Jeden z mieszkańców Zakopanego otrzymał pocztą rachunek za pobyt w zakopiańskim szpitalu. Problem w tym, że przebywał wówczas za granicą. Jego ojciec jest zbulwersowany, grozi lecznicy sądem.
29 maja do zakopiańskiego szpitala trafił nietrzeźwy mężczyzna. Kiedy doszedł do siebie, został poinformowany, że będzie musiał zapłacić za pobyt. Ponieważ nie miał przy sobie dokumentów, spisano dane, które podał lekarzom. Problem w tym, że to nie były jego personalia.
- Kilka dni temu dostałem pocztą rachunek, opiewający na 452 zł, wraz z ostatecznym wezwaniem do zapłaty. Rachunek wypisany był na mojego syna, a w piśmie grożono postępowaniem sądowym i komornikiem - mówi Władysław Mrowca-Piekarz, który zadzwonił do naszej redakcji.
- Problem w tym, że 29 maja mojego syna nie było w Zakopanem! Był za granicą - mogę to udowodnić. Zadzwoniłem do szpitala, do księgowej, ale ona dalej robiła ze mnie idiotę i wmawiała mi, że to chodzi o mojego syna. Później rozmawiałem z panią dyrektor Tokarz, która miała to sprawdzić. Jaki oni mają tam porządek? Dlaczego tego człowieka nie wylegitymowali? Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił, żeby to sprawdzić? Gdybym trafił do szpitala i powiedział, że mieszkam w Warszawie i nazywam się Lech Kaczyński, to też wysłaliby prezydentowi rachunek? To jest chore! Jeżeli będę musiał zapłacić ten rachunek, to pozwę szpital do sądu z powództwa cywilnego.
- Znam sprawę, zostałam zmieszana z błotem przez tego pana. Podobnie jak nasza księgowa i mój zastępca - mówi Regina Tokarz, dyrektorka Szpitala Powiatowego w Zakopanem. - Mężczyzna trafił do naszego szpitala 29 maja i miał we krwi 3,3 promila alkoholu. Gdy wytrzeźwiał podał nam, że nazywa się Jan Klimek Mrowca-Piekarz. Podał też adres, na który wysłaliśmy rachunek.
W Zakopanem nie ma izby wytrzeźwień, więc pijani często trafiają do szpitala. Procedura jest taka, że jeżeli jedynym powodem pobytu w szpitalu jest alkohol, placówka wypisuje rachunek. W tym przypadku nietrzeźwy mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów, więc rachunek wypisano na osobę, za którą się podał.
- Oczywiście, mógł się pod kogoś podszyć - mieliśmy już takie przypadki. Problem w tym, że trudno nam to zweryfikować, bo przecież nie będziemy prowadzić dochodzenia i ustalać tożsamości nietrzeźwego - przyznaje Regina Tokarz. - Chciałam wyjaśnić tę sytuację. Powiedziałam panu Mrowcy, że jeżeli ma dowody na to, że syna nie było wówczas w kraju, to znaczy, że ktoś się pod niego podszył. Mamy pełną dokumentację, mamy zdjęcia - można to sprawdzić. Gdyby pan Mrowca przyszedł do szpitala, wyjaśnilibyśmy sprawę i rachunek zostałby anulowany. Ale pan Mrowca nie chciał się u nas pojawić, tylko straszył mediami i prokuraturą. Zrobiliśmy już zebranie w szpitalu i ustaliliśmy, że w takich przypadkach będziemy wzywać policję, bo tylko ona ma możliwość ustalenia tożsamości delikwenta.
(KOV)