Opowieść o tatrzańskiej niedźwiedzicy Magdzie.
Czy lubimy misie? Też pytanie! Przecież każdy pamięta z dzieciństwa nieśmiertelną zabawkę, misia-przytulankę, z którym wiąże się tyle wspomnień. Ten pluszowy niedźwiadek, gęsto-często tarmoszony, z oberwanym uszkiem, kaleka bez oka, był pierwszym powiernikiem naszych pragnień i dziecięcych marzeń. To kochanie misia dotrwało do naszej dorosłości, bowiem jeszcze dziś zwracamy się do siebie:
- Misiu! Ty mój kochany misiaczku! Dlatego lubimy misie. Nawet te prawdziwe.
Oto opowieść o niedźwiedzicy Magdzie - która królowała w tatrzańskich ostępach. Stała się sławna, z powodu tego, że zamiast siedzieć w lesie włóczyła się po schroniskach. Ale zacznijmy od początku.
Dawnymi laty nasze lasy obfitowały w niedźwiedzie. Szczególnie dużo było ich w Tatrach. Ale polowano na nie nieustannie. Dla tatrzańskiego polowaca ubić misia to był wielki honor. Z misia było mięso, cenne na Podhalu, gdzie odżywiano się tylko "kluską", czyli owsianką, moskalikiem i owczymi serkami. Z misia była skóra, za którą dostawało się upragnione dudki. Ale wiedział taki raubszyc, że: "Weredzie trza béło posłać kulke miendzy ślepia". Jeśli chybił - to musiał wartko uciekać na śmigłego smreka, lub klepać "Zdrowaśki" do Najświętszej Panienki. Tym sposobem misiów w Tatrach na przestrzeni lat ubyło i by uratować ten ginący gatunek - objęto je ścisłą ochroną.
Zadomowiły się w Tatrach - i co jest ciekawe - przeważnie po polskiej stronie. Tam, choć tylko na niewielkim obszarze istniały jeszcze dzikie puszcze. Lecz to wystarczało dla misiów, bo było ich niewiele. Każdy miał swoje tereny łowieckie i nie tolerował innego osobnika, chyba że w okresie godów. Miś jak wiemy jest samotnikiem.
Kiedyś słynnym tatrzańskim niedźwiedziem był Kuba. Zastrzelono go przez przypadek w Dolinie Strążyskiej. Podobno w obronie własnej. O Kubie napisano już kiedyś, była z tego mała afera. Niedźwiedź z reguły jest wszystkożerny, lecz jego przysmakiem jest jak wiadomo miód. Natomiast co do stosunku do człowieka zdania są różne. Nie jest agresywny, ustępuje mu z drogi, lecz rozdrażniony potrafi zaatakować. Z łagodnego misia potrafi przedzierzgnąć się w groźną bestię. Taki podobno jest amerykański niedźwiedź - grizzli.
Magda była inna. Świadczą o tym fakty. Od okresu gdy osiągnęła swój wiek dojrzały, czyli około sześć lat wstecz regularnie odwiedzała siedziby ludzkie w Tatrzańskim Parku Narodowym. Jej terenami łowieckimi była najczęściej Dolina Rybiego Potoku i dolna część Doliny Roztoki. Gdzieś wysoko pod Wołoszynem miała swoją gawrę i tam zimowała.
Po wiosennym przebudzeniu zaglądała do schroniska w Morskim Oku, do siedziby TPN - pod Wantę i do schroniska w Starej Roztoce. Oczywiście brała ze sobą młode, których co roku było dwoje.
Niedźwiedź jak wiemy żeruje nocą, dlatego rano można było oglądać porozwalane kubły z odpadkami, z których znikało wszystko co nadawało się do jedzenia. Dobierała się również do kiosku stojącego obok remontowanego schroniska w Morskim Oku. Nęciły ją słodycze, które dla takiego zwierzęcia jak miś pachniały z odległości kilometra. Po któryś odwiedzinach kiosk trzeba było remontować - okna na noc były teraz szczelnie zamykane okiennicami. Ale i tak pojawiły się na nich ślady pazurów. Zaprzestała więc ataków na budkę ze słodkościami i przeniosła się na tabor PZA na Polanie Szałasiska.
Z powodu zagęszczenia w namiotach - plecaki leżały na zewnątrz. Tu dopiero miała używanie! Robiła przegląd i skutecznie opróżniała ich zawartość pomimo ostrych protestów biwakujących tam taterników, którzy po takich odwiedzinach, chcąc nie chcąc musieli chodzić na tatrzańskie wspinaczki "o suchym pysku", złorzecząc na misia, który objada ich regularnie, nie bacząc na to że ów okres to były lata chude i trudno było zdobyć coś do jedzenia. Najbliższe, jako takie zaopatrzenie w żywność było dopiero w zakopiańskich sklepach.
Przez czas jakiś tabor był nieczynny, ponieważ przy okazji tych nocnych odwiedzin, Magda nieco uszkodziła kilka namiotów. Plecaki, a tym samym prowiant już teraz chowano do środka. Dochodziło również niekiedy do sporadycznych spotkań turystów z Magdą na tatrzańskich ścieżkach, która teraz domagała się poczęstunku i nie odeszła, dopóki nie dostała coś do jedzenia.
Na podstawie tych faktów ogłoszono Magdę niepoprawnym łakomczuchem, któremu nie chce się samemu zdobywać pożywienia, lecz woli przyjść na gotowe. Pojawiły się tablice ostrzegające turystów przed niedźwiedziem i zabraniające ich dokarmiania.
Ponieważ niedźwiedzi namnożyło się sporo i dochodziło do coraz częstszych spotkań z nimi - tego roku dyrekcja parku wydała zakaz poruszania się po Tatrach po godz. 20.00 i polecenie chowania odpadków do plastikowych beczek. Wszystko po to, by nie nęcić misia zapachami. Nie wolno było zostawiać żadnego jedzenia bez zabezpieczenia.