Tragedia pod Rysami była przełomem. Dziś coraz więcej wycieczek nie chodzi w Tatry bez opieki.
Od początku maja Tatry przeżywają prawdziwy szturm szkolnych wycieczek. Oczywiście, najbardziej zatłoczone są szlaki do Morskiego Oka oraz Dolina Kościeliska. Tam wycieczka niemal następuje na pięty drugiej.
Ale, o dziwo, przy takiej masówce nie ma zbyt dużego zamieszania i bałaganu, jakie powodowały szkolne wycieczki jeszcze kilka lat temu. Teraz bowiem – jak zauważa Adam Marasek, zastępca naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego – coraz więcej wycieczek wędruje z przewodnikiem tatrzańskim, który nie tylko pilnuje porządku, ale uczy też przy okazji dobrych nawyków i zwyczajów obowiązujących na szlaku.
– Owszem, obserwujemy taką pozytywną tendencję, że coraz więcej organizatorów wycieczek decyduje się na wynajęcie wykwalifikowanego przewodnika – mówi Jarosław Rabiasz, komendant Straży Ochrony Parku w Tatrzańskim Parku Narodowego. – W ubiegłym roku, według naszych szacunków, 30 procent wycieczek wędrowało po Tatrach bez opieki przewodnickiej. W tym roku, wydaje się, że będzie jeszcze lepiej.
A jeszcze kilka lat temu sytuacja była wręcz odwrotna. Mało która wycieczka miała przewodnika. Ich rolę pełnili opiekunowie, czasem pseudo przewodnicy. A tymczasem ci wykwalifikowani w sezonie nudzili się, wyczekując na klienta. Tak było jeszcze trzy lata temu. Teraz klient musi potrudzić się, żeby znaleźć przewodnika.
– Mam wycieczki od rana do nocy! – śmieje się jeden z zakopiańskich przewodników. – I tak właściwie przez cały sezon. Nieraz już padam ze zmęczenia, ale wiem, że drugi taki „tłusty” okres w roku już się nie powtórzy.
Co takiego się stało, że nagle, po wielu latach oszczędzania na przewodniku, ten znowu stał się panem w Tatrach i coraz częściej czerwony sweter z przyczepioną do niego blachą przewodnicką można spotkać w tłumie wędrujących po szlakach?
– Wyraźny przełom nastąpił po tragedii pod Rysami z roku 2003, kiedy to zginęli w lawinie licealiści z Tychów i ich opiekun, który ich wtedy prowadził – twierdzi komendant Rabiasz. – Od tego czasu obserwujemy gwałtowny spadek liczby wycieczek, które wybierają się w Tatry bez przewodnika. Z roku na rok jest lepiej. Nie bez znaczenia, jak podkreśla naczelnik Marasek, są też kontrole strażników TPN.
– Cztery lata temu zmieniły się przepisy, na podstawie których prowadzone są kontrole. Marszałek województwa zaczął wydawać wtedy uprawnienia przewodnikom, a nam nadał uprawnienia do kontrolowania, czy wycieczki ich mają – tłumaczy Rabiasz. – Odkąd to się stało, sposób kontroli się zmienił. Nie karzemy mandatami, ale mocniej edukujemy.
Poza tym strażnicy parkowi wysyłają informację, że dana wycieczka nie miała przewodnika, już nie tylko do dyrektora szkoły, ale także do gminy i starostwa. Co okazało się bardzo skuteczne.
Sporo spraw, szczególnie tych bardziej poważnych (np. gdy pilotka prowadziła wycieczkę... idąc przed nią w odległości 1,5 kilometra), strażnicy zgłaszają policji oraz kierują do sądu grodzkiego.
– Takich przypadków mamy rocznie od trzech do sześciu. Nie mamy skrupułów, zgłaszając sprawę do sądu, np. jeśli ta sama osoba po raz kolejny została zatrzymana, gdy prowadzi wycieczkę bez uprawnień. Prowadzimy katalog, gdzie mamy odnotowane takie osoby oraz szkoły, których uczniowie poszli w Tatry bez przewodnika – podkreśla komendant.
Naczelnik Marasek dodaje też jako przyczynę wzrostu zainteresowania usługami przewodnickimi fakt, że nasze społeczeństwo jest bogatsze.
– Teraz ludzie wolą zapłacić przewodnikom i nie mieć kłopotów, a poza tym mieć poczucie bezpieczeństwa przy zdobywaniu Tatr – mówi Marasek. Zauważa on jeszcze jedną tendencję, coraz częściej indywidualni turyści wybierający się w wyższe partie gór, np. na Mięgusze, Wysoką, Lodowy, wynajmują przewodnika.
Tu jednak, jak twierdzi Jarosław Rabiasz, zdecydowanie przodują zagraniczni turyści, którzy wolą bez opieki przewodnika nie wyruszać na tatrzańskie szlaki. Większość Polaków ciągle jeszcze preferuje zdobywanie nawet i tych trudnych szczytów bez opieki wykwalifikowanego przewodnika. Liczą raczej na własne siły, choć i tu powoli zachodzą zmiany.
Kazimierz Gąsienica–Byrcyn, przewodnik z ponad 40-letnim stażem, uważa, że do polepszenia sytuacji, jeśli chodzi o korzystanie z usług przewodnickich, przyczyniła się też kontrola, jaką prowadzą sami przewodnicy. Wydzielona ich grupa sprawdza, czy osoba, która prowadzi wycieczkę, ma do tego uprawnienia. Niestety, w Tatrach tzw. fałszywi przewodnicy, bez licencji i jakichkolwiek wymaganych dokumentów, ciągle są problemem.
HALINA KRACZYŃSKA
Po co nam przewodnik w Tatrach
Kazimierz Gąsienica–Byrcyn: Dlaczego należy korzystać z usług przewodnika? Przede wszystkim wykwalifikowany przewodnik zna Tatry, wie, gdzie o danej porze roku iść i z kim tam iść, aby prowadzony przez niego turysta czy zorganizowana grupa wróciła cało i bezpiecznie. Przewodnik z licencją nie weźmie 50–osobowej grupy na Giewont, nawet jeżeli będą proponować Bóg wie jakie pieniądze. Nie weźmie też na Orlą Perć szkolnej wycieczki, tylko pójdzie z grupą najwyżej 5 osób. Przewodnik dba przede wszystkim o bezpieczeństwo „swego” turysty. I to jest jego najważniejsza rola. Ale nie tylko taką spełnia. Uczy również ludzi chodzić po górach. Wystarczy popatrzeć, jak zachowuje się na szlaku – jak ja to nazywam – dzika wycieczka, czyli taka, która idzie bez przewodnika. Jej uczestnicy chodzą sobie, gdzie chcą, często nawet wychodzą poza szlak, bo nawet nie wiedzą, że tego nie wolno. My przewodnicy wprowadzamy porządek, pilnujemy, by grupa szła odpowiednią stroną szlaku, by nie było przepychanek, bieganiny, by dzieci nie hałasowały, krzyczały. Potem to procentuje w przyszłości, gdy wracają w Tatry już jako osoby dorosłe. Wiedzą, jak się zachować, co jest w górach dopuszczalne, a co absolutnie nie uchodzi. Poza tym przewodnik zna topografię Tatr, potrafi pokazać, gdzie jest jaki szczyt, i zna wiele anegdot, historyjek i ciekawostek o górach, ich roślinności, zwierzętach. Zna ciekawe rzeczy.
(HAK)