Przed kolejnym Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni możemy już mówić niemal o wszystkich filmach, bo prawie wszystkie pojawiły się w repertuarze kin. Zanim więc Pan poprowadzi to i owo na końcowej gali, porozmawiajmy o filmie, który wygląda na najoryginalniejszy pomysł, czyli o „Janosiku”.
Byłem na premierze w Nowym Sączu. Widziałem podniosły nastrój całego miasta. Ale trudno mi o tym tytule mówić, bo film jest tak odległy ode mnie, ten pomysł, te kostiumy, całe wykonanie – że nie czuję z nim żadnej więzi. Myślę, że gros filmu zrobiła Kasia Adamik. A to dla takiej młodej reżyserki jest zadanie trochę za trudne.
W takim filmie najbardziej mnie interesuje, jak wygląda dobór aktorów. I na ogół zawsze aktorom współczuję, gdy muszą sobą, swoją twarzą, działaniem firmować coś, co nieraz sam pomysł na postaci podaje w wątpliwość. Tu jednak mam inne odczucia. Dotyczące bardziej rejonów profesjonalizmu.
Ta „grupa janosikowa” – to są młodzi aktorzy. Wśród nich znalazł się niespodziewanie Michał Żebrowski. Jest taka przepaść między Żebrowskim a tymi chłopcami, że aż trudno patrzeć. Żebrowski, który reprezentuje totalne aktorstwo i chłopaczkowie, jak z telenoweli. A mają to być zbójnicy.
Zderzenie tych dwóch, nieporównywalnych form aktorstwa ujemnie wpływa i na niego i na nich. On – przesadza z gestem, z mimiką... a ich niemalże nie widać. Gdyby Żebrowski miał wokół siebie „takich samych” aktorów, profesjonalistów z taką samą wyrazistością, to by się wzajemnie tonowali i byłoby to działanie jednorodne. O to przecież chodzi w filmie. Aby aktorstwo było jednorodne. Jednorodnie trzeba wyreżyserować postaci. Nie można jednego aktora puścić na absolutne szaleństwo, a resztę tonować. Niemal na zero. Sprowadzać ich do takiego nie tyle nawet „bycia”, a ... „byćka”! To mnie bardzo drażniło.
Poza tym czułem w samym opracowaniu tematu jakąś niewidoczną rękę czujnej dydaktyki. Czułem, że jakieś władze, dla których Janosik jest mitem, postanowiły wykorzystać opowieść dla celów dydaktycznych. Pokazania, że miłość, małżeństwo, rodzina, może pomóc w przełamaniu wszelkich trudności. Pomóc w zatarciu grzechów i potknięć młodości. To jest widoczne w toku opowieści.
Kolega, który zostawił Janosikowi zbójowanie – zrobił to, aby założyć rodzinę. Co chwilę ktoś chce się zakochać. Janosik też chciał się ożenić, odejść... Jakaś propaganda rodziny tu pobrzmiewa. I reżyserki poddały się temu. Takie jest przesłanie tego filmu. A nastawienie zbójników jest takie, że ciągle mówią, iż chcą to rzucić. Jest tak, jakby ich ktoś siłą zagnał do zbójowania. Co rusz ktoś mówi, że się pomylił, że nie chce, że straszne jest życie zbójnika.
No, ale piękne zdjęcia zrobili chłopcy słowaccy. Jest w nich nawet wyraźna próba kreacji mistycznej. W opowieści siły mistyczne często ingerują. Janosik się zachowuje nieraz jak Batman, leci nad lasami i górami... Gdybyśmy nie mieli Marqueza i całej literatury latynoamerykańskiej, to może by to była nowość.
Niestety, nie jest to film bezdialogowy. A kiedy zaczynają mówić... zaczyna się największe zaskoczenie, bo nie mówią gwarą. Mówią literackim językiem. Jeszcze są dubbingowani z czeskiego, co bardziej podkreśla całą sztuczność wypowiedzi. I nagle w nic nie wierzysz, bo Janosik mówi jak student szkoły teatralnej na trzecim roku ćwiczeń dykcyjnych.
I dlatego, gdy na końcu nasza Joasia Kulig, jako mistyczna postać góralki, śpiewa po góralsku – to już tylko widzisz w tym jeszcze jedną niekonsekwencję. Na początku jest zresztą z językiem najgorzej, bo chcą widza tak niby troszkę przygotować, że nie będzie gwary, więc co jakiś czas, a to pochylają „o”, to „a”, a potem jest już literacko.
Ja wiem, że język w filmie jest najtrudniej zrobić. Ale, jeśli bohater ma góralskie portki, góralską koszulę, góralskie akcesoria, a mówi jak literat – to ja mu po prostu nie wierzę.
Maria Malatyńska