Szlak biegnący Doliną Białego w Tatrach wydaje się łatwy i niegroźny, nawet zimą. Wybierają się tam na niedzielne spacery rodziny z dziećmi, starsze osoby, wycieczki szkolne. Okazuje się, że i tu może dojść do tragedii.
- W tej dolince byłam może już ze sto razy, o różnych porach roku i nigdy bym nie przypuszczała, że mogłabym tam zginąć. A tylko cudem ocalałam - mówi Elżbieta Krzewińska, turystka z Konina, która dotarła do naszej redakcji. - W ostatnią sobotę wzięłam kijki i razem z koleżanką wybrałyśmy się do Białego. Gdy wracałyśmy, przypadkowo nadepnęłam na okorowane drewno, stanowi ono krawędź szlaku. Nagle poleciałam do tyłu i zaczęłam się zsuwać bezwładnie po skarpie wprost do potoku. Na moje szczęście, zawiesiłam się jedną ręką na małym drzewku, które tam rosło.
Pani Elżbieta jest przekonana, że właśnie to drzewko uratowało jej życie.
- Gdyby nie ono, wpadłabym do wody. Potok wezbrał i nie miałabym szans, by się z niego wydostać - opowiada turystka. - Uważam, że ten szlak jest źle zabezpieczony.
Według niej na krawędziach szlaku nie powinny leżeć okorowane i wyjątkowo śliskie - jak jest mokro - pnie drzew. Powinien być zastosowany inny materiał.
Zapytani przez nas parkowcy podkreślają, że w górach trzeba uważać, nawet w dolinkach.
- A kto chodzi, jak jest ślisko, przy samej krawędzi szlaku - pyta Józef Chowaniec, pracownik TPN, odpowiedzialny za remonty szlaków. - Idzie się blisko ściany, nie nad stromym brzegiem. Trzeba wykazać rozsądek! Dodaje, że tylko drewno lub kamienie mogą być wykorzystane do zabezpieczenia tras. Barierek tam nie będzie, bo takich miejsc w Tatrach jest mnóstwo.
Halina Kraczyńska