Wyruszyliśmy z Krakowa w straszliwym upale. Wieczorem w Naprawie było już zimno. W Rabce trąba powietrzna i ulewa wypłoszyły ludzi z pikniku. Powitanie odłożono na następny ranek. Potem po całym dniu deszczu zobaczyliśmy Giewont w słońcu – pisze Marian Satała.
Góralskie fasiągi przejechały w dwa dni 108 km. Turyści pod Tatry jeżdżą dziś autami albo pociągiem.
Ruszyliśmy zgodnie z planem po wysłuchaniu hejnału mariackiego w sobotę o godzinie 10. Pierwszy fasiąg, czyli góralski wóz konny, zajmowała rodzina krakowska, w drugim gnieździła się góralska kapela. Do granic miasta w dorożce naszej kawalkadzie towarzyszyła grupa magistrackich urzędników, żegnająca letników.
„I cóż te Tatry mają tak cudownie przyciągającego do siebie, że się za niemi tęschni, jakby za ukochaną osobą? Jakaż siła zwabia tam ludzi najrozmaitszego zatrudnienia, usposobienia, płci i wieku? Uczeni, badacze przyrody, artyści, poeci, miłośnicy pięknej natury dążą do Tatr, jakby do skarbnicy dziwów, a wracają z tamtąd owiani urokiem niepojętym dla tych, co tam nie byli. Pierwszą i główną przyczyną uroku Tatr jest piękność natury całą potęgą oddziaływającej na duszę człowieka. Co tylko fantazyja najbujniejsza wymyślić zdoła, tam widzi się urzeczywistnione, spotęgowane wielkością rozmiarów; na co stać ziemię naszą, aby się oczom ludzkim w najstrojniejszej lub najstraszniejszej formie przedstawić, to jednoczy się w Tatrach. Jeżeli gdzie, to w olbrzymich górach patrzy się ciągle na wszechmoc Boga; istota człowiecza maleje fizycznie i moralnie wobec tych kolosów na ziemi” – pisał ponad sto lat temu Walery Eliasz-Radzikowski w „Przewodniku do Tatr, Pienin i Szczawnic”. Ten właśnie przewodnik prowadził nas przez całą drogę. Z jego porad korzystaliśmy wybierając trasy przejazdu i miejsca na popas.
Burmistrz Świątnik Górnych Leszek Jerzy Batko urządził z przejazdu fasiągów miejscowe święto. Na gości czekała strażacka sikawka zamontowana na starej dorożce. Na kozłach siedzieli druhowie w świecących złotych hełmach, pamiętających czasy Franciszka Józefa. Miejscowa orkiestra dęta nie szczędziła płuc wygrywając wesołe melodie. Chór mieszczański ulokował się w ławach pod parasolami i popisywał się przyśpiewkami, a „gospodynie miejskie”, bo Świątniki Górne to przecież miasto, kusiły wszystkich domowymi wypiekami.
Burmistrz Batko z dumą zaprezentował przybyłym muzeum urządzone w dawnej szkole zawodowej. Przedstawiono w nim historię miasta, tutejszych płatnerzy i ślusarzy wyrabiających kłódki. Konie ruszyły w dalszą drogę zmagając się ze stromymi podjazdami. Fasiągi wtoczyły się wreszcie na Rynek w Myślenicach. Koło Gospodyń Wiejskich przywitało wędrowców ogórkami małosolnymi i chlebem ze smalcem, a młodzież z miejscowego zespołu regionalnego zatańczyła poloneza i krakowiaka.
Obok restauracji Grzybek w Stróży nastąpiło przeprzęganie koni. Najwyższy był czas, bo rumaki solidnie już się zmęczyły. Gazdowie szczegółowo sprawdzali podkowy, poprawiali uprzęże. Wszystko było dokładnie filmowane, a niektóre sekwencje powtarzane wielokrotnie. To na potrzeby ekipy telewizji Discovery Historia, która dokumentowała sentymentalną podróż, stanowiącą rekonstrukcję wyjazdów krakowskich letników pod Tatry na przełomie XIX i XX wieku.
Pod Naprawę konie miały ciężko. Marcin Zubek, prezes zakopiańskiego oddziału Związku Podhalan, woźnica pierwszego fasiąga z letnikami, zakomenderował, by zeszli z wozu i pchali go do góry. Tymczasem Rabka zasnuła się chmurami. Tuż przed przyjazdem fasiągów przeszła tam trąba powietrzna. Pół miasta bez prądu, deszcz lał jak z cebra. Powitanie gości odłożono na drugi dzień. Burmistrz Ewa Przybyło w niedzielę rano pochwaliła się najnowszą atrakcją turystyczną – tężniami w Parku Zdrojowym. Szkoda, że temperatura nie przekraczała 14 stopni i cały czas siąpił deszcz.
W Bańskiej Niżnej zwierzęta dostały obrok. W Białym Dunajcu u Macieja Lichaja-Siedlorza w stajni czekały świeże konie. Letnicy skosztowali serów i mleka, a gazdowie w tym czasie zmienili zaprzęgi.
– Siadajcie wierzchem – zakrzyknął Zubek do czterech górali. – Pojedziecie przodem w banderii.
Kapela góralska w składzie: Andrzej Polak, Andrzej Jarząbek, Piotr Polak i Robert Czech zziębnięta i przemoczona. Muzycy przez cały prawie czas grali upchani na ciasnej furce. Teraz mogli wreszcie wyprostować na chwilę nogi. Ale Zubek już poganiał, bo w Poroninie czekali na fasiągi uczestnicy festynu Poronińskie Lato.
Marek Wolny z Sebastianem Węgrzynem i Dobrochną Bartuszewską z teatru Off Tatrzańskiego przeczytali fragmenty przewodnika Radzikowskiego i w ulewie ruszyliśmy dalej. Z paradą wjechaliśmy do Zakopanego. Przed fasiągami w strumieniach deszczu siedmioosobowa banderia. Burmistrz Janusz Majcher czekał przed magistratem. Zapewnił, że za chwilę wyjdzie słońce i rzeczywiście – Giewont niebawem lśnił w słońcu. Finał podróży nastąpił koło oczka wodnego na Krupówkach, gdzie stoi letnia redakcja „Gazety Krakowskiej”.