Mimo, że milicja goniła, to za nieboszczki komuny najlepiej orało się właśnie pierwszego maja - śmieje się Jan Karpiel Bułecka.
Kto z zakopiańczyków pamięta jeszcze pierwszomajowe pochody ze szturmówką w ręku? A przecież Święto Pracy obchodzone pierwszego maja to była w czasach PRL-u sztandarowa impreza.
Zapewne najbardziej pamiętamy właśnie te lokalne uczestniczenia w pochodach, mimo że telewizje wtedy relacjonowały podobne manifestacje z Moskwy czy nawet Hawany.
Obecność obowiązkowa
Niezorientowanym warto przypomnieć, że za czasów PRL-u udział w pierwszomajowym pochodzie był w zasadzie obowiązkiem. Kto nie szedł narażał się na odpowiednie konsekwencje.
- Czy w szkole, czy w zakładzie pracy trzeba było iść - wspomina pani Wanda z Zakopanego. - Jeśli się nie było to nawet groziła dyscyplinarka. A w szkole można było dostać naganę czy zostać wyczytanym na apelu. Szło się więc i potem przy lada okazji uciekało w krzaki.
Pod Tatrami trybuna dla aktywistów PZPR i władz miasta była ustawiana w rejonie Wielkiej Krokwi a pochód szedł dzisiejszą ulicą Piłsudskiego, która wtedy nosiła nazwę 15 grudnia.
- Najpierw pochód, a potem rzucali kiełbasę, słodycze a nawet jakiś alkohol - wspomina pan Marian. - To była dla mnie gra pozorów, choć ci którzy stali na trybunie wierzyli chyba, że cały pochód jest spontaniczny.
Ci, którzy szli często występowali w strojach branżowych lub nawet w stroju góralskim. - Zakład pracy wiedział, kto ma góralskie odzienie - pamięta pan Staszek. - No to się szło. A potem wracało do domu i do roboty. Maj to przecież czas orki.
Na złość komunie
Niejednokrotnie milicja karała za pracę w pierwszy dzień maja.
- Gdy pracowaliśmy w rodzinnej kuźni, 1 maja wykonywaliśmy ciche prace - śmieje się starosta tatrzański Andrzej Gąsienica Makowski. - Inaczej przyjeżdżała milicja i karała. Więc np. zamiast kuć to spawaliśmy i normalnie pracowali.
Byli i tacy górale, którzy robili wszystko, aby w tym dniu dopiec władzom PRL.
- Za nieboszczki komuny to najlepiej orało się właśnie pierwszego maja - śmieje się Jan Karpiel Bułecka. - I mimo, że milicja goniła, to mój nieżyjący teść, który miał pola wzdłuż ówczesnej ul. 15 Grudnia ostentacyjnie orał. Pogoda zazwyczaj pracy w ten dzień sprzyjała. W ogóle gadało się, że fajne święto, bo ani do kościoła, ani do pracy nie trzeba było iść.
A teraz jakby te, przecież nie tak odległe, czasy zostały już zapomniane. Chyba dobrze, bo nikt nie lubi pamiętać że był do czegoś wbrew swojej woli zmuszany. Choć z rozrzewnieniem wspomina się hasła "Gdy Trumany się wściekają, u nas nowe domy wstają". W zapomnienie odeszły legendarne kiedyś szturmówki.
Przemysław Bolechowski