Dobrze, że radnymi nie są grabarze czy pracownicy więzienia.
Zakopiańscy radni wymyślili niecodzienny sposób na kontakty ze swoimi wyborcami. Zamiast czekać na nich w urzędzie miasta, samorządowcy spotykają się z nimi w swoich domach, a nawet zakładach pracy. Pomysł nie wszystkim się podoba, bowiem mówienie gorzkich słów w czyimś domu łatwo nie przychodzi.
- Teren urzędu to miejsce neutralne - podkreśla Maria Gruszkowa. - I wtedy można mówić to, co się myśli. Każdy wie, gdzie jest magistrat i nie trzeba radnego szukać nie wiadomo gdzie.
Nie wszyscy się jednak z tym zgadzają.
- Swoje dyżury pełnię w przychodni lekarskiej gdzie pracuję - przyznaje dr Alina Łojas, lekarka i jednocześnie radna miejska. - Tak jest przecież wygodniej. Codziennie pracuję po dziesięć godzin i nie widzę potrzeby, żeby jeszcze dodatkowy czas spędzać w urzędzie miasta. Mój telefon jest ogólnie dostępny. Każdy może zadzwonić i przyjść żeby ze mną porozmawiać.
Póki co nie ma wymogu ustawowego aby radny swoje dyżury pełnił w biurze rady.
A jak było wcześniej? Okazuje się, że za poprzednich kadencji radni pełnili dyżury w domach, ale nie w zakładach pracy.
- Nie przypominam sobie takiego przypadku - mówi Piotr Bąk, były burmistrz Zakopanego. - Na pewno takie rozwiązanie jest wygodne, zwłaszcza dla radnych. Ale temat dyżurowania w zakładach pracy dla mnie jest co najmniej dyskusyjny. Zawsze ktoś może się przyczepić, że jest to forma np. autoreklamy.
A co o całej sprawie sądzą radni dyżurujący w domu? Są tacy, którzy wskazują na plusy wynikające z takiego rozwiązania.
- W poprzedniej kadencji dyżurowałem w biurze rady - mówi Leszek Dorula. - I proszę sobie wyobrazić, że nie przyszedł do mnie nikt. Dlatego postanowiłem dyżurować w domu. Ludzie z mojej dzielnicy wiedzą
gdzie mieszkam i teraz często przychodzą ze swoimi problemami. Co ważne, nie mam ustalonych godzin kiedy można do mnie przyjść. Jestem dla ludzi dostępny cały czas. A czy ludzie się krępują? Nie zauważyłem tego.
Zdaniem przewodniczącego rady Wawrzyńca Bystrzyckiego, miejsce dyżurowania radnych nie ma znaczenia.
- Każdy zgłasza mi gdzie będzie dyżurować i w jakich godzinach - mówi Wawrzyniec Bystrzycki. - Ważne, żeby mieli kontakt ze swoimi wyborcami.
To na pewno wygoda, ale czy na pewno dla mieszkańców? Przynajmniej dobrze, że radnym nie został żaden grabarz, pracownik więzienia czy aresztu śledczego.
(bol)