Ten, komu góry objawiły swe najprzeróżniejsze zimowe oblicza, wie doskonale, że Tatry uśpione pod śniegową pierzyną to nie przelewki. Że gore-tex i buty pod automaty z najwyższej półki, czekan Grivela i czołówka Petzla to jedynie przedmioty a nie gwarant bezpieczeństwa najwyższej próby.
Marzenia o szczytach są cudowne. Wiem to. Sama tego doświadczam. Kiedy planuję cel swojej następnej wędrówki nie myślę o czekających mnie trudach czy niebezpieczeństwach. Kiedy słyszę „zima w Tatrach”, natychmiast przypomina mi się Kościelec spowity białym puchem, który iskrzy w promieniach słonecznych. W moich marzeniach jest cicho i spokojnie. Ale jest tam coś jeszcze.
Wiem, że droga do realizacji moich założeń warunkowana jest nie tylko moim zapałem, umiejętnościami, przygotowaniem sprzętowym czy kondycją, ale też zmiennością pogody, drastycznymi spadkami temperatury, krótkim okresem naturalnego światła w ciągu dnia. Wiem, że lawina nie wybiera, więc może zejść także w moim kierunku. Wiem, że nie uniosłabym całej tej mistyki w pojedynkę, że potrzebuję kogoś innego, z kim mogę tę przygodę przeżyć. I to dosłownie „przeżyć”. Dlatego w moich marzeniach o górskich zimowych przygodach zawsze znajduję miejsce dla kogoś jeszcze. Dlatego nigdy nie wychodzę w tę biel sama.
Partner. Pierwsza pozycja na liście absolutnie koniecznego niezbędnika do wyjścia w góry. Zaufana osoba, która ma ten sam cel, co ja – wyjść na szczyt i bezpiecznie z niego wrócić. Znamy się doskonale. Swoje mocne i słabe strony mamy opanowane do perfekcji. Wiemy obydwoje, że w sytuacji kryzysowej możemy polegać na sobie. Że nikt na ślepo nie będzie parł do przodu nie bacząc na okoliczności. Że żadne z nas nie porzuci tego drugiego w pełnej amoku walce o wierzchołek. Że najważniejsze jest bezpieczeństwo. Że nie rywalizujemy ze sobą, ale razem jesteśmy poszczególnymi elementami pracującymi na sukces całościowy. Wychodzimy razem i wracamy razem. Bez dyskusji. Zawsze.
Dlatego też ryzyko związane z zimowym zdobywaniem wysokich gór jest poniekąd łatwiejsze. Nie twierdzę, że partner to stuprocentowy gwarant tego, że nic mi się w górach nie stanie. Twierdzę natomiast, że moje szanse na przeżycie wypadku w górach zwiększają się, kiedy jest ze mną ktoś, kto może natychmiast wezwać czy zejść po pomoc, albo będzie w stanie sam mi pomóc. Ktoś, kto zmotywuje mnie do działania, gdy opadam z sił albo doda otuchy, gdy z wysiłku tracę wiarę w słuszność moich działań. I ja zrobię to samo dla mojego partnera. Bo wychodząc razem ku poszarpanym graniom stajemy się za siebie nawzajem odpowiedzialni.
Zimowe Tatry to nieopisane piękno. Ale też mogą okazać się śmiertelną pułapką. Dziś dotarła do mnie informacja o dwóch chłopakach, którzy w Dolinie Gąsienicowej napotkali swój koniec. Wyszli w góry w pojedynkę. Nie zastanawiam się, czy to świadomy wybór czy brak doświadczenia. Nie oceniam i nie moralizuję. Ubolewam, bo każde przejście za niebieską grań wywołuje we mnie ogromny smutek. I przypominam sobie te wszystkie sytuacje, które mogły być dla mnie śmiertelnie niebezpieczne, gdyby nie obecność drugiej osoby. Kocham wielkość Natury i swoją bezbronność w obliczu jej potężnych, granitowych tworów i kocham też kontemplować je w ciszy. Dlatego bardzo długo wychodziłam w góry sama, ale pewnego dnia, gdy życie zawisło na włosku i cudem udało mi się je ocalić, podjęłam decyzję – mogę realizować marzenia z kimś u boku. Będąc z kimś tam wysoko, nawet jak jest ciężko, czuję się bezpieczniejsza. I moje marzenia czy osiągnięcia wcale nie są przez to umniejszone. Nawet nabrały pełni, której wcześniej nie zauważałam. Oddech dochodzący gdzieś zza pleców pcha mnie w górę jak zadni wiatr. Czuję się silniejsza. Pewniejsza, że nic złego się nie stanie a nawet jak się stanie to wierzę w to, że ten, kto ze mną idzie, będzie wiedział, co w takiej sytuacji zrobić i uczyni wszystko, aby mnie uratować.
I tak sobie jeszcze myślę, że marzenia są potrzebne. I samotność też jest człowiekowi potrzebna. Niemniej jednak, w przypadku zimowej turystyki wysokogórskiej warto jednak wybrać towarzystwo. Bo życie jest cenniejsze od najpiękniejszego marzenia. Żaden szczyt życia nie doda, ale partner może pomóc wam je zatrzymać.
Podsumowując, wspomnę pewnego znajomego górala, który mawia, że nawet obity na kamieniu tyłek mniej boli, kiedy ktoś pomaga z tego kamienia wstać. Trafność tego stwierdzenia sprawdziłam niejako w praktyce. I działa. Więc was również do tego zachęcam.
Joanna Cuper