Grzegorz Buczulski uratował zagrożony festiwal folkloru, teraz jest oskarżany o kradzież 14 kubików desek ze sceny festiwalowej.
Na miesiąc przed XXXIX Międzynarodowym Festiwalem Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem praktycznie nie było nic przygotowane. Grzegorz Buczulski na błagania burmistrza Zakopanego podjął się trudnego zadania - uratowania festiwalu. Impreza, choć skromniejsza, tylko dzięki zaangażowaniu grupki zapaleńców, z dyrektorem festiwalu, Grzegorzem Buczulskim na czele - odbyła się. Dziś zamiast podziękowań i zapłaty oskarża się go o kradzież 14 kubików desek ze sceny. Tak zresztą jak i znanego rzeźbiarza Marka Szalę, który robił ołtarz, przy którym odprawiał mszę św. pod Wielką Krokwią Jan Paweł II w 1997 roku. Jemu także Biuro Promocji Zakopanego zarzuciło, że źle rozliczył się z... desek.
Musi oddać tarcicę lub pieniądze
Pod koniec września Buczulski otrzymał z Biura Promocji Zakopanego dwa pisma. W jednym z nich zarzuca się mu, że zakupił 23 metry kw. tarcicy, a potrzeba było tylko 7.
- Dyrektor festiwalu ma do wyboru albo dostarczenie tarcicy wyżej wymienionej ilości, albo pokrycie nieuzasadnionych kosztów jej zakupu (na kwotę prawie 9 tys. zł) - pokazuje nam pismo z Biura zdenerwowany Buczulski. - Traktują mnie, jakbym ukradł te deski! Tylko ktoś, kto się w ogóle nie orientuje w sprawach festiwalu i kto palcem nie kiwnął przy jego organizacji, może mi takie zarzuty stawiać. Bo gdyby choć trochę znał sprawę, wiedziałby, że w namiocie festiwalowym stała po kolana woda i błoto, i że trzeba było wybudować dodatkowo 300 metrów podłogi na wysokich drewnianych kratownicach.
Co stało się z ławkami, stołami i parasolami?
To nie jedyne zarzuty pod adresem Buczulskiego. W drugim piśmie po. dyrektora Biura Promocji, Ewa Matuszewska domaga się nie tylko rozliczenia 14 kubików tarcicy, ale także wyjaśnienia zaginięcia 13 ławek, 6 stołów, 2 parasoli oraz uzasadnienia zatrudnienia 16 pracowników porządkowych zamiast 8 planowanych i... dokładnego opisania m.in. efektów pracy 30 dziennikarzy akredytowanych.
- Na sześć punktów, określających zakres moich obowiązków według pani Matuszewskiej, zrealizowałem tylko jeden: "podejmowanie i koordynacja wszelkich niezbędnych przedsięwzięć związanych z organizacją i realizacją festiwalu". Całe szczęście, że choć tu zauważono moją rolę, bo można by odnieść wrażenie, iż w tym roku na festiwalu mnie nie było! - ironizuje dyrektor festiwalu.
Rozliczyć nie mnie, a Biuro
Buczulski wyjaśnia, że w zakresie jego obowiązków nie było mowy o rozliczaniu się finansowym z festiwalu. Uważa, że ono należy do zakresu czynności pracowników Biura Promocji, którzy przez rok (on zaledwie miesiąc) pracowali nad organizacją imprezy. Radzi też dyrekcji biura o ławki, stoły i parasole zapytać firmę ochroniarską, która brała pieniądze za pilnowanie "festiwalowego" terenu.
- Zdaniem moim było uratowanie festiwalu i przeprowadzenie go tak, by jego poziom merytoryczny i artystyczny nie ucierpiał. Wydaje się mi, że mimo ciągłej krytyki ze strony Biura, w oczach widzów, jury, gości wypadłem całkiem nieźle - zauważa Buczulski.
Jednak komisja kultury, na posiedzeniu której dyrektor festiwalu przedstawił całą sytuację, uznała, że są to drobne tarcia i raczej wewnętrzne sprawy między Biurem Promocji a Buczulskim. Jedynie radna Marzena Mitan-Abel była innego zdania.
- Pierwszy raz jestem świadkiem takiego cyrku! Gdy ludzie, co ruszyli, by ratować festiwal i odwalili kawał ciężkiej roboty, teraz są kandydatami do prokuratury! Zamiast podziękowań wytyka się im tylko błędy i to w atmosferze podejrzeń. Proszę samemu wziąć się do roboty i stworzyć jednoosobową ekipę. Może wtedy będzie dobrze? - zwróciła się do dyrektor Matuszewskiej radna Abel.
Sekretarz miasta, Franciszek Bachleda Księdzularz prosił, by nie robić ze sprawy afery.
- Nie ma tu żadnej aferalności - przekonywał sekretarz. - A widzę, że sosem sensacji i afery sprawozdanie jest zaprawione!
Po. dyrektora Biura, Ewa Matuszewska uznała, że cała sprawa to tylko techniczne drobiazgi, którymi na komisji nie warto się zajmować.
- Tak jak każdą imprezę, tę także trzeba rozliczyć! Nie ma wyjątku! - dodała tytułem wyjaśnienia.
Na tym samym stanowisku stoi też burmistrz Zakopanego, Janusz Majcher.
- Naprawdę jestem wdzięczny panu Buczulskiemu za to, że uratował festiwal, ale skrupulatne rozliczenie festiwalu, którego domaga się Biuro Promocji, jest koniecznością - podkreśla burmistrz. - Nie są to żadne rozgrywki. Ale nie ma zmiłuj się, nawet najlepszy i najbardziej zasłużony musi się rozliczyć!
Jednak oskarżeniami pod adresem Buczulskiego oburzeni są ci, którzy pracowali razem z nim.
- Burmistrz prosił Grzegorza prawie na kolanach, by ratował festiwal folkloru, bo jak on nie pomoże, to się nie odbędzie i będzie wstyd dla miasta i jego władz - przypomina Małgorzata Wnuk Wonuczka, pracująca przy festiwalu. - Grzegorz stał po kolana w błocie, za darmo jeździł, by załatwić festiwalowe sprawy, wykorzystał swoje kontakty, pracował od rana do nocy. Dziś oskarża się go o kradzież desek!
Stanisława Szostak, która od lat pracuje przy festiwalu, zaapelowała do władz miasta.
- Mówię od siebie, od górali, którzy stoimy na festiwalowej scenie i świecimy swoimi twarzami. Jesteśmy przeciwni wszelkim aferom i wiązaniu festiwalu z polityką jakiejś grupy! Jeżeli atmosfera będzie dalej taka, żaden z nas, górali, swoją gębą więcej nie będzie świecić! - ostrzegła pani Szostak.
(hak)