E-mail Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Nowiny
 Przegląd prasy i nowin
   Zakopane
   Tatry
   Podhale
   Kultura
   Narty
Felietony
Opowiadania
Multimedia
Gastronomia
Fotoreportaże
Dziennikarze PPWSZ
Kalendarz imprez
Pogoda/kamery
Ogłoszenia
Forum dyskusyjne
Redakcja
 Reklama
Zakopane, Tatry, Podhale
E-mail
Hasło
» Załóż konto
» Zapomniałem hasła
Zakopane
 nawigacja:  Z-ne.pl » Portal Zakopiański

Opowiadania
MIŚ
 dodano: 14 Lipca 2006

strona: 2/2
1 2 



Teraz najbardziej ulubionym miejscem odwiedzin Magdy było schronisko w Starej Roztoce. Tu śladów pazurów było najwięcej. Szczególnie na zapleczu. Tam było najwięcej pachnących "smakołyków".

Którejś nocy zaatakowała okno w kuchni turystycznej, gdzie na stole pozostawiono resztki jedzenia, rozbiła szybę i wyrwała kawał framugi. Innym razem pozwoliła sobie nawet na odwiedziny w głównej kuchni schroniskowej, do której weszła nieopatrznie przez nie zamknięte na klucz drzwi wejściowe.

Szczególnie w ciągu dwu ostatnich lat odwiedziny stały się regułą, stałym programem dla mieszkańców Roztoki i niewątpliwie atrakcją dla turystów. Była to swego rodzaju dobranocka, na którą wszyscy czekali, szczególnie dzieci, które w schronisku w Roztoce bywają dość często. Zgodnie ze swymi zwyczajami przychodziła nocą, stawiając całe schronisko na nogi. Aby mieć kontrolę na tym co się dzieje - założono nowe, szczególnie silne żarówki na froncie schroniska i zapleczu.

A ona pojawiała się ze swymi pociechami w świetle "jupiterów" i towarzyszących im błysków fleszów jak jakaś gwiazda i nic sobie z ludzi nie robiła. Została mimo woli rozreklamowana, bo w recepcji można było kupić jej kolorowe fotografie robione podczas tych nocnych odwiedzin. Pod koniec sierpnia tego roku zaczęła przychodzić coraz wcześniej, bo nawet już o 21.00. Raz zdarzyło mi się wracać bardzo późno z długiej wycieczki z rejonu Morskiego Oka na nocleg do Roztoki. Pech chciał, że moja latarka dogorywała. Nie chciałem po ciemku skracać drogi znaną ścieżką wzdłuż linii telefonicznej. Postanowiłem iść tym niewdzięcznym asfaltem aż do zejścia przy Wodogrzmotach.

Na ostatnim zakręcie słychać było ujadanie psa. Znaczyło to, że Magda ruszyła z leża. Trzeba by przyspieszyć. Świecąc latarką raz po raz, zanurzyłem się w mrok lasu. W pewnym momencie zamarłem. W nikłym świetle mojej czołówki, kilka kroków przede mną przemaszerowała Magda z małymi udająca się na "kolację" do schroniska. Często wtedy spóźnieni turyści zajadali kolację na stołach. Dla Magdy to był raj - zawsze udało się jej coś ściągnąć. Byłem nieraz świadkiem tych niedźwiedzich biesiad, scen porywania toreb z prowiantem i całych plecaków pełnych jedzenia do lasu, ku przerażeniu ich właścicieli wołających rozpaczliwie:

- Aparat! (fotograficzny)

- Paszport!

Rano znajdywano rozrzucone po lesie rzeczy, z których znikło całe jedzenie. Próbowała wszystkiego co jest jadalne. Nie pogardziła otwartym słoikiem z masłem, kosztowała nawet takich rzadkich specjałów jak karimata, wzbudzając gromki śmiech na polanie przed schroniskiem.

Podczas tegorocznych tatrzańskich wakacji wielokrotnie chodziłem za nią wokół schroniska z aparatem fotograficznym gotowym do strzału. Nie było czasu na jakieś kadrowanie, czy ustawianie ekspozycji. Fotografowałem jak się określa "na czuja". Strasznie żałowałem, że spieszyłem się z robieniem zdjęć. Magda bowiem w pewnej chwili dorwała niedopitą butelkę piwa. Wtedy podniósł się wielki wrzask i rechot. To ludzie zgromadzeni na schodkach i werandce ryczeli wprost i kulali się ze śmiechu. Niestety - nie udało się uwiecznić tego zdarzenia. Mój flesz załadował się dopiero za 8 sekund, gdy było po uczcie.

Używany w poprzednich latach pastuch elektryczny, stosowany przez juhasów pasących owce w stosunku do Magdy okazał się zupełnie nieprzydatny. Zlikwidowano to nieskuteczne urządzenie. Przyjęto inną taktykę. Postanowiono misia odstraszać.

Próbowano różnych sposobów. Od walenia w pokrywki, płonących pochodni, strzałów ze straszaka, ba - nawet strzelano do niej z rakietnicy. Przywykła do wszystkiego i nic sobie z tego nie robiła. Nie reagowała na te zabiegi, jakby wiedząc że wzbudza sympatię. I była to prawda. Wszyscy schroniskowi goście stali po jej stronie.

Nawet schroniskowy pies - spaniel, który należy do rasy psów myśliwskich - też inaczej ją obszczekiwał niż innego misia, dwulatka, który sporadycznie też zaglądał do Roztoki. Został on zresztą przepędzony przez Magdę, która ten teren zarezerwowała wyłącznie dla siebie. Którejś nocy dały się słyszeć w lesie odgłosy jakiejś walki, której towarzyszyły złowrogie pomruki. Świadczyło to o tym, że Magda nadal potrafi być groźna, choć ludziom dawała się podejść nawet na kilka metrów! Czuła (jak wiele zwierząt w Tatrach), że ze strony człowieka nic jej nie grozi.

Ponieważ w Tatrzańskim Parku Narodowym było już szesnaście niedźwiedzi, postanowiono część odłowić, czyli złapać do klatki. Pech chciał, że na podłożony chleb z dżemem złapała się Magda. Ponieważ w klatce znalazła się sama, bez małych, wpadła w furię. Uspokoiła się dopiero, gdy w jej bliskości umieszczono drugą klatkę - z niedźwiadkami. Podczas tych czynności pracownicy TPN mieli łzy w oczach - tak w wywiadzie stwierdził dyr. Byrcyn. Wszyscy zżyli się z Magdą, mimo że dla parku był to nie lada kłopot.

Mimo woli problem sam się rozwiązał. Obawiano się, że któregoś dnia może dojść do jakiegoś bardzo bezpośredniego spotkania Magdy z człowiekiem. Nikt nie chciał wziąć na siebie ewentualnych konsekwencji takiego zdarzenia, zwłaszcza że już wcześniej, pod Kalatówkami inny z kolei niedźwiedź poturbował turystkę.

Z doniesień prasy i TV znamy szczegóły złapania się Magdy do klatki. Wraz ze swymi małymi umieszczono ją potem w ogrodzie zoologicznym. Mimo to postanowiła jeszcze walczyć. Pięciometrowym skokiem pokonała rów oddzielający jej wybieg od publiczności zwiedzającej wrocławskie ZOO. Dla niej taki skok to była bagatela! Była przecież niedźwiedziem żyjącym do niedawna na wolności! Jednak człowiek okazał się silniejszy. Magdę złapano powtórnie. Po zastrzyku ze środkiem uspokajającym zapadła na zdrowiu i w końcu padła.

Sekcja wykazała, że przyczyną zejścia była niewydolność układu krążenia. Dopiero teraz okazało się, dlaczego wolała resztki jedzenia. Instynktownie czuła, że sama w swym naturalnym środowisku nie poradzi sobie. Dlatego szukała pomocy u człowieka. Tak można tłumaczyć jej częste odwiedziny w tatrzańskich schroniskach. To nie łakomstwo, lecz warunek przeżycia powodował, że wybrała ten łatwy sposób zdobywania pożywienia dla siebie i potomstwa. Człowiek, który jest władcą tego świata nie poznał się na tym!

Jest to smutne i świadczy, że nie łatwo jest zrozumieć skomplikowane i nienaruszalne prawa natury. A prawdziwej, nieskażonej przyrody mamy coraz mniej. Chrońmy więc to co pozostało! Chrońmy dla nas samych i następnych pokoleń!

Oto i cała historia o Magdzie - dzikim, tatrzańskim niedźwiedziu, który garnął się do ludzi. Człowiek nieopatrznie wyrwał go z matecznika. Tego misiu nie wytrzymał i padł. Jakby w nim serce pękło.

napisano w Krakowie, 1991 rok





strona: 2/2
1 2 


•  mis   Zgłóś moderatorowi do usunięcia
 mocny      05:22 Sb, 08 Lis 2008
Moze to ta sama Magda niedzwiedzica ktora przegonila wilki ktore chcialy zjesc malego Janicka porzuconego w Tatrach





«« Powrót do listy wiadomości


 Zapisz w schowku     Drukuj       Zgłoś błąd    13508





Jeżeli znalazłeś/aś błąd, nieaktualną informację lub posiadasz materiały (teksty, zdjęcia, nagrania...), które mogą rozszerzyć zawartość tej strony i możesz je udostępnić - KLIKNIJ TU »»

ZAKOPIAŃSKI PORTAL INTERNETOWY Copyright © MATinternet s.c. - ZAKOPANE 1999-2024