię, Grenlandię, Kanadę i przez krainę Pięciu Jezior do USA. Można spać wtulonym do zasuniętego okna, wpatrywać się w wystające z niebieskiej toni lodowce grenlandzkie albo oglądać koncert Stinga, nadawany na pokładzie samolotu.
Gdy koła wreszcie dotykają ziemi, pasażerowie klaszczą z radości. Kto podróżował innymi liniami, wie, że zagraniczni nie reagują w taki sposób na lądowanie. Jedynie Polacy klaszczą. Potem słyszą życzenia miłego pobytu, płynące od pilota i spotykają się oko w oko z celnikiem. Na Amerykaninie nie robią już wrażenia hermetycznie zapakowane oscypki, które przerzuca w walizce na przemian z podobnie zafoliowanymi korbacam. W końcu jest się w Ameryce. Umówiona praca na domkach czeka.
DOLARY NA DRZEWACH?
Pierwszy dzień pracy w serwisie sprzątającym weryfikuje wszelkie mity na temat błogiego życia Polaków w Ameryce. Sprzątanie domów Amerykanów to dla krzepkich góralek nic nowego, wszak kiedyś ich matki i babcie wykonywały podobną robotę, będąc na służbie u bogatej pani z Bukowiny albo Żydówki ze Szczawnicy.
Dzień cleaning lady zaczyna pobudką o godzinie 5.30, potem szybka kawa w Dunkin Donuts, rozgrzewka w dwóch biurach (ofisach) i porządki w pierwszym domku, drugim, trzecim... Średnio ich liczba dochodzi do dziewięciu, licząc jeszcze pod koniec sprzątanie apteki samoobsługowej i przychodnię lekarską.
W momencie zawiezienia brudnych szmat do pralni jest już godzina 18. Ścielenie, zbieranie śmieci, odkurzanie, szorowanie i mycie warte jest tego dnia jedynie 70 dolarów na jedną cleaning lady. Ameryka odkryta - już wiadomo, że to nie jest kraj „mlykiym i miodym płynący, gdzie dólarki rosną na drzewak, a scynście się nie końcy".
GÓRALU, CZY Cl NIE ŻAL?
Grace przybyła do Chicago mając 18 lat. Od tego czasu nie widziała się ani z mamą, ani z rodzeństwem. Jeszcze jako nastolatka podjęła wyzwanie, które stawia przed każdym imigrantem Ameryka. Podobnie Becia zadecydowała o życiu za Wielką Wodą, bo po ukończeniu zakopiańskiego technikum hotelarskiego nie widziała możliwości pracy w swoim zawodzie. Iza z kolei postanowiła z mężem przeprowadzić się tysiące kilometrów od rodzinnego domu, kiedy urodziło się dziecko.
Wszystkie trzy zaryzykowały swoje życie, nie wiedziały, co je czeka w innym świecie. Nigdy nie mówiły, że jest im lekko i przyjemnie.
- Żal mi młodych dziewczyn, które wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, zostają tam i radzą sobie same - przyznaje Anka z Leśnicy, która sama przeżywała dylemat zostać czy wrócić.
- Na pewno wrócę wkrótce do domu, nie będę całe życie pracować w serwisie sprzątającym, bo można oszaleć. Moja mama i tak narzeka, że zrobiłam się tutaj bardzo nerwowa. Przeklinam, złoszczę się, czasami mam wszystkiego serdecznie dosyć. Ale jeszcze trochę pociągnę, a potem wrócę - potwierdza Becia.
Ciągnie je do ojczyzny jeszcze bardziej, gdy widzą moje zadowolenie z powodu zbliżającego się odlotu. W głębi duszy zazdroszczą. W wyścigu po lepszą przyszłość nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę trzymają ją w garści. Decyzja o powrocie wymaga dużej odwagi. Nie wystarczy popchnąć wskazówki zegara o 10 godzin do przodu, aby znaleźć się w Polsce wśród swoich.
Elżbieta Wadowska